piątek, 29 sierpnia 2014

POLSKA DEMOKRACJA OBDARZAJĄCA UKRAINĘ

Czym jest polityka ? Chyba najprostszą jej definicję sformułował  w IV wieku p.n. e. Arystoteles twierdząc, że jest to rodzaj sztuki rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne. Bo  jak spostrzegł był także, wszystkim ludziom właściwy jest z natury pęd do życia we wspólnocie, a państwo było i jest organizacją tej wspólnoty. Później definicja   komplikowała się. Max Weber (1864 – 1920), niemiecki teoretyk polityki twierdził, że jest to dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy, czy to między państwami, czy też w obrębie państwa, między grupami ludzi, jakie to państwo tworzą. Sprawę pozornie tylko uprościł prof. Kazimierz Opałek (1918 – 1995) – polski teoretyk państwa i prawa, mianem tym nazywając działalność wytyczoną przez ośrodek decyzji sformalizowanej grupy społecznej (organizacji), zmierzającą do realizacji ustalonych celów za pomocą określonych środków. Definicja gmatwała się zatem w miarę wzrostu ludności świata oraz liczby państw, będących podmiotami polityki. Na nasz użytek wystarczy arystotelesowskie jej pojmowanie jako sztuki rządzenia państwem, mającej za cel dobro jego społeczności, co sprawy jednak specjalnie nie upraszcza choćby z racji niezwykle wielorakiego pojmowania tego dobra. Ale niech tam, od czegoś trzeba zacząć.

Znajdujemy wiele obszarów, na których uprawiana jest polityka wyspecjalizowana  w konkretnej dziedzinie. Do najważniejszych należą zapewne: stosunki z innymi państwami oraz ich organizacjami, sprawy gospodarcze, wewnętrzne, obronność itd. Od niedawna dziedziną dla niektórych państw niezwykle ważną, stała się historia. Nie, nie z racji chęci badania przeszłości i ustalania historycznej prawdy. Polityka historyczna to metodologia poszukiwania  i znajdowania w przeszłości argumentów na rzecz prawa dominacji jakiegoś politycznego bytu nad innymi. Z jej pomocą wymyślono na przykład tzw. żołnierzy wyklętych, nierzadko bezwzględnych bandytów, mianowanych mimo to bohaterskimi patriotami walczącymi o wolną ich zdaniem Polskę. Przykładów tej polityki jest bardzo wiele, często jednak nie traktujemy ich jako historycznych osobliwości, ponieważ spece od propagandy potrafili nadać im charakter zdarzeń oczywistych, będących konsekwencją historycznych przemian. Kto dzisiaj zauważa, że często mówi się o II RP, później była wojna, a po wojnie jest już tylko III RP. Niemal półwiecze historii Polski znika więc w ciemnych czeluściach niebytu. Chyba że trzeba przywołać jakiś karykaturalny przejaw funkcjonowania państwa, wtedy przywracana jest pamięć o PRL. I tylko wtedy. 

Donald Tusk jest trzynastym szefem rządu w III RP. Jest wiele pogłosek o jego awansie do władz Unii Europejskiej, czego jemu i Polsce szczerze życzę, bo być może owa feralna liczba, oznaczająca kolejność jego premierowania w kraju, straci swój zły wpływ, gdy obejmie stanowisko za granicą, a jego następca miast zabawiać Polaków pobrzękiwaniem szabelką, bardziej przyłoży się do spraw krajowych.

Sfera polityki jest niezwykle dynamiczna, pełna nieustannych zmian rzeczywistości, a także kryteriów ich oceny. W obszarze spraw zagranicznych czynnikiem dzisiaj dominującym jest problem Ukrainy i stosunków z Rosją, wobec którego rząd PO/PSL przyjął niezwykle głupawą, a wręcz szkodliwą taktykę. Jednak problem ten w tak ostrym wymiarze występuje dopiero od listopada 2013 r. i jeśli stosunek doń przyjąć jako kryterium oceny polskiego rządu, trzeba by zastanowić się czy na przykład rządy Olszewskiego, Buzka, że o Kaczyńskim nie wspomnę, nie postępowałyby podobnie albo jeszcze fatalniej. Taka interpretacja prowadzi wszakże do bezpłodnych rozważań typu „co by było, gdyby było”, nie ma zatem sensu nawet ich podejmować.

Dowiaduję się z mediów, że władze Polski zdecydowały przekazać Ukrainie w tym roku wspar­cie w wy­so­ko­ści 20 mln zło­tych. Kwota niewielka, lecz oznacza wykonanie pierwszego kroku. Oficjalnie ! Bo ile ich wykonano cichaczem, trudno ustalić. Ukraińskie władze zwróciły się też do polskich przyjaciół w rządzie o sprzedaż broni. Suwerenna Polska nie odpowiedziała jeszcze na ten apel, czeka bowiem na szczyt NATO, na którym albo pozwolą nam na tę transakcję, albo nie. Pomińmy kwestię naszej suwerenności, o której tyle się mówiło, gdy należeliśmy do RWPG i Układu Warszawskiego, z jakiej jednak racji planujemy wydatkować znaczne środki na polityczne fantazje władz Ukrainy, które zapragnęły wprowadzić swój kraj do świata zachodniego ? Nie mamy na co wydać u siebie 20 milionów PLN ? Będziemy sprzedawać broń Ukrainie nie bacząc na to, że jeszcze bardziej zaostrzy to nasze stosunki z Rosją, a jaki jest w tym interes Polski? Rozumiem pomoc humanitarną dla poszkodowanej wydarzeniami ludności, co nam jednak do wojenki wywołanej kretyńskimi ambicjami władz państwa, które postanowiły wyciąć polityczny i militarny numer swemu wielkiemu sąsiadowi ?

Niezauważalny, niestety, problem stanowią tytuły pism będących obcą własnością, które ukazują się na polskim rynku prasowym. Osobliwym przykładem jest NEWSWEEK, kierowany przez Tomasza Lisa. Jest to polska edycja amerykańskiego tygodnika społeczno-politycznego o tym samym tytule, którego wydawcą na amerykańskiej licencji udzielonej przez NEWSWEEK INCORPORATION jest AXEL SPRINGER POLSKA. W jednym z czerwcowych numerów Tomasz Lis - naczelny redaktor tygodnika - w swym felietonie nazwał prezydenta Putina pariasem międzynarodowej polityki, który tytanem może być tylko na Kremlu. W ostatnim, sierpniowym numerze poszedł sporo dalej i nazwał go bandytą. Czyją politykę i w czyim interesie realizuje Tomasz Lis ? Czy w polskim interesie leży chamskie wymyślanie prezydentowi sąsiadującego z nami mocarstwa ? A jeśli realizuje obcy interes, to z jakiej racji czyni to za pomocą pisma wydawanego w Polsce ? Podniosą zaraz głos wyznawcy religii wolnego słowa, lecz niechaj postarają się zrozumieć ten niuans, że wolno je głosić we własnym tylko imieniu i na własne ryzyko. Tymczasem naczelny NEWSWEEKA głosi je na łamach amerykańskiego tygodnika w polskim języku w sposób niezwykle zgodny z interesem amerykańskiej władzy, wikłającej się ponownie w iracką awanturę. Czyżby chęć odwrócenia od tego uwagi stanowiła istotę wolnościowych porywów red. Lisa ?

Niezwykle często i z wielkim przejęciem mówi się o totalnym panowaniu w Polsce demokracji. Trzeba jednak uzmysławiać jej konsumentom, że to, co ochoczo połykają w propagandowym sosie, nie jest ustrojem społeczno-politycznym, lecz formą sprawowania władzy, a właściwie tylko jej wybierania. Ustrój mamy kapitalistyczny, jak nie pytając o zgodę ludu Balcerowicz przykazał, a to, zgodnie z marksizmem  oznacza, że najważniejsze decyzje podejmowane są w interesie klasy panującej, którą w Polsce tworzą więksi i mniejsi kapitaliści, że o tych z zagranicy nie wspomnę.

W starożytnych Atenach, które dostarczyły światu wzorca demokracji, miała ona charakter bezpośredni. Polegało to na tym, że najważniejsze dla miasta-państwa decyzje podejmowali pełnoprawni obywatele podczas ludowych zgromadzeń. Dzisiaj oczywiście demokracja bezpośrednia w pełnym jej wymiarze nie jest możliwa, toteż władzę sprawują demokratycznie wybrani przedstawiciele ludu. Są oni jednak tylko ludźmi, toteż nie jeden z nich ma skłonność do postępowania zgodnie z własną korzyścią. W trakcie przedwyborczych wieców zapewniają uczestników, że głównym dla nich drogowskazem będzie wola większości, lecz prawdą jest też, że nawet największa na świecie kurwa najpierw była niewinnym i cnotliwym dziewczęciem, i dopiero później, gdy zorientowała się, że wśród tysiąca dróg dostępnych człowiekowi, niektóre przed nią tylko się otwierają z bogactwem wymiernych korzyści, nie zawahała się na nie wkroczyć. Myślę sobie zatem, że w najważniejszych i mogących najboleśniej dotykać większość sprawach, wypadałoby demokratycznie wybranej władzy zapytać o zdanie wszystkich obywateli, na przykład w drodze referendum. Ukraina nigdy nie była i nie jest państwem demokratycznym, toteż nikt nie pytał jej obywateli czy chcą by ich kraj związał się z NATO i Zachodem, stanowiąc  flankę na  części zachodniej granicy Rosji z resztą Europy. Polska jednak za demokrację uchodzi, toteż należałoby zapytać Polaków czy chcą finansować i zbrojnie wspierać  zapędy prozachodnio zdemokratyczniałej władzy południowo-wschodniego sąsiada.  

europa_polit

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                       

 

niedziela, 24 sierpnia 2014

LIST WYBORCÓW DO POSŁANKI

          Słowa są jak jaskółki. Na ziemskim padole wypowiedziane, nie wiadomo kiedy pod niebo poszybują i trafią do każdego co wrażliwszego ucha. Tak się stało z wypowiedzią posłanki PiS Małgorzaty Gosiewskiej, która w sprawie prezydenta Rosji Władimira Putina zwróciła się do Sekretarza Generalnego NATO Andersa Fogha Rasmussena, zaczynając wypowiedź od słów: Co to, kurwa, jest panie Rasmussen ?

        Apostrofa wypowiedzi posłanki Gosiewskiej nie poruszy zapewne A.F. Rasmussena, bo swą funkcję kończy sprawować 30 września br., zajęty jest zatem przygotowaniami do jej przekazania, porusza jednak pewne kręgi potencjalnych wyborców.

          Z racji swej ruchowej niesprawności często przesiaduję na ławce w pobliżu mego domu. W niedzielne popołudnie przysiadł się do mnie sąsiad z parteru.

           - Mówili mi ludzie, że piszesz pan do różnych figur, to żem przyniósł list do posełki Gosiewskiej. Będziesz pan wiedział na jaki adres go wysłać – powiedział i z kieszeni marynarki wyjął starannie złożoną kartkę papieru.

          - Ale tak bez koperty. Jak ja mam to wysłać ? – zapytałem.

          - Dobra, masz pan na pewno jaką w domu, to zapakujesz pan w nią – odpowiedział z wyrazem politowania na twarzy.

          Po chwili wstał i pomaszerował w kierunku pobliskiego parku, w którym nie raz widywałem go w dość licznym towarzystwie.

         Gdy wróciłem do domu, rozpostarłem wręczoną mi kartkę. Oto co tam było:

Pani posełka Gosieska !

Siedzielim w parku i pilim gorzałkie, jak przyszedł Zdzicho. On jest intelegent to zawsze ma ze sobom gazete. Jak przyszedł do parku kiedy pilim gorzłkie to też miał gazete i nam przcczytał, że pani mówiła do tego, Rozmusena czy jak mu tam, że co kurwa jest panie Rozmusen ? Jak nam to Zdzicho przeczytał, to pomyślelim, że jest z pani równa dupa, co potrafi zrozumieć prostego człowieka i nie ważne co żeś pani do tego Rozmusena mówiła wiencej, tylko to mamy na uwadze, że potrafi pani powiedzieć zwyczajnie po ludzku, kiedy facet nie kuma o co chodzi  i nawet kurwą pani rzuci, żeby skumał.

Pani Gosieska ! Zdzicho nam powiedział, że jakiś poseł sie nie zgodził żeby staruchom emerytom co maja po 75 lat i wiencej dawać lekarstwa za darmo. Niech im tam, my im źle nie życzym. Ale kiedy im nie dali tych lekarstw za darmo, to som z tego oszczędności i może pani nam załatwi jaką ulgie, bo pani to rozumie zwyczajnego człowieka. Bo najbardziej chorują to te porządne, co nie pijom gorzałki. A my, pani Gosieska, codziennie walniem po dwie albo trzy lufy  na pysk i nie chorujem, to na nasz można oszczędzić. Dlatego prosim paniom, żeby pani sie za nami wstawiła w tym sejmie, żeby na każdego co nie pracuje przypadła kartka z jedną flaszką na pysk co tydzień. Bo jak człowiek sobie wypije to sen ma lepszy i w ogóle dobrze się czuje, to nie będzie chorował i państwo nie wyda piniędzy na jego choroby.

Pani Gosieska, wstaw się pani w naszej sprawie, to my się skrzykniem i w następnych wyborach na prezydęta polski bedziem za paniom głosować. I jak pani sie w tym naszym parku na Woli we Warszawie pokaże, to zaprosim paniom, wypijem  po jednym albo po pare i pogadamy jak Polak z Polakiem. A co, kurwa, my też mamy cuś do powiedzenia i niech nas słuchajom bo jak nie, to niech nas w dupe pocałujom i nie będziem na takich głosować.

          List dotyczy ważnej dla pewnych kręgów wyborców sprawy i choć nie darzę sympatią partii Jarosława Kaczyńskiego, to jednak nie wypada lekceważyć jej elektoratu. Także dlatego, że należy do niego mój sąsiad.

          W liście dokonałem minimalnych poprawek w zakresie interpunkcji i w najmniejszym stopniu nie ingerowałem w oryginalny tekst. Publikuję go w Internecie, bo tą drogą też trafi do adresatki, a nadto szerszemu ogółowi ukaże problematykę sporej części elektoratu PiS.

[caption id="attachment_1409" align="aligncenter" width="800"]Posłanka Małgorzata Gosiewska przykurwiająca  szefowi NATO Posłanka Małgorzata Gosiewska przykurwiająca szefowi NATO[/caption]

czwartek, 21 sierpnia 2014

NASZA ARMIA JEST ZWYCIĘSKA...

Ile można znosić idiotyzmy w cudzym wykonaniu ? Miesiąc, kwartał pół roku, rok ? Tematem głupot powtarzanych od nie wiedzieć jak długiego czasu jest nasze zagrożenie atakiem ze strony Rosji. W tle jest problem, który mają z sobą Rosja i Ukraina, lecz Polska pozazdrościła tym państwom i wlazła weń, jak słoń w porcelanę. Bo stosunki pomiędzy państwami, zwłaszcza nacechowane konfliktem, delikatnością przypominają tworzywo stołowych zastaw.

Po jaka cholerę właziliśmy w problem ukraiński ? Bo graniczymy z obydwoma jego adwersarzami ? I co z tego ? Inne kraje też graniczą, lecz nie słychać by czynnie wdawały się w tę awanturę. No to co jest z tą Polską? Problem Polski w konflikcie rosyjsko-ukraińskim polega na tym, że ochoczo przyjęliśmy rolę psa pilnującego interesu Stanów Zjednoczonych we wschodniej Europie.

Nie wykluczam, że polskiemu rządowi, bądź przynajmniej najbardziej wpływowym jego ministrom, pokręcił się obecny kontekst geopolityczny z tym z lat 1918 – 1920 i nadzieja na terytorialne korzyści, jakie w tamtym czasie odniósł Piłsudski dla Polski. Gdzie jednak Krym, a gdzie Rzym, szanowni sternicy polskiej nawy państwowej ?

[caption id="attachment_1394" align="aligncenter" width="600"]Gen. Roman Polko - nie tylko lis pustyni, lecz polityki także Gen. Roman Polko - nie tylko lis pustyni, lecz polityki także[/caption]

Wpakowaliśmy się w konflikt rosyjsko-ukraiński wbrew oczywistym interesom polskiego państwa i znów przyjaciół mamy daleko, dalej niż w minionych czasach, bo aż za oceanem, wroga wyrychtowaliśmy sobie natomiast pod ręką. Wroga, który tę rękę może porządnie przetrącić Po co nam to ? Zachowujemy się jak głupawy mieszkaniec wielorodzinnego bloku, który usłyszał, że sąsiad bije żonę, wtrącił się więc i chwycił go za rękę. Efekt był tylko taki, że żona wystąpiła w obronie męża i sąsiadowi przyłożyła wałkiem. O to nam chodzi?

Od miesięcy nasi dostojnicy podsycają rusofobiczne nastawienia społeczeństwa. Wyjątkowo poręcznym instrumentem, służącym temu szczuciu, są dziennikarze. Łatwość posługiwania się nimi z tego też wynika, że spodlała dziennikarska profesja w III RP, jak nigdy wcześniej. Nawet podczas kilkuletniego panowania w Polsce stalinizmu, tylko wyjątki dałoby się porównać z dzisiejszymi pismakami ujadającymi antyrosyjsko. Kto z tych ujadaczy bierze pod uwagę interes Polski ?

Często i coraz częściej spotkać można zamieszczane w mediach teksty wojskowych generałów z różną ilością gwiazdek przy wężykach. Ci dowódcy wysokiego szczebla dają wyraz zaniepokojeniu sytuacją Polski, nierzadko przewidują najazd ze wschodu i nawołują do przygotowania się dla jego odparcia. Najczęściej wypisują panowie generałowie bzdury, jak na wojskowych przystało, lecz muszę przyznać, że w tym przypadku rozumiem ich doskonale. Już utargowali 32 mld. zł na budżet swego resortu i zapewne to nie koniec.

Minister obrony - Tomasz Siemoniak, 47 letni absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Handlowej, pełnił dziesiątki różnych funkcji w samorządach terenowych, był wiceszefem rady nadzorczej PAP i zasiadał w zarządzie Polskiego Radia. Z problematyką wojskową zetknął się raz i na krótko, pełniąc w latach 1998-2000 funkcję dyrektora Biura Prasy i Informacji w Ministerstwie Obrony Narodowej. Gdy Donald Tusk objął w 2007 r. tekę premiera, mianował go wiceszefem MSWiA. Być może, zdaniem premiera, nabrał Siemoniak wojskowego sznytu pełniąc wicekierowniczą funkcję w na poły mundurowym resorcie, toteż w sierpniu 2011 r. , pod koniec pierwszej kadencji rządu PO oraz ludowej spółki, został powołany na szefa MON i ponownie nominowany na to stanowisko w drugiej. Dlaczego dość obszernie opisuję postać tego 47 letniego młodzieńca jakim się jest w tym wieku w świecie polityki ? Bo ma on w swym służbowym władaniu takich generałów, jak na przykład Roman Polko – człowiek doświadczony, inteligentny, znający smak chleba z wielu pieców, a przede wszystkim doskonale obeznany z wojskową służbą i jej potrzebami. Czym na jego tle jest pan minister ? Retoryczne pytanie.

Niedawno „Dziennik Gazeta Prawna” zamieścił wiadomość, że konflikt na Ukrainie przyspieszył zmiany w finansowaniu polskiego wojska. Rząd pracuje nad ustawą zwiększającą wydatki na obronę do średnio 2 proc. PKB rocznie. W praktyce oznacza to, że nasza armia będzie mogła wydać na przykład na uzbrojenie i szkolenie każdego roku 800 milionów złotych więcej niż dzisiaj. Ot i wiadomo w znacznej mierze (bo nie w pełni) komu i do czego służy histeria wzniecana przez rusofobiczną propagandę, po co rozgłasza się dziesiątki sensacyjnych wieści o wojskach rosyjskich gromadzących się w pobliżu naszych granic, komu potrzebne są groźby rosyjskiej inwazji, a nawet wywołania III wojny światowej.

W latach 80. minionego stulecia „Solidarność” głosiła, że jest niezwykłym przejawem dążenia ludu polskiego do pełnej suwerenności państwa, którego ten lud poczuł się suwerenem. Jaskrawym naruszeniem owej szczytnej zasady miało być stacjonowanie jednostek Armii Radzieckiej w Polsce. Ileż włosów z wypełnionych narodową godnością głów wyrwali sobie w tym temacie polscy patrioci ! A co teraz ? Minister Sikorski żebrze o stacjonowanie w Polsce co najmniej dwóch ciężkich brygad wojsk NATO, a bawiący się żołnierzykami min. Siemoniak łagodzi temat tego pętania się zapowiadając, że nie będzie to stała obecność wojskowa”, lecz „ciągła obecność rotacyjna na terenie Polski i krajów bałtyckich ćwiczeń z udziałem wojsk NATO i tym zagmatwanym sformułowaniem daje do zrozumienia, że ma innych za równie mądrych, jak on sam. Czy w kontekście wojennego larum granego dętymi instrumentami propagandy wypada zapytać o powody stosunkowo niskich nakładów na ochronę zdrowia, oświatę, naukę i szkolnictwo wyższe oraz  kulturę i dziedzictwo narodowe ? Ależ skąd ! Pytanie co najmniej niepatriotyczne.

[caption id="attachment_1395" align="aligncenter" width="740"]Patti Smith - autorytet młodych Polaków Patti Smith - autorytet młodych Polaków[/caption]

W minioną niedzielę, w znajdującym się tuż koło mego domu Parku Sowińskiego w Warszawie, dawała koncert popularna wśród młodego pokolenia Polaków amerykańska piosenkarka rockowa, a przy okazji podobno pisarka, poetka i malarka - Patti Smith. Podczas występu wzbudziła gigantyczny aplauz, zwróciwszy się do ochroniarza, który dość głośno uciszał jakiegoś niesfornego słuchaczo-widza, słowami: zamknij mordę i wypierdalaj. Entuzjazm publiki w reakcji na to krótkie i jasne polecenie świadczył, że amerykańska rockmanka jest dla niej wielkim autorytetem. Toteż równie gorąco przyjęto jej polityczny zgoła pogląd: Wszystko zależy od nas, od was! Możemy wszystko zmienić! Te wojenne gierki, polityczne gierki to nie nasza zabawa ! 

Jeśli do ministrów Siemoniaka i Sikorskiego dotarła wiadomość o gorącej akceptacji przez młodych Polaków poglądu amerykańskiej artystki na „polityczne gierki”, mogą być spokojni i grać w nie, jak im się tylko podoba.

 

 

 

 


 


 


 


 

         

 

niedziela, 17 sierpnia 2014

CZYŚCIOCHY I BRUDASY

Jeśli brać pod uwagę finansowe koszty utrzymania i funkcjonowania państwowych instytucji, jedną z najdroższych spośród powołanych przez tzw. demokratyczne władze w Polsce, jest Instytut Pamięci Narodowej. Nie mam nic przeciwko jego pionowi czy też pionom zajmującym się badaniem czasu minionego oraz publikowaniem wyników tych prac, z zastrzeżeniem jednak, by parający się tym historycy nie używali w swych analizach ideologicznych kryteriów, bez względu na ich barwę oraz konfigurację.

Jestem natomiast zdecydowanie przeciwny istnieniu w tym organie rozpamiętywania przeszłości, służby dochodzeniowo-śledczej w postaci Biura Lustracyjnego, to co czyni ono bowiem jest antytezą cywilizowanego pojmowania prawa i praworządności. Mam także pewne wątpliwości wobec przedmiotu zainteresowań Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, trzeba by bowiem  sformułować dokładną definicję takiego przestępstwa. W przypadku istnienia skaz na jej precyzyjności w dzisiejszej postaci (a istnieją), uzasadniona jest obawa, że każdy, kto uzna się za ścigacza w tym przedmiocie, będzie posługiwał się własną interpretacją.

Wszelkie natomiast rekordy jurydycznego idiotyzmu bije pojęcie „zbrodni komunistycznej”, wprowadzone ustawą z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Jest to skrajny przejaw upolityczniania przepisów prawa karnego, polegający na nadaniu czynom w nich przewidzianym postaci kwalifikowanej ze względu na rzekomy związek z potępianą ideologią.

Szkoda natomiast słów i zachodu by omawiać kwestię trafności określania PRL mianem państwa "komunistycznego", bo przymiotnikiem tym, mającym charakteryzować ustrój gospodarczy i społeczno-polityczny, posługują się Polacy w bardzo szerokim zakresie - od ulicznego żula poczynając, na profesorze wyższej uczelni kończąc, nie próbując nawet skonfrontować definicji tym mianem określonego systemu z rzeczywistością. No, ale dzisiejsze państwo polskie nazywane jest demokratycznym, czyli rządzonym przez lud, co ma tyle samo wspólnego z prawdą, ile „komunistyczność” z  PRL.

W felietonie z ostatniego numeru POLITYKI Daniel Passent przytacza fragment wywiadu zamieszczonego w RZECZPOSPOLITEJ z 3 sierpnia b.r., w którym  historyczny detektyw z IPN (nazwiska z litości nie przytoczę) kompromituje się wspominając o jakichś strzępach agenturalnej przeszłości felietonisty tygodnika, które jednak, jako strzępy, nie uprawniają go do rzucania oskarżeń. Twierdzę z całym przekonaniem, że ten i podobne wygłupy śledczych amatorów z IPN w pełni usprawiedliwiają przypadki niszczenia akt tajnych współpracowników, czego mieli się dopuszczać funkcjonariusze SB. I pozostaje żałować, że były to tylko przypadki.

Dobro i zło

W trakcie 28 lat pracy w Służbie Bezpieczeństwa, gdy przez kilkanaście tych lat miałem w tzw. operacyjnym nadzorze różne środowiska polskich dziennikarzy, nie zdarzyło mi się pozyskać spośród nich żadnego tzw. tajnego współpracownika. Przyznam, że obowiązywało wówczas trochę bezsensowne kryterium oceny zdolności i aktywności funkcjonariusza eksponujące liczbę pozyskanych do współpracy osobowych źródeł informacji tej właśnie kategorii, lecz nie była to metoda uniwersalna i jedyna. Wykorzystując tytuł do nawiązania kontaktów z ludźmi tej profesji, jaki dawała legitymacja służbowa, zawierałem z wybranymi spośród nich, wytypowanymi na podstawie analizy potrzeb wynikających z tematyki mych służbowych zainteresowań, wstępne kontakty, a później nadawałem im charakter na poły prywatnych. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, nierzadko w kilkuosobowym gronie przy wódce i gadaliśmy o tym co się w kraju dzieje. Moją sprawą było rozmową pokierować tak, by uzyskać potrzebne mi informacje. Dziennikarze są (a przynajmniej w tamtym czasie byli) ludźmi o rozległej wiedzy, kontaktowymi, rozmowy z nimi były sympatyczne i potoczyste, po co mi więc było skłaniać niektórych spośród nich do przykrego na ogół, formalnego zobowiązywania się do współpracy z tajną służbą ? Czy któryś z ipeenowskich ścigaczy spróbuje dzisiaj ustalić listę mych nieformalnych, nieomal prywatnych kontaktów z ludźmi tej profesji ?

A później, gdy awansowałem w służbowej hierarchii i zostałem przeniesiony do Olsztyna, choć nie musiałem, także nawiązywałem kontakty z ludźmi mediów i wielu innych dziedzin. Ot, potrzeba wynikła także z nawyku ! Zdarzało mi się niekiedy uzyskiwać od nich przydatne w pracy operacyjnej informacje, dokumentować je, lecz nie musiałem tej dokumentacji formalnie rejestrować w archiwach. Wypełniały one sporą część objętości pancernej szafy znajdującej się w mym gabinecie. I gdy podjęto decyzję o likwidacji Służby Bezpieczeństwa, wszystkie te dokumenty osobiście spaliłem w kotłowni Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie (tak pod koniec istnienia PRL zwała się Komenda Wojewódzka MO, w której skład wchodziła także Służba Bezpieczeństwa). Dlaczego paliłem ?  Być może sprawiła to „iskra boża”, która pozwoliła przewidzieć powołanie w nowej Polsce tzw. pionu śledczego IPN, by ścigał i piętnował wszelkie kontakty z SB.

Czytam w WYSOKICH OBCASACH (dodatek do sobotniej GAZETY WYBORCZEJ) wywiad z jedną z poznańskich aktorek. W pewnym momencie pada pytanie, w którym zawarta jest ciekawa informacja: W ubiegłym roku przyszedł do pani dziennikarz z „Głosu Wielkopolskiego”, wyłożył papiery z IPN i powiedział: „Pani ojciec był w UB, wyciągnął z celi osadzonych po wojnie Niemców i zakatował wspólnie z kolegami (…). Jakim trzeba być skurwysynem, by córce przekazać taką informację o ojcu. Lecz jest to jedna strona zagadnienia. Bo druga daje się sformułować w podobnym duchu i tonie. lecz pod innym adresem: jak głupim trzeba być skurwysynem, by zezwolić na udostępnianie takich materiałów lada komu !

Politycy PO, PiS oraz większości innych politycznych ugrupowań z przeszłości oraz istniejących obecnie, czerpią spory fragment racji swego bytu  z piętnowania PRL i jej organów. Daleki jestem od idealizowania Polski Ludowej, w której wzrastałem, kształtowałem się, a później służyłem jej z całym przekonaniem. Nie ma idealnych ustrojów społecznych i nikt nie przewidzi dzisiaj jakie nieprawidłowości, a wręcz świństwa, zostaną w przyszłości wyciągnięte z tajnych i poufnych kont dzisiejszej III RP oraz jej służb. Nigdy jednak nie powinny one służyć prywatnym rozrachunkom między zwolennikami oraz przeciwnikami politycznych systemów. Od orzekania o prawnych aspektach działań są niezawisłe sądy, bo jeśli uprawnienia w tym przedmiocie przyznane zostaną byle komu, wynikać z tego będą dramatyczne często skutki,  z czym mamy nierzadko do czynienia dzisiaj, gdy moralne czyściochy ukąpane w przeczystej krynicy demokracji, ukazują brudy wybranych fragmentów przeszłości i żyjących wtedy ludzi. 

sobota, 9 sierpnia 2014

SĘDZIOKACI Z WŁASNEGO NADANIA

Łatwość wszelkich uogólnień odnoszących się do naszej przeszłości i dnia dzisiejszego, oznacza zwykle brak elementarnej historycznej wiedzy i nierzadko jest zachętą do mniej lub bardziej podłych dokonań. Jest to szczególnie widoczne w traktowaniu 45-lecia PRL oraz różnych instytucji tego państwa. Od ćwierćwiecza na pohyblu skonstruowanym przez rozmaitych historyków in spe oraz innych oceniaczy tamtej rzeczywistości według wymyślonych przez siebie kryteriów, wisi Służba Bezpieczeństwa wraz z wszelkimi poprzedzającymi ją formacjami. Osobliwi to skazańcy. Powieszeni przed ćwierćwieczem, od dawna są martwi, wciąż  jednak pojawia się jakiś przez siebie powołany sędzia i kat w jednej osobie, by znów deliberować o winach i wykonać orzeczoną, jak zwykle najwyższą, karę. Ostatnio do grona tych sędziokatów dołączył dziennikarz i publicysta prasowy, zapowiadający poświęcenie się teraz wyłącznie twórczości książkowej, Igor Janke. Przed kilkoma dniami dał znać o swym istnieniu wywiadem, który dla Wirtualnej Polski przeprowadziła z nim urocza i młodziutka, a więc do uprawiania politycznej publicystki jeszcze niedojrzała, Joanna Stanisławska. Okazją do interview była książka Jankego  pt.TWIERDZA SOLIDARNOŚĆ - PODZIEMNA ARMIA.

Jedną z najbardziej lansowanych w polskiej mitologii narodowej legend, jest Powstanie Warszawskie. Nigdy nie kryłem swego poglądu, że wydanie rozkazu dla tego zrywu było  potworną zbrodnią, której koszt to 200 tys. ludzkich istnień oraz ruina wielkiego miasta. Rozkaz ten trafił na podatny grunt, większość powstańców stanowili bowiem ludzie młodzi, nierzadko nieletni, o bliskiej zeru wiedzy historycznej. Jej szczątki oparte były głównie na rozpowszechnianych od lat  obrazach walk o narodowe cele bez żadnej kalkulacji kosztów. Powstanie Warszawskie kontynuowało tradycję wielkich zrywów narodowych, nawiązując w szczególności do najgłupszego z nich, czyli  Powstania Styczniowego, które przyniosło bezprecedensowe straty, w najmniejszym stopniu nie spełniając pokładanych w nim nadziei.

Nic prostszego jak idiotycznymi treściami wypełnić pojęcie patriotyzmu, tworząc z jego pomocą romantyczne wizje, na które podatni będą w szczególności ludzie młodzi, spragnieni uczestnictwa w  bohaterskich czynach. W kilkadziesiąt lat po Powstaniu Warszawskim, w podobny sposób tę naturalną skłonność młodego wieku cynicznie wykorzystał Kornel Morawiecki – pracownik naukowy Instytutu Fizyki Politechniki Wrocławskiej, tworząc w 1982 r. tzw.”Solidarność Walczącą” i adresując ją głównie do młodzieży. "Solidarność Walcząca” była jedyną organizacją, która oczekiwała, że będziesz gotowy zginąć, jeśli będzie taka potrzeba. Jak w AK. Traktowałem tę przysięgę śmiertelnie poważnie. Czułem się żołnierzem. Byłem gotów zginąć. I byłem w stanie zabić innego człowieka – cytuje w swej książce Igor Janke słowa jednego z członków tego zbrojnego ramienia „Solidarności”. 

Wyobraźnię tzw. polskich patriotów najsilniej poruszają opisy doznawanych cierpień w imię wielkich lub choćby dających się nazwać wielkimi narodowych celów. Tradycyjny polski patriotyzm nierozerwalnie jest sprzęgnięty z katolicką odmianą chrześcijaństwa (Bóg, Honor, Ojczyzna !), a stanowi ona, jak cała ta religia, jedną wielką narrację nadziei, których warunkiem spełnienia jest wszakże dźwiganie przeznaczonego każdemu krzyża. Im większe cele stawiamy sobie w życiu, tym cięższy i trudniejszy do niesienia jest ów krzyż.

Dostawcą tej konstrukcji dla bojowników dowodzonych przez Morawieckiego była zdaniem "historyków" pokroju Jankego, Służba Bezpieczeństwa PRL.Ci młodzi chłopcy, którzy w połowie lat 80. tak ostro występowali przeciwko komunie, działali w zupełnie innych warunkach. Wiedzieli, że w "Wujku" strzelano do robotników, znane były przypadki niezwykle okrutnych działań SB - w Wałbrzychu podłączano jądra działaczy opozycji do prądu, w 1984 r. zamordowany został ksiądz Jerzy Popiełuszko. Nie mogli dłużej godzić się na tak brutalną tyranię. Liczyli się z najgorszym scenariuszem, nie wykluczali, że za to, co robią może ich spotkać śmierć – maluje w wywiadzie obraz tego narzędzia męki Igor Janke. Wydarzenia te, jego zdaniem, legły u podstaw tworzenia "Solidarności Walczącej".

Coś jednak w narodowo i powstańczo nieskazitelnym  żywocie Morawieckiego musiało być nie tak, bo nie wpięto mu w klapę Orderu Orła Białego. I da się jeszcze pojąć dlaczego nie uczynił tego niedarzony sympatią przez prawicowe kręgi prezydent Bronisław Komorowski, lecz podobnie postąpił wcześniej Lech Kaczyński. W 2007 roku Morawiecki odmówił przyjęcia odznaczenia z jego rąk, bo nie był to Order Orła Białego, lecz tylko Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. Do Morawieckiego przyczepił się o coś także polski elektorat, dając temu wyraz w prezydenckich wyborach, w których z chęcią kilkakrotnie startował. W ostatnich, w czerwcu 2010 roku, otrzymał żałosne poparcie w postaci 0,13% głosów ważnych.

Jednak Janke nie zajmuje się historycznymi niuansami. W omawianym wywiadzie, a zapewne  także w będącej jego przedmiotem książce, malując potworny obraz  SB PRL, niemal nigdzie nie posługuje się konkretem. Osądzone i ukarane w latach 80. zabójstwo Popiełuszki wciąż służy ukazywaniu potworności jej działań, a czyny popełnione przez ówczesną milicję albo służbę więzienną, w mniejszym stopniu obciążają te formacje, niż np. oficerów wywiadu albo kontrwywiadu, w ich służbowych legitymacjach znajdowała się bowiem informacja: "jest funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa". A tylko ta służba, według poglądu lansowanego przez sędziokata Jankego, może być i jest sprawcą wszelkiego zła tamtych czasów. 

Mam serdecznie dość prostackich głupot wypisywanych i wygadywanych przez „historyków” formatu Jankego. Nie, nie dlatego, że czytać to trudno, bo nie muszę przecież brać do ręki ich dzieł. Lecz marniejący w społeczeństwie poziom historycznej wiedzy i wszechogarniająca propaganda, podsuwająca niewybrednemu odbiorcy głupawy model patriotyzmu sprawiają, że w oczach wielu tak ukształtowanych patriotów staję się zbrodniarzem winnym największych nieszczęść narodu. Mimo, że żaden sąd, prokurator ani nawet funkcjonariusz IPN nie sformułowali wobec mnie najmniejszych zarzutów. Automatycznie jednak jestem oskarżony, bo należę do obwinianej za zbrodnicze czyny zbiorowości. Czy „historyk” i „humanista”  Igor Janke słyszał o znanej od starożytności normie zakazującej odpowiedzialności zbiorowej, co oznacza zarazem nakaz indywidualizacji winy i kary ? Z jakiej racji, do cholery, lada kto może wytykać mnie paluchem, dlatego tylko, że pozwalają mu na to wielkie luki w jego wiedzy, a co ważniejsze, jest to zgodne z politycznym interesem ludzi władzy III RP, bo w ich kalkulacjach rozrachunki z przeszłością stanowią główny komponent mandatu upoważniającego do jej sprawowania ! 

SzlagaPaskudnePocztowki_stocznia[1]            Jeden z symboli dorobku także SOLIDARNOŚCI WALCZĄCEJ
 


Dziś bardzo często, jak czytam teksty niektórych ludzi, można powiedzieć, że nam się scyzoryk w kieszeni otwiera. Ale to są dobrzy Polacy i trzeba wierzyć, że będą dobrzy - mówił  w grudniu 2012 roku w trakcie debaty zorganizowanej przez "Towarzystwo Dziennikarskie" Adam Michnik. W najmniejszej mierze nie podzielam tego poglądu. Jest to jedna z ofert sposobu pełnego odcięcia się od dorobku powojennej Polski, motywowana coraz bardziej obłędnym i niekiedy wręcz już śmiesznym antykomunizmem. Odcięciu temu ma służyć pojęcie „dobrego Polaka”, bo z potępianym systemem identyfikować się może wyłącznie "zły Polak" czyli komuch Czy Adam Michnik zapomniał, że spore są kręgi ludzi w kraju, które odmawiają przymiotu dobra jego polskości ?

Pamiętam ostatnie miesiące swej pracy w Służbie Bezpieczeństwa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie. Miałem wielu znajomych wśród dziennikarzy partyjnego wówczas dziennika, jakim była „Gazeta Olsztyńska”. Zaczynało się właśnie jego odpartyjnianie i wymiana kadry. Miejsca starych (stażem), doświadczonych dziennikarzy zaczynali zajmować nuworysze po doraźnie zorganizowanych, kilkumiesięcznych ledwie, tzw. dziennikarskich kursach. Podobnie było  w innych rejonach kraju. Zwykle nieźle opłacani, nierzadko uprawiający tę profesję dla zaspokojenia swej próżności dziennikarze nowego zaciągu, zawsze byli użytecznym narzędziem w rękach wszelkiej władzy. W latach 80. i 90. stanowili znakomity instrument ustrojowej rewolty, którą, by nie drażnić społeczeństwa, nazwano upowszechnionym przez media i fałszującym rzeczywistość pojęciem „transformacji”. Również dzięki takim jak oni, główne hasło „Solidarności” z czasów jej narodzin i niemowlęctwa - ”socjalizm tak, wypaczenia nie”, w niespełna dziesięć lat później zostało nagle i bez oporu zastąpione rzuconym w połowie XIX wieku przez francuskiego polityka Francoisa Guizota  sloganem „bogaćcie się”, który, choć zdarty ponad półtorawiekową eksploatacją, wciąż pobudza ludzką wyobraźnię.

Dziennikarze w początkach PRL pełnili rolę podobną tej, którą uprawiali absolwenci krótkich kursów w GAZECIE OLSZTYŃSKIEJ anno Domini  1990, profesja ta bowiem jest jednym z instrumentów państwowej propagandy. Lecz w tymże PRL na przestrzeni ćwierćwiecza można było obserwować postępujący proces dojrzewania większości z nich i przechodzenia ze służenia państwu, na służbę społeczeństwu. Obecnie proces ów prawie zanika, bo rolę uniwersalnego idola pełni teraz pieniądz i wszelka inna korzyść własna.

Igor Janke jako dziennikarz i publicysta jest w pełnym tego słowa znaczeniu dziecięciem medialnej kultury III RP, nie bez wpływów IV jej mutacji. Po ukończeniu Wydziału Wiedzy o Teatrze  Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, gdzie rozdziewiczył się politycznie zakładając koło tzw. Niezależnego Zrzeszenia Studentów, w 1989 r., rozpoczął dziennikarską przygodę w reaktywowanym tygodniku PO PROSTU. A później już poleciało ptakiem i w kilkunastu papierowych oraz elektronicznych mediach różne pełnił funkcje z kierowaniem POLSKĄ AGENCJĄ PRASOWĄ włącznie. Ostatnio był publicystą w tygodniku UWAŻAM  RZE, z którego odszedł na znak jakiegoś protestu w listopadzie 2012 r. i w grudniu tegoż roku, już jako formalnie bezrobotny, wziął udział we wspomnianej debacie zorganizowanej przez "Towarzystwo Dziennikarskie”. Wypowiedział wtedy wieszcze słowa:Śmierć dziennikarstwa właśnie następuje. Nie oglądam już telewizji. Tam poziom dziennikarstwa jest dramatycznie zły. […] Stan rzeczy gdy do studia przychodzą dwa koguty i się naparzają wystarcza i zadowala polityków i właścicieli mediów. To się świetnie sprzedaje i jest tanie. Poważnym dziennikarstwem już nikt nie jest zainteresowany i nie da się go odtworzyć.

Po raz pierwszy w całej rozciągłości podzielam pogląd tego b. dziennikarza i publicysty. Skoro więc nabył dobrego nawyku realistycznej oceny rzeczywistości, miast wypisywać i wygadywać bzdury o Służbie Bezpieczeństwa PRL, niechaj spróbuje oceny, upubliczniając ją także, własnego wkładu w doprowadzenie do agonii polskiego dziennikarstwa. Toż jego wywiad oczywiście, a książka zapewne także, są okrutnymi narzędziami bolesnego uśmiercania tej profesji. Lecz naśladując upowszechniony przez prof. Chazana wzór, Igor Janke potrzebuje mikroskopu by dostrzec własne winy, każda cudza natomiast ma w jego oczach wielkość Tarpejskiej Skały.  

niedziela, 3 sierpnia 2014

MOŻLIWE TAJNIKI BOŻEGO TWORZENIA

Według słownika PWN sezon ogórkowy to okres zastoju w życiu kulturalnym. Jest to nieprecyzyjna definicja , bo pojęcie kultury, a zatem także życia kulturalnego, jest bardzo wieloznaczne. Mamy oto, z grubsza rzecz biorąc, kulturę materialną oraz duchową – w tym kulturę języka czy polityczną, a także wiele innych jej dziedzin. Obejmuje więc pojęcie kultury całokształt życia człowieka. I co, letnimi miesiącami w dziedzinie kultury duchowej nic się nie dzieje ? Weźmy choćby obszar kultury języka. Toż podsłuchiwani, gdy zaczęło się lato, ministrowie rządu premiera Tuska, wręcz dokonali tutaj rewolucji.

Wcześniej, podobne używanym przez nich wyrażenia, nazywano grubiaństwem i posługiwanie się nimi, zwłaszcza publicznie, wybaczano warstwom plebejskim. Ministrowie podsłuchani w knajpce Sowa & Przyjaciele sprawili, że pojawiła się w języku nowa jakość – dawno w nim obecna, lecz w podziemiu niejako, półlegalnie, co najwyżej na marginesach.

Jedna z mych ulubionych publicystek – Ewa Wilk pisze na ten temat w POLITYCE *): To nie jest tak, że wulgaryzacja i prymitywizacja języka zaczęła się teraz. Ona trwa od dawna. Przekroczono tylko kolejną granicę - wciągnięto społeczeństwo  na siłę na tabloidową, prostacką stronę. Kiedy kilka lat temu zadano Polakom pytanie sondażowe, co ich najbardziej drażni w polszczyźnie, 86 proc. wskazało na wulgaryzmy, 51 proc. na masowe  zapożyczenia z języków obcych, 24 proc. na zbyt wiele słów „mądrych”. Dziś pewnie te proporcje byłyby już inne.

Symbolicznego wręcz znaczenia nabiera fakt, że we wkraczającej już do legendy podsłuchanej w knajpce Sowa & Przyjaciele    konwersacji uczestniczył prawnuk Henryka Sienkiewicza - pisarza, który przed laty także miał ogromny wpływ na kształtowanie polszczyzny.


woodstock 5

Czy proces ten należy postrzegać w sferze pejoratywnie określanej wulgaryzacją i prymitywizacją ? Nie jestem pewien. W czasach mej młodości (lata 50. i 60. minionego wieku) tatuaż kojarzył się wyłącznie ze światkiem przestępczym, a wydziargane na ciele oznaki wojskowych stopni oficerskich, sygnalizowały liczbę lat spędzonych za kratami i zajmowaną w tym światku pozycje. Dzisiaj jest to nieomal dziedzina sztuki i  nie brakuje ludzi chcących uchodzić za artystycznie wrażliwych, którzy obrazkami w sinej lub bordowej tonacji (innych barw nie spotkałem) mają zapaskudzone całe niemal ciało, z gębami niekiedy włącznie. Czy to znaczy, że świat zmierza ku przepaści a człowiek coraz łacniej ulega złu ?A czym jest zło ? Czy istnieje w pełni obiektywna definicja tej przypadłości ?

woodstock2

Jeszcze do niedawna sezon ogórkowy kojarzył się z okresem letnim, wakacjami młodzieży i urlopami dorosłych. Nadszedł kres dla tego skojarzenia. Aktywność korzystających w upalne miesiące lata z urlopów i wakacji zmienia tylko obszar, na którym przejawia swą postać. Wielu młodych ludzi udaje się na przykład na „Przystanek Woodstock”, będący festiwalem muzycznym, organizowanym przez fundację o nazwie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy  i wykonuje tam czynności, które jeszcze ćwierć wieku temu kojarzyły się wyłącznie z psychiczną chorobą bądź świadomym robieniem z siebie idioty. Jedną z nich jest kąpiel w błocie uprawiana stadnie i służąca odprężeniu osobnikom płci obojga o współczesnej umysłowości. Czy jednak te błotne ablucje rzeczywiście powinny nasuwać tak podłe asocjacje ? Bynajmniej. Toż Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zbiera środki na niezwykle szlachetne i przydatne ludziom cele, a że zbiórka ta popularyzowana jest także z wykorzystaniem błota… Cel uświęca środki ! Kiedyś, za PRL, władza organizowała międzynarodowe i krajowe festiwale młodzieży i studentów i nie do pomyślenia było, by któryś z uczestników tych imprez pomyślał choćby o błotnej kąpieli wykonywanej publicznie. Osoby nieprzychylne PRL-owi powiedzą oczywiście, że był to przejaw i skutek zamordyzmu, który ograniczał twórczą fantazje młodzieży. Inni z kolei mieć to będą za prawidłowe funkcjonowanie władzy, która nie powinna dopuszczać do plenienia się wszelakiej głupoty. I bądź tu mądry! Zupełnie tak samo, jak z tatuażem: jednym kojarzy się z kazamatami, innym z wolnością sztuki.

woodstock3-2011

Skoro znaleźliśmy się już w Kostrzyniu nad Odrą – miasteczku położonym w zachodniej części lubuskiego województwa, w gorzowskim powiecie, gdzie od 2004 roku odbywa się największy, jak powiadają znawcy, festiwal muzyki rockowej o nazwie Przystanek Woodstock, niepodobna nie poruszyć religijnego aspektu tej imprezy. Wyższego szczebla funkcjonariusze katolickiego Kościoła w Polsce zorientowali się zapewne, że w tym wielkim corocznym zgromadzeniu głupoli, nie zabraknie takich, którym na obrzeżach świadomości pojawi się refleksja o rzeczywistym charakterze pobytu w tej błotnej Mekce. Z ich polecenia zatem zaczęli na Przystanku Woodstock bywać funkcjonariusze niższego szczebla duchownej hierarchii, by nieść religijne pocieszenie zbłąkanym w błocie owieczkom. Ostatnio pojawił się tam silnie zagubiony, aczkolwiek na innym zgoła polu, ks. Wojciech Lemański. Kontynuując swe nawyki i coraz głębiej pogrążając się w otchłaniach grzechu, powiedział do woodstockowej publiczności: Przemiany w Kościele zależą od was. To wy w najbliższych latach kształtować będziecie jego oblicze. W rodzinie bywa różnie, ale nie przestaje się w niej być. Wy wniesiecie energię i nową jakość. Biskupi się nie zmienią. Powiem brzydko. Muszą wymrzeć. I choć  chrześcijańska religia potępia samobójstwo, trudno nie przyrównać wypowiedzi ks. Lemańskiego do założenia sobie stryczka na szyję. Uczynił to sam i jego przełożony dokona tylko banalnej formalności wytrącenia mu stołka spod stóp.

Rozpocz¹³ siê Przystanek Jezus

Wojciech Lemański przejął się zapewne nowymi trendami, które w Kościele katolickim zapoczątkował papież Franciszek. Oczywiście nie ma mowy o tym, by Watykan poparł poglądy Lemańskiego, lecz trudno nie zauważyć, że coraz wyraźniej rysuje się linia podziału wśród funkcjonariuszy tej instytucji. Bo Lemański sygnalizuje wprawdzie nowe trendy, lecz obok tego, zwłaszcza wśród polskich katolików, prym wiedzie orientacja zachowawcza, którą personifikuje postać świecka, lecz bardzo pobożna. Mam mianowicie na myśli prof. Bogdana Chazana.

Nie jestem entuzjastą miejsca i sposobu wyjawienia przekonań przez ks. Lemańskiego, bo tzw. Przystanek Woodstook mam za żałosną imprezę przeznaczoną dla ludzi o nieco obolałej od wolności i demokracji osobowości, fakt jednak jest faktem: w katolickim Kościele coraz wyraźniej rysuje się podział i używając do analizy rzeczywistości rozumu, a nie religijnych nakazów, trudno nie opowiedzieć się po stronie heroldów Nowinki.

Gdy obserwuje się to, co wyczynia prof. Chazan i jego zwolennicy, gdy poznaje się poglądy hierarchów katolickiego Kościoła w Polsce, które znamionują zatrzymanie się w przedwiekowej mentalności i myśleniu, aż trudno oprzeć się dość fundamentalnej wątpliwości: jeśli Bóg rzeczywiście istnieje i, jak głosi religia, jest istotą nadprzyrodzoną, wszechmocną i wszechwiedzącą, jak to się zatem stało, że dobrał sobie do pomocy sługi w rodzaju przełożonych ks. Lemańskiego czy duchownych, wraz z tabunami dewocji, wspierających Chazana ?

woodstock5

Czyżby Najwyższy nie zorientował się w mentalnych powikłaniach tych, którzy głoszą się być wykonawcami jego woli ? Jedno więc z dwóch: albo istnieje On rzeczywiście i jest istotą ponadprzeciętną, która wie wszystko oraz wszystko może, lecz z tylko sobie znanych powodów nie przejawia większej aktywności, albo go nie ma i tylko spora rzesza ludzi zwących się jego reprezentantami na ziemskim padole, ma się za takowych dla swoich tylko korzyści i zmierza do ich osiągania bez zbędnego przebierania w środkach i metodach.

A może jest tak, że stworzył Bóg Ziemię, ulepił ze znalezionej na niej gliny człowieka płci męskiej i jedno z jego żeber przeistoczył w wymyśloną dla niego partnerkę, żeby się chłopu nie nudziło i żeby miał jak zapoczątkować zaludnianie nowo powstałej planety. Bo są dwie wersje Księgi Rodzaju: jedna z nich kończy dzieło stworzenia na dniu szóstym, druga natomiast informuje o dniu siódmym, jako tym, który zakończył to bezprecedensowe dokonanie. I kto wie czy kiedy po sześciu   dniach trudu, przysnął był Bóg umęczon stwarzaniem życia i człowieka, nie pojawił się Szatan, nie powołał skrycie do istnienia formacji mieniącej się bożymi sługami i dopiero po wiekach Siła Wyższa jęła zsyłać na ziemski padół duchownych podobnych papieżowi Franciszkowi czy ks. Lemańskiemu, by jęli wyjaśniać jak było naprawdę ?


To oczywiście tylko  hipotezy, bo ja niczego nie twierdzę, zwłaszcza w przedmiocie religii, jestem bowiem agnostykiem i mało mnie ta dziedzina interesuje. Poświęcam jej swą uwagę o tyle tylko, o ile jej funkcjonariusze próbują regulować zasady społecznego życia, w którym rad nie rad też uczestniczę. Jest oto niedziela - dzień siódmy, który boscy biografowie zwą dniem wypoczynku, relaksuję się więc odprężony, a nie znosząc bezczynności myślę sobie o tym, co na Przystanku Woodstock powiedział ks. Lemański i czy nie powołał go Bóg, by ujawnił prawdę o genezie stanu duchownego.

______

*) Ewa Wilk, „Wolność grubego słowa, POLITYKA, NR 27(2965), 2.07 – 8.07.2014.

piątek, 1 sierpnia 2014

W HOŁDZIE POLEGŁYM I NIEWINNYM OFIAROM

 

 

                                          Motto:

                                                                  Stolica pomimo bezprzykładnego w

                                                  historii bohaterstwa z góry skazana

                                                  jest na zagładę. Wywołanie powstania

                                                  uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się,

                                                  kto ponosi za to odpowiedzialność.

                                                                      Władysław ANDERS – 

                                                                               generał broni Wojska Polskiego,                                                                                                       Naczelny Wódz Polskich Sił                                                                                                                 Zbrojnych w latach 1944–1945. 

 

Nie czczę rocznicy Powstania Warszawskiego uważam je bowiem za skrajny, wręcz zbrodniczy przejaw polskiej tzw. patriotycznej głupoty. Jego bilans to ok. 200 tys. zabitych, niepoliczona liczba rannych, ruina ok. 80% substancji miasta oraz brak jakichkolwiek osiągnięć militarnych i politycznych.

Chylę czoła przed poległymi i niewinnie pomordowanymi przez okupanta mieszkańcami Warszawy, których życiem szafowali autorzy tego zbrodniczego aktu polskiej tromtadracji. 

Tych, którzy powstanie wywołali mam za bezmyślnych zbrodniarzy, jego uczestników natomiast – w większości ludzi młodych, a nierzadko wręcz nieletnich – za żądnych zabawy w wojenkę lekkoduchów.

Nie potrafię pojąć zakrawającego na bezmyślny spektakl pomysłu obchodów Rocznicy tego niezwykle tragicznego zdarzenia, przybierających postać głupawych  rekonstrukcji wydarzeń sprzed lat, a nawet pogodnych happeningów w wykonaniu do cna pozbawionej rozsądnej historycznej refleksji młodzieży. Gdybym nie żywił najgłębszego przekonania o bezdennej głupocie wielu członków władz dzisiejszej Polski sądziłbym, że cynicznie kpią sobie z  tej wielkiej tragedii Polaków, której 70 Lecie obchodzimy dzisiaj.