poniedziałek, 30 czerwca 2014

POLSKA ZAWSZE WIERNA

Polska opinia publiczna wciąż żyje tzw. aferą podsłuchową  wywołaną publikacją nagrań prywatnych rozmów polityków, a przynajmniej niektóre media starają się, by skutki upowszechnienia technik podsłuchowych, nie schodziły z tapety Coraz częściej zdarza się, że zwana publiczną, opinia staje się podlejącym elementem życia w Polsce. Twierdzę tak, bo skoro aż do tego stopnia poruszyć nią mogą publikacje zawarte w lada szmatławcu, to doprawdy źle się dzieje w państwie polskim.

Utarło się od starożytności sądzić, że główną potrzebą szerokich rzesz społeczeństwa jest chleb oraz igrzyska, skoro zatem chleba zaczyna braknąć, oferowane są coraz bardziej poruszające spektakle. W społecznym odbiorze ten ostatni nie ma chyba sobie równych na przestrzeni minionego ćwierćwiecza.

Jednym z pozytywnych dla władzy wszelkiej maści efektów stosowanej metody kamuflowania rzeczywistości, jest odwracanie powszechnej uwagi od przyczyn zjawisk i koncentrowanie jej na treści prezentowanej inscenizacji. Grana sztuka nosi tytuł DEMOKRACJA i znakomicie spełnia swą rolę.

Demokracja stanowi jeden z najbardziej wyświechtanych terminów używanych w publicznej dyspucie. Nazwa wywodzi się z ze starożytnej Grecji, w której oznaczała władzę ludu. Od samego początku miała charakter fikcji, bo np. Ateny w  V wieku przed naszą erą liczyły sobie ok. 120 tys. mieszkańców, z czego tylko ok. 40 tys. miało obywatelskie prawa polegające na możności uczestniczenia w zgromadzeniach  ludowych i zabierania na nich głosu.  Pozostała, dwukrotnie większa część mieszkańców, żadnych tego rodzaju przywilejów nie posiadała, tworzyli ją bowiem niewolnicy traktowani w istocie na równi ze zwierzętami. Ów system starożytnych Aten był tzw. demokracją bezpośrednią, bo niewielka liczebność ludzi wolnych umożliwiała im w tym trybie uczestniczyć w sprawowaniu władzy.

Z kolejną fikcją demokracji mamy do czynienia np. w przedrozbiorowej Polsce. Około 1750 roku, a więc 22 lata przed I rozbiorem, ludność Polski liczyła ok. 12 milionów mieszkańców, w czym ok.10 % stanowiła posiadająca wszelkie prawa szlachta. Reszta, którą stanowiło kształtujące się, rachityczne mieszczaństwo oraz znaczne liczebnie chłopstwo, to warstwy praktycznie pozbawione praw obywatelskich. Nawet wśród szlachty istniało silne rozwarstwienie, bo zaliczała się do niej arystokracja, szlachta wolna, posiadająca pańskie dobra oraz biedna, tworzona przez nieposiadającą ziemi gołotę. Ta ostatnia grupa, „Prawem o sejmikach” stanowiącym aneks do uchodzącej za demokratyczną konstytucji 3 maja 1791 r., została praktycznie wykluczona z życia obywatelskiego.

Po II Wojnie Światowej, wraz z powstaniem Polski Ludowej twierdzono, że stanowiła ona urzeczywistnienie sprawiedliwości społecznej. Nie ulega wątpliwości, że było tak w materialnej warstwie bytowania społeczeństwa. Zwłaszcza, że kraj był zrujnowany do cna, a sprawiedliwość społeczna objawiała się głównie brakiem przepastnych różnic materialnych, które przywróciła tzw. reforma Balcerowicza, nota bene b. członka PZPR i wykładowcy w Wyższej Szkole Nauk Społecznych  przy KC PZPR. Owa reforma, bezczelnie narzucona społeczeństwu, z którym nawet dla pozorów nie konsultowano jej zakresu, otworzyła wrota pazernemu i wręcz dzikiemu kapitalizmowi. Skutkiem tej przemiany jest niezwykłe rozwarstwienie, a co zatem idzie kolosalne różnice w dostępie do dóbr materialnych i kulturalnych, do nauki i oświaty, że poprzestanę na tych najważniejszych obszarach społecznego bytowania.

Termin "demokracja", od starożytności poczynając, służy więc kamuflowaniu rzeczywistości społecznej i osłanianiu przepastnych różnic, głównie materialnych, pomiędzy ludźmi. Jeśli jeszcze w warunkach umożliwiających istnienie tzw. demokracji bezpośredniej ma jakieś rzeczywiste podłoże, traci je zupełnie w wielomilionowych zbiorowiskach ludzi, jakimi są kraje współczesnej Europy i świata. Polacy żyjący w nędzy, a stanowią oni wielomilionową warstwę w naszym kraju, małą przywiązują wagę do równości praw obywatelskich, bo jedynym rzeczywistym i dostępnym im przejawem tego statusu są równe prawa wyborcze. Tymczasem człowiekowi, który nie dojada i nie może na godnym poziomie utrzymać siebie i rodziny, jest dokładnie wszystko jedno, czy za niepłacenie czynszu wyrzucą go z mieszkania pod rządami Platformy Obywatelskiej z Tuskiem na czele, czy sprawi to komornik, gdy do władzy dojdzie wiele obiecujące, lecz bez pokrycia Prawo i Sprawiedliwość zarządzane przez Kaczyńskiego. Polski kapitalizm, zwłaszcza w obszarze potrzeb materialnych społeczeństwa,  jest niereformowalny, bo, jednym z podstawowych warunków pozytywnych zmian w tym zakresie jest istnienie licznej i silnej klasy średniej, a od takiego jej stanu wciąż dzielą nas lata świetlne.

granica suwerennego państwa

We współczesnej Polsce przejawem gigantycznego zakłamania  była „Solidarność”. Powstała jako ruch nieomal rewolucyjny i także z tego względu gwałtownie rosła jej liczebność. Pracując w resorcie spraw wewnętrznych od samego początku nie wierzyłem w skuteczność zmian, których może dokonać, bo z mojej pozycji obserwatora widać było znakomicie, że coraz bardziej staję się tylko instrumentem w grze pomiędzy dwoma wielkimi mocarstwami. Lecz pozytywne efekty  w najbardziej chorowitej w PRL sferze zaopatrzenia rynku w dobra materialne przyszły szybko. Ich koszt jest wprawdzie wielki, bo Polska szeroko otwarła swe wrota obcemu kapitałowi likwidując praktycznie swój przemysł, bankowość czy handel, lecz jest to dla przeciętnego Polaka mało dostrzegalne, także z racji fundowanych mu igrzysk.

Problematyczne natomiast, moim zdaniem, są osiągnięcia w obszarze praw i wolności obywatelskich. Bo wprawdzie  najnędzniejsza nawet biedota tych praw, jak we wspomnianym „Prawie o sejmikach” nie jest pozbawiona, to status materialny człowieka ma ogromny wpływ na jego zainteresowanie tą sferą. W miejsce wykluczenia instytucjonalnego pojawia się samowykluczenie, spowodowane nie tylko marniejącym poziomem wykształcenia i wiedzy, lecz przede wszystkim subiektywnym nastawieniem do spraw publicznych: głodny nie myśli o polityce ! Przykładem jest choćby frekwencja w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, która sięgnęła ledwie 23,82 % uprawnionych do głosowania. Nie twierdzę bynajmniej, że pozostałe 76,18 % to tylko biedota, lecz zapewne materialny status sporej części nieuczestniczących w wyborach miał wpływ na ich brak zainteresowania tym aktem. Teza ta odnosi się głównie do wyborów krajowych. W 2011 roku frekwencja w nich wyniosła 48,92% i sądzę, że w kolejnych,  w 2016 ulegnie wyraźnemu zmniejszeniu.

Jednak najistotniejszym przejawem zakłamania w obszarze politycznych działań władz z solidarnościowym rodowodem jest sprawa suwerenności. Nie da się zaprzeczyć, naszej uległości wobec ZSRR, zwłaszcza w I połowie lat 50. ubiegłego wieku, lecz z upływem czasu ewolucyjnie rozszerzała się sfera niezależności. Wielkie w tym zakresie znaczenie miały zmiany, które nastąpiły po październiku 1956 r., a równie istotne nastąpiły po wydarzeniach grudniowych 1970 r., gdy nastała era rządów Edwarda Gierka. Przeobrażenia wiodły głównie do deinstrumentalizacji Polski w polityce ZSRR.

I w tym właśnie obszarze wróciliśmy do dawnych czasów, stając się jednym z narzędzi polityki nowego Wielkiego Brata. Odmiana na gorsze polega na tym, że jęliśmy uczestniczyć w niekiedy wręcz zbrodniczych (vide Irak), niemających nic wspólnego z rzeczywistymi interesami Polski, jego zbrojnych wyprawach. Ostatnio, w sprawie Ukrainy, polityka Polski stała się wręcz żenująco podporządkowana realizacji globalnych dążeń tego mocarstwa. Postępowanie naszego rządu w tym zakresie nie uwzględnia też elementarnych wymogów polskiej racji stanu i bezpieczeństwa, prowadzi bowiem do silnego skonfliktowania Polski z jej najbliższym sąsiadem – Rosją. Jestem pewien, że na fatalne tego skutki nie przyjdzie nam długo czekać.

Czy lud polski, a więc wolni jego obywatele, ma wpływ na kształt i cele polityki wewnętrznej i zagranicznej, co obiecywała „Solidarność” w pakiecie opatrzonym nalepką „demokracja” ? W niewielkim zakresie ! Obie wiodące dzisiaj w kraju partie polityczne łączy identyczny stosunek do bazy ekonomiczno-społecznej i jeśli nawet w kolejnych wyborach wygra Prawo i Sprawiedliwość, nie zmieni przecież ustroju państwa. Nastąpią zapewne korekty w obszarze nadbudowy, a więc tytułu oraz treści granego spektaklu i miejsce przedstawień z fabułą zaczerpniętą z podsłuchów pogaduszek prominentów, zajmą znów komedyjki nasycone rozliczaniem ludzi uczestniczących dzisiaj w sprawowaniu władzy, a kto wie czy nie tzw. komuchów również, stanowią oni bowiem niewyczerpane źródło paliwa dla mechanizmu odwracania uwagi społeczeństwa od najistotniejszych problemów.

 

 

2 komentarze: