poniedziałek, 30 czerwca 2014

POLSKA ZAWSZE WIERNA

Polska opinia publiczna wciąż żyje tzw. aferą podsłuchową  wywołaną publikacją nagrań prywatnych rozmów polityków, a przynajmniej niektóre media starają się, by skutki upowszechnienia technik podsłuchowych, nie schodziły z tapety Coraz częściej zdarza się, że zwana publiczną, opinia staje się podlejącym elementem życia w Polsce. Twierdzę tak, bo skoro aż do tego stopnia poruszyć nią mogą publikacje zawarte w lada szmatławcu, to doprawdy źle się dzieje w państwie polskim.

Utarło się od starożytności sądzić, że główną potrzebą szerokich rzesz społeczeństwa jest chleb oraz igrzyska, skoro zatem chleba zaczyna braknąć, oferowane są coraz bardziej poruszające spektakle. W społecznym odbiorze ten ostatni nie ma chyba sobie równych na przestrzeni minionego ćwierćwiecza.

Jednym z pozytywnych dla władzy wszelkiej maści efektów stosowanej metody kamuflowania rzeczywistości, jest odwracanie powszechnej uwagi od przyczyn zjawisk i koncentrowanie jej na treści prezentowanej inscenizacji. Grana sztuka nosi tytuł DEMOKRACJA i znakomicie spełnia swą rolę.

Demokracja stanowi jeden z najbardziej wyświechtanych terminów używanych w publicznej dyspucie. Nazwa wywodzi się z ze starożytnej Grecji, w której oznaczała władzę ludu. Od samego początku miała charakter fikcji, bo np. Ateny w  V wieku przed naszą erą liczyły sobie ok. 120 tys. mieszkańców, z czego tylko ok. 40 tys. miało obywatelskie prawa polegające na możności uczestniczenia w zgromadzeniach  ludowych i zabierania na nich głosu.  Pozostała, dwukrotnie większa część mieszkańców, żadnych tego rodzaju przywilejów nie posiadała, tworzyli ją bowiem niewolnicy traktowani w istocie na równi ze zwierzętami. Ów system starożytnych Aten był tzw. demokracją bezpośrednią, bo niewielka liczebność ludzi wolnych umożliwiała im w tym trybie uczestniczyć w sprawowaniu władzy.

Z kolejną fikcją demokracji mamy do czynienia np. w przedrozbiorowej Polsce. Około 1750 roku, a więc 22 lata przed I rozbiorem, ludność Polski liczyła ok. 12 milionów mieszkańców, w czym ok.10 % stanowiła posiadająca wszelkie prawa szlachta. Reszta, którą stanowiło kształtujące się, rachityczne mieszczaństwo oraz znaczne liczebnie chłopstwo, to warstwy praktycznie pozbawione praw obywatelskich. Nawet wśród szlachty istniało silne rozwarstwienie, bo zaliczała się do niej arystokracja, szlachta wolna, posiadająca pańskie dobra oraz biedna, tworzona przez nieposiadającą ziemi gołotę. Ta ostatnia grupa, „Prawem o sejmikach” stanowiącym aneks do uchodzącej za demokratyczną konstytucji 3 maja 1791 r., została praktycznie wykluczona z życia obywatelskiego.

Po II Wojnie Światowej, wraz z powstaniem Polski Ludowej twierdzono, że stanowiła ona urzeczywistnienie sprawiedliwości społecznej. Nie ulega wątpliwości, że było tak w materialnej warstwie bytowania społeczeństwa. Zwłaszcza, że kraj był zrujnowany do cna, a sprawiedliwość społeczna objawiała się głównie brakiem przepastnych różnic materialnych, które przywróciła tzw. reforma Balcerowicza, nota bene b. członka PZPR i wykładowcy w Wyższej Szkole Nauk Społecznych  przy KC PZPR. Owa reforma, bezczelnie narzucona społeczeństwu, z którym nawet dla pozorów nie konsultowano jej zakresu, otworzyła wrota pazernemu i wręcz dzikiemu kapitalizmowi. Skutkiem tej przemiany jest niezwykłe rozwarstwienie, a co zatem idzie kolosalne różnice w dostępie do dóbr materialnych i kulturalnych, do nauki i oświaty, że poprzestanę na tych najważniejszych obszarach społecznego bytowania.

Termin "demokracja", od starożytności poczynając, służy więc kamuflowaniu rzeczywistości społecznej i osłanianiu przepastnych różnic, głównie materialnych, pomiędzy ludźmi. Jeśli jeszcze w warunkach umożliwiających istnienie tzw. demokracji bezpośredniej ma jakieś rzeczywiste podłoże, traci je zupełnie w wielomilionowych zbiorowiskach ludzi, jakimi są kraje współczesnej Europy i świata. Polacy żyjący w nędzy, a stanowią oni wielomilionową warstwę w naszym kraju, małą przywiązują wagę do równości praw obywatelskich, bo jedynym rzeczywistym i dostępnym im przejawem tego statusu są równe prawa wyborcze. Tymczasem człowiekowi, który nie dojada i nie może na godnym poziomie utrzymać siebie i rodziny, jest dokładnie wszystko jedno, czy za niepłacenie czynszu wyrzucą go z mieszkania pod rządami Platformy Obywatelskiej z Tuskiem na czele, czy sprawi to komornik, gdy do władzy dojdzie wiele obiecujące, lecz bez pokrycia Prawo i Sprawiedliwość zarządzane przez Kaczyńskiego. Polski kapitalizm, zwłaszcza w obszarze potrzeb materialnych społeczeństwa,  jest niereformowalny, bo, jednym z podstawowych warunków pozytywnych zmian w tym zakresie jest istnienie licznej i silnej klasy średniej, a od takiego jej stanu wciąż dzielą nas lata świetlne.

granica suwerennego państwa

We współczesnej Polsce przejawem gigantycznego zakłamania  była „Solidarność”. Powstała jako ruch nieomal rewolucyjny i także z tego względu gwałtownie rosła jej liczebność. Pracując w resorcie spraw wewnętrznych od samego początku nie wierzyłem w skuteczność zmian, których może dokonać, bo z mojej pozycji obserwatora widać było znakomicie, że coraz bardziej staję się tylko instrumentem w grze pomiędzy dwoma wielkimi mocarstwami. Lecz pozytywne efekty  w najbardziej chorowitej w PRL sferze zaopatrzenia rynku w dobra materialne przyszły szybko. Ich koszt jest wprawdzie wielki, bo Polska szeroko otwarła swe wrota obcemu kapitałowi likwidując praktycznie swój przemysł, bankowość czy handel, lecz jest to dla przeciętnego Polaka mało dostrzegalne, także z racji fundowanych mu igrzysk.

Problematyczne natomiast, moim zdaniem, są osiągnięcia w obszarze praw i wolności obywatelskich. Bo wprawdzie  najnędzniejsza nawet biedota tych praw, jak we wspomnianym „Prawie o sejmikach” nie jest pozbawiona, to status materialny człowieka ma ogromny wpływ na jego zainteresowanie tą sferą. W miejsce wykluczenia instytucjonalnego pojawia się samowykluczenie, spowodowane nie tylko marniejącym poziomem wykształcenia i wiedzy, lecz przede wszystkim subiektywnym nastawieniem do spraw publicznych: głodny nie myśli o polityce ! Przykładem jest choćby frekwencja w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, która sięgnęła ledwie 23,82 % uprawnionych do głosowania. Nie twierdzę bynajmniej, że pozostałe 76,18 % to tylko biedota, lecz zapewne materialny status sporej części nieuczestniczących w wyborach miał wpływ na ich brak zainteresowania tym aktem. Teza ta odnosi się głównie do wyborów krajowych. W 2011 roku frekwencja w nich wyniosła 48,92% i sądzę, że w kolejnych,  w 2016 ulegnie wyraźnemu zmniejszeniu.

Jednak najistotniejszym przejawem zakłamania w obszarze politycznych działań władz z solidarnościowym rodowodem jest sprawa suwerenności. Nie da się zaprzeczyć, naszej uległości wobec ZSRR, zwłaszcza w I połowie lat 50. ubiegłego wieku, lecz z upływem czasu ewolucyjnie rozszerzała się sfera niezależności. Wielkie w tym zakresie znaczenie miały zmiany, które nastąpiły po październiku 1956 r., a równie istotne nastąpiły po wydarzeniach grudniowych 1970 r., gdy nastała era rządów Edwarda Gierka. Przeobrażenia wiodły głównie do deinstrumentalizacji Polski w polityce ZSRR.

I w tym właśnie obszarze wróciliśmy do dawnych czasów, stając się jednym z narzędzi polityki nowego Wielkiego Brata. Odmiana na gorsze polega na tym, że jęliśmy uczestniczyć w niekiedy wręcz zbrodniczych (vide Irak), niemających nic wspólnego z rzeczywistymi interesami Polski, jego zbrojnych wyprawach. Ostatnio, w sprawie Ukrainy, polityka Polski stała się wręcz żenująco podporządkowana realizacji globalnych dążeń tego mocarstwa. Postępowanie naszego rządu w tym zakresie nie uwzględnia też elementarnych wymogów polskiej racji stanu i bezpieczeństwa, prowadzi bowiem do silnego skonfliktowania Polski z jej najbliższym sąsiadem – Rosją. Jestem pewien, że na fatalne tego skutki nie przyjdzie nam długo czekać.

Czy lud polski, a więc wolni jego obywatele, ma wpływ na kształt i cele polityki wewnętrznej i zagranicznej, co obiecywała „Solidarność” w pakiecie opatrzonym nalepką „demokracja” ? W niewielkim zakresie ! Obie wiodące dzisiaj w kraju partie polityczne łączy identyczny stosunek do bazy ekonomiczno-społecznej i jeśli nawet w kolejnych wyborach wygra Prawo i Sprawiedliwość, nie zmieni przecież ustroju państwa. Nastąpią zapewne korekty w obszarze nadbudowy, a więc tytułu oraz treści granego spektaklu i miejsce przedstawień z fabułą zaczerpniętą z podsłuchów pogaduszek prominentów, zajmą znów komedyjki nasycone rozliczaniem ludzi uczestniczących dzisiaj w sprawowaniu władzy, a kto wie czy nie tzw. komuchów również, stanowią oni bowiem niewyczerpane źródło paliwa dla mechanizmu odwracania uwagi społeczeństwa od najistotniejszych problemów.

 

 

niedziela, 22 czerwca 2014

BEZDROŻA POLSKIEJ TZW. DEMOKRACJI

          Zdarzało mi się czasem kupować tygodnik WPROST, lecz nie byłem jego entuzjastą. Teraz nie kupię go nawet za marne grosze, stał się bowiem jednym z najpodlejszych  szmatławców wśród tygodników. Kieruje nim liczący sobie ledwie 48 lat Sylwester Latkowski, polski reżyser filmów dokumentalnych, teledysków, autor programów telewizyjnych, a także publicysta. Pomijając młody, jak na wymogi pełnionej funkcji, wiek pana Latkowskiego, w którym w szanującym się tygodniku można być co najwyżej kierownikiem jakiegoś działu nadzorowanego przez jednego z zastępców redaktora naczelnego, to jeszcze ta mieszanina profesji: od dokumentalnego filmowca do publicysty. Mając kiedyś wiele kontaktów w branży filmowej, orientowałem się znakomicie w skłonnościach, zwłaszcza młodych filmowców, do daleko posuniętej spektakularności, z której wyrasta się wolno, w miarę dojrzewania. Wiek 48 lat nie daje żadnej gwarancji wyrośnięcia. A jeszcze to pomieszanie profesji ! Co nam daje Ameryka ?           

Oferta USA dla Polski. Nasz rząd powinien jednak stanowczo zażądać                                                                      zdjęcia majtek.                 

          W jednym z lutowych (z bieżącego roku) numerów POLITYKI, jej redaktor naczelny – Jarzy Baczyński, walnął horrendalną głupotę w felietonie zatytułowanym Wszyscy jesteśmy Ukraińcami , który to felieton miał być wyrazem pełnej solidarności wszystkich Polaków z południowo wschodnim sąsiadem. Był to dla mnie pierwszy dostrzegalny przejaw marnienia tygodnika, którego byłem i wciąż jestem wiernym czytelnikiem. Polityka, zwłaszcza w profesjonalnym wyrazie jej uprawiania, charakteryzować się winna niejednoznacznością. Byliśmy przed laty jednoznacznie związani z ZSRR i gotowi iść na bój o interesy obozu państw socjalistycznych, dzisiaj  jesteśmy zdecydowani czynić to samo na polecenie Stanów Zjednoczonych, które w Ukrainie upatrują wielkiej okazji osłabienia wpływów Rosji we wschodniej Europie. Jaki, do cholery, mamy z tego pożytek, że dajemy się wynająć do roli ujadającego kundla, któremu pan każe szczekać w swym interesie ? Rosja jest wielkim państwem graniczącym z nami i mogła stać się niezwykle opłacalnym rynkiem zbytu na artykuły naszej produkcji, a zarazem dostarczycielem wielu surowców mogących być opłacalnie przetwarzanymi w Polsce. Teraz, dzięki idiotycznie rozbuchanej rusofobii i głupawej polityce rządu, wypina się do nas coraz bardziej gołym tyłkiem. Wiadomo, że z całowania tej części ciała żadnych pożytków nie ma, a mimo to z rozkoszą polska władza cmoka amerykańskie 4 litery.          

          W Radiu ZET Monika Olejnik  ujawniła, miedzy innymi, znamienny fragment nagrania rozmowy ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z Jackiem Rostowskim. Sikorski mówi: Wiesz, że polsko-amerykański sojusz to jest nic niewarty. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza fałszywe poczucie bezpieczeństwa. (...) Bullshit 1) kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy. Kompletni frajerzy.          

          W pełni podzielam pogląd w tym zakresie min. Sikorskiego, lecz jestem zaskoczony, bo sądziłem (zapewne nie tylko ja), że jest zupełnie podporządkowany realizacji wschodnioeuropejskich interesów Ameryki Płn. Dlaczego więc, mając takie poglądy, oficjalnie te interesy chroni i tylko w prywatnej rozmowie, przypadkowo nagłośnionej, objawia, że potrafi sensownie myśleć ?

Wygląd sympatyczny, ale rola żadna.

  Psiaczek jest miły, kto jednak się go przestraszy, gdy zaszczeka ?        

          W toku też podsłuchanej i nielegalnie nagranej, sławetnej rozmowy Marka Belki z Bartłomiejem Sienkiewiczem, ten ostatni wygłasza znamienny pogląd: Państwo w Polsce istnieje tylko teoretycznie, praktycznie nie istnieje, dlatego, że działa poszczególnymi swoimi priorytetami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam gdzie państwo działa jako całość ma zdumiewającą skuteczność, że tak powiem...

          Gdyby w Polsce istniała pełna wolność wyrażania poglądów, min. Sienkiewicz uczyniłby to na posiedzeniu Rady Ministrów albo w jakimś medialnym wywiadzie, a nie w poufnej rozmowie z innym dostojnikiem. A może jest tak, że za wyrażenie takiego przekonania na publicznym forum można stracić stanowisko ? Kto wie ?! Gdzie tu zatem, do cholery, ta przereklamowana demokracja ? 

____________

1) (ang.) gówno prawda, chrzanić, pleść bzdury, bajerować, picować,bzdurzyć,  opowiadać głodne kawałki.

piątek, 20 czerwca 2014

CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI...

          I znów nie o polityce ! Czy jednak w dzisiejszych warunkach bytowania ludzi może być coś, co żadnego związku z polityką nie ma ? Nawet życie płciowe nie jest od niej wolne, o czym świadczy bodajby czerwcowa parada równości przez jednych polityków popierana, przez innych wyśmiewana albo wręcz zwalczana.          

          Mam niezwykle uroczą znajomą, która czasem do mnie telefonuje i nigdy nie zdołałem się z nią nagadać do wyczerpania. Mimo, że jest kobietą religijną. przed laty rozstała się z mężem, który okazał się być kawałem łobuza i pijaka. Z ich związku pozostał syn, o którego – jak to matka - dbała troskliwie, dopilnowała ukończenia szkoły średniej i kontynuowania nauki w szkole wyższej. W ostatnim roku studiów zmienił ich tryb na zaoczny, wyemigrował do jednego z zachodnioeuropejskich krajów, lecz przyjeżdża na sesje egzaminacyjne i zapewne studia ukończy. Kilka lat po rozpadzie małżeństwa poznała innego mężczyznę, zaufała mu, owocem zaufania była ciąża i nie tylko nadzieja, lecz pełne przekonanie, że jeszcze przed porodem związek zostanie sformalizowany aktem ślubu. Urodziła się córka, która za kilka dni ukończy gimnazjum, a o małżeństwie jej rodziców ani widu, ani słychu. Ojciec okazał się tylko na tyle lojalny, że w domu, w którym mieszka on, jego rodzice oraz konkubina, każdy ma swoje pomieszczenia: starzy na piętrze, znajoma na parterze, a autor całego tego mentliku wyprawił sobie dość luksusowe pomieszczenia w suterenie. Córka bywa i mieszka gdzie chce. Acha, tato finansuje jej utrzymanie i nie pobiera czynszu od matki.          

          Tuż koło mego domu na warszawskiej Woli są trzy rozległe parki, w których chętnie bywam, by odreagować swe kalectwo. W najbliższym spotykam niekiedy pewną kobietę. Liczy sobie około sześćdziesiątki, wygląda doprawdy uroczo, a do parku przywozi ją na inwalidzkim wózku sąsiadka. Kobieta ma tuż poniżej kolana amputowaną lewą nogę. Gdyśmy siedzieli nad małym stawem (ja i ona na inwalidzkich wózkach, a jej opiekunka na parkowej ławce) nie miałem odwagi zapytać o przyczynę tego okaleczenia. Spotkaliśmy się kilka razy, ja opowiedziałem o moich przypadłościach i wtedy opiekunka dość otwarcie opisała sytuację swej przyjaciółki. Otóż była ona mężatką, w okolicach trzydziestolecia małżeństwa zachorowała na cukrzycę i kończyna zaczęła się paskudzić do tego stopnia, że trzeba było ją amputować. Mąż opiekował się żoną podczas jej pobytu w szpitalu i nic nie zapowiadało fatalnego finału. W kilka miesięcy po jej powrocie do domu, wyprowadził się, okazało się że do kochanki, z którą przez kilka lat pozostawał w tajemnym związku. Dzieci nie mieli i biedna kobieta pozostaje na łasce zacnej sąsiadki.

Taniec życia                  TANIEC ŻYCIA, NO NIE ?!          

          Ale losy ludzkie bywają bardziej skomplikowane. W liceum do jednej klasy uczęszczałem z koleżanką, która jedną nogę miała amputowaną w połowie uda. Nie mam pojęcia co było przyczyną tego tragicznego zdarzenia. Zdaliśmy matury, ja dostałem się na studia prawnicze, a ona na dziennikarkę. Widywaliśmy się rzadko i kilka lat po ukończeniu studiów dowiedziałem się, że wyszła za mąż. Nie powiem, że znając jej stan zdrowia, nie byłem zaskoczony. Upłynęło wszakże z dziesięć lat, pewnego dnia spotkałem ją na ulicy, zaprosiłem na kawę i w rozmowie dowiedziałem się, że rozwodzi się właśnie z mężem. I znów zostałem zaskoczony do cna, bo gdy wyraziłem się o facecie dość obelżywie sądząc, że to on opuścił żonę nie bacząc na jej stan, koleżanka ciepłym gestem ujęła mnie za dłoń mówiąc:        

          - Nie przesadzaj, to ja od niego odeszłam.          

          Widząc moje zaskoczenie dopowiedziała:          

          - On mnie do niczego sensownego nie inspirował. Po co mi taki mąż ?          

          Oto trzy bardzo różne sytuacje etyczne. W pierwszej, wiekowo dorosły mężczyzna zachowuje się jak gówniarz, robi swej partnerce dziecko, lecz nie wywiązuje się z przyobiecanego (nie wiem, czy werbalnie czy tylko w nadziejach) małżeństwa, ale przynajmniej swej konkubinie i dziecku zapewnia znośne warunki bytowania.          

          W drugim przypadku mąż kobiety, która zachorowała na cukrzycę, okazał się być zwykłym ludzkim śmieciem, opuścił ją bowiem w najtrudniejszej sytuacji życia.          

          A Trzeci przypadek ? Moja koleżanka nie kłamała motywując się chęcią przypisania sobie sprawstwa rozwodu. Sporo później dowiedziałem się, że tak było rzeczywiście. A więc wykazała się przepotężnym charakterem.          

          Bo dobrze wiem jak czuje się i czego potrzebuje człowiek pozbawiony elementarnej sprawności fizycznej.        

środa, 18 czerwca 2014

ROLA PIENIĄDZA W „DEMOKRTYCZNEJ” POLSCE

W resorcie spraw wewnętrznych PRL, a ściśle w Służbie Bezpieczeństwa, przepracowałem 28 lat i nieźle są mi znane tajniki funkcjonowania służb specjalnych. Dzisiejsi domorośli eksperci w tym przedmiocie, włącznie z historykami ochoczo depczącymi PRL, są przynajmniej pośrednimi sprawcami niezwykle kompromitującej sytuacji, którą sprawiła tzw. afera podsłuchowa. Pośrednich sprawców jest oczywiście więcej, pochodzą nawet z najwyższych szczebli władzy i nie pozostaje nic innego, jak powiedzieć im, że kompromitują nie tylko władzę, w której sprawowaniu uczestniczą, lecz Polskę, cała Europa natrząsa się bowiem z wygłupu kilku ministrów, z głupstw przez nich wygadywanych oraz z dyletantyzmu ludzi mających ochraniać tych dostojników. Ministrowie, chroniący ich funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu oraz szeregowcy, podoficerowie i oficerowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, do kostek i pięt nie dorastają ludziom zatrudnionym w podobnych instytucjach w PRL. Nie znaczy to bynajmniej, że mam na myśli tylko, albo głównie, ignorantów kompromitujących władzę i polskie służby specjalne w czasach sprawowania funkcji premiera przez Donalda Tuska.

[caption id="attachment_922" align="alignleft" width="241"]Czy nie nastał czas na zmianę godła RP ? Czy nie nastał czas na zmianę godła RP ?[/caption]

W latach 1991-92, w krótko trwającym rządzie Jana Olszewskiego ministrem spraw wewnętrznych był Antoni Macierewicz. Wykonując durnowatą uchwałę Sejmu, zwaną „lustracyjną”, wygłupił się publikacją listy nazwanej jego imieniem. W tym wygłupie nie dorównał jednak późniejszej, tzw. „liście Wildsteina”. W IV RP, pod rządami Jarosława Kaczyńskiego, Macierewicz pełnił funkcję wiceministra obrony narodowej z zadaniem likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, po czym został pełnomocnikiem d/s. tworzenia wojskowego kontrwywiadu. Już wtedy narobił pełno głupot, lecz jego czas nastał dopiero po katastrofie smoleńskiej, gdy powierzono mu rolę wykrywcy przyczyn tego nieszczęścia. Macierewicz pobił wówczas wszelkie rekordy wyrachowanej ignorancji. Bo jednak sprawia wrażenie człowieka bardziej inteligentnego, aniżeli taki, który jest skłonny uwierzyć w wybuch w samolocie i sprawienie tym bezprecedensowej katastrofy lotniczej. Ponieważ społeczeństwo polskie jest tak ogłupione, że nie można wykluczyć zwycięstwa w najbliższych wyborach PiS - partii kilkakrotnie głupszej od PO - przed Antonim Macierewiczem jest wielka szansa.

Wróćmy jednak do tzw. afery podsłuchowej. Boże ! (jestem agnostykiem) Jak bezdennie głupawe są wszelkie służby specjalne, które właściciel jakiejś knajpy w Warszawie może zapewnić, że będące w niej „vip rooms” (sale dla vipów), gdzie mają prawo przesiadywać tylko ludzie ze sfer rządowych i tam gadać o najważniejszych zagadnieniach polityki państwa, używając w dodatku języka niegdysiejszych wozaków, nie wymagają kontroli i zabezpieczenia. To PRL przyzwyczaiła, a w początkach III RP odpowiedzialni działacze  (np. Mazowiecki, Geremek et consortes) utrwalili przekonanie, że władzę w państwie sprawują ludzie o wysokiej kulturze. Było, minęło !

Był rok 1989. Władzę w Polsce przejęli tzw. demokraci. Szefami departamentów oraz wydziałów służb specjalnych w centrali i województwach zostawali gówniarze, których jedyną zasługą było to, że działali w „Solidarności” albo podobnych tworach i gwałtownie odcinali się od PRL, idiotycznie zwanej „komuną”. I jak zwykła dziwka sądzili, że za takie zasługi, po zmianie ustroju zostaną sowicie wynagrodzeni.

Rzeczywiście, korzyści materialne odnieśli znaczne, lecz odbyło się to wielkim kosztem społecznym, bo przy wszelkich niedoskonałościach PRL, ludzie wtedy mieli pracę, niezłe dochody i świadomość bycia kimś społecznie przydatnym. A nowa Polska oświadczyła, że ma to w dupie, ale w zamian daje demokrację, co w prostackiej interpretacji oznaczać miało: „róbta co chceta”.

I tak niebywale wzrosła rola służb specjalnych III RP, które miały chronić interesy państwa, jego dostojników oraz tzw. warstwy panującej, ALE ZMARNIAŁY KWALIFIKACJE LUDZI W TYCH SŁUŻBACH ZATRUDNIONYCH. Zapewne nie wszyscy dostojnicy PRL byli mądrzejsi od tych dzisiejszych, lecz system ochrony nie pozwalał im na głupawe kompromitowanie państwa i jego ustroju. W tym zakresie nastąpiła więc zasadnicza zmiana, którą trzeba przypisać prawidłom tzw. demokracji: SŁUŻBY SPECJALNE FUNKCJONUJĄ, LUDZIE W NICH ZATRUDNIENI ZARABIAJĄ NIEPORÓWNANIE WIĘKSZE PIENIĄDZE, NIŻ TAKIE JAK JA ZABYTKI Z CZASU PRL, ALE MUSZĄ RESPEKTOWAĆ ZASADY DEMOKRACJI, CZYLI W POPULARNEJ INTERPRETACJI PRAW I OBOWIĄZKÓW OBYWATELA, POZWALAJĄCE MU GŁOSIĆ I ROBIĆ CO CHCE.

No to dorobiliśmy się afery podsłuchowej. Ja nie przypisuję jej sprawstwa opozycyjnemu PiS-owi, a tym bardziej sąsiedniemu mocarstwu, czym skompromitował się jeden z wojskowych dostojników. Ja przypisuję ją funkcjonowaniu głównej motywacji ludzkich działań w ustroju III RP, którą są pieniądze. Bo za pieniądze ksiądz się modli, a jeszcze powszechniej lud się podli.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

GRANICE SWOBÓD I WOLNOŚCI

Nie wiem co sądzić o sytuacji w Polsce, zwłaszcza w związku z aferą taśmową. Czytam, że prokurator generalny wyjaśnił, że ściganie przestępstwa nielegalnego podsłuchu następuje na wniosek pokrzywdzonego.- Jeśli taki wniosek będzie, prokuratura podejmie czynności w celu ustalenia osoby, która założyła podsłuch, dodał prokurator generalny. Wolno więc nagrywać rozmowy o wielkich państwowych tajemnicach i ściganie takiego czynu będzie zależne od dobrej woli któregoś z rozmówców ? Nie zagalopował się polski prawodawca w obronę wolności aż do anarchii włącznie ? 

[caption id="attachment_909" align="alignleft" width="230"]Rewolucja obyczajowa w III RP Rewolucja obyczajowa w III RP[/caption]

Poruszenie wywołał ostatnio fakt deklaracji sporej grupy pobożnych lekarzy zapowiadających, że w swym postępowaniu kierować się będą normami religijnymi, co nazwali szumnie "klauzulą sumienia". A to przecież świeckie zasady powinny obowiązywać w relacji świata medycznego z pacjentem. W PRL oficjalnie obowiązywała ideologia marksistowsko-leninowska, w interpretacji niektórych partyjnych działaczy przekraczająca granice zdrowego rozsądku. I nie różniło się to zjawisko od lekarskiej "klauzuli sumienia", w istocie jest ona bowiem wyrazem pewnej odmiany ideologii, jaką jest religia. Z jakiej racji mam być zmuszony do respektowania norm, których generalnie nie podzielam ?

Gdy przed laty, w PRL, wprowadzano zakaz skrobanek, pracując w resorcie spraw wewnętrznych zainteresowałem się realiami w zakresie przestrzegania tej moralnej normy. Okazało się, że jest on bezwzględnie respektowany przez ginekologów w państwowych placówkach służby zdrowia, natomiast prywatnie, za pieniądze, panie mogły się skrobać dowolnie. Nie sądzę, by teraz sprawa ta wyglądała inaczej. No, może tylko przybyło trochę religijnie zideologizowanych lekarzy, którzy z całą powagą traktują „klauzulę sumienia”.

Od dawna intryguje mnie zjawisko siania nienawiści między ludźmi w wykonaniu rozmaitych działaczy od szczebla gminnego poczynając, na sferach rządowych kończąc. Siew ten odbywa się za pomocą antykomunizmu i rusofobii. Nie da się wytłumaczyć nawet ludziom z profesorskimi tytułami,  że w Polsce żadnego komunizmu nigdy nie było, a różni działacze, gdy zwłaszcza w latach 50. ub. wieku mówili o sobie, że są komunistami, z prawdą miało to tyle samo wspólnego, co chrześcijańska pobożność księży pedofilów.

[caption id="attachment_629" align="alignleft" width="300"]W 1986 r.Radosław Sikorski pojechał do Afganistanu jako korespondent „The Sunday Telegraph". Było ciężko, bo mudżahedini kazali posługiwać się piórem noszonym na ramieniu. Minister Sikorski w poprzednim wcieleniu w Afganistanie.To stamtąd wywiózł bojowość i gotowość walki z Rosją[/caption]

Polski antykomunizm ma silne zabarwienie rusofobiczne. Jakiś dureń wymyślił, że okupacja niemiecka, za pomocą wyzwolenia Polski przez Armię Radziecką i współwalczące z nią Ludowe Wojsko Polskie, została zamieniona na okupację radziecką i obie od siebie się nie różniły. Dzisiejsza propaganda szeroko kolportuję te bzdurną tezę, a ponieważ coraz mniej już żyje ludzi pamiętających tamten czas, młodsze pokolenia przyjmuję ją jako prawdę i tylko prawdę. Tak można interpretować, z pewnymi uproszczeniami, okres pomiędzy listopadowym III Plenum KC PZPR w 1949 r., a wydarzeniami Października 1956 r., kiedy to do władzy doszła ekipa Władysława Gomułki. Różne zarzuty można stawiać temu polskiemu politykowi, lecz w żadnym razie nie ten, że nie podjął dzieła znacznego ograniczenia wpływów radzieckich w Polsce. Tak, to prawda, że w Legnicy stacjonowały dość liczne formacje Armii Radzieckiej, lecz nie było to powiązane z jakimkolwiek ingerowaniem w wewnętrzne sprawy polskie. Byłem wtedy  na II roku studiów i tacy jak ja, młodzi ludzie, postrzegali czasy Gomułki, jako okres znacznego uniezależnienia polityki polskiej od wschodniego sąsiada.. Wspominałem już w jednym z poprzednich tekstów, że tak samo należy interpretować lata kierowania państwem przez ekipę Edwarda Gierka, który zręcznym politycznym manewrem doprowadził do znacznego związania się Polski z Zachodem.

Dlatego więc jako zdecydowanie błędną i wręcz dla Polski niebezpieczną należy postrzegać antyrosyjską politykę uprawianą przez ekipę Donalda Tuska. Doprawdy tylko człowiek niezwykle krótkowzroczny może poważnie traktować nasze zaangażowanie się w sprawy ukraińskie. Nic dobrego nie czeka nas ze strony tego państwa, które nie wiadomo jak długo i w jakim kształcie przetrwa. Natomiast demonstracyjna antyrosyjskość uprawiana przez rząd, tylko może sprawić daleko idące zagrożenie dla polskiej racji stanu.

Sądzę, że winny być wytyczone wyraźne granice wolności i swobód obywatelskich dla Polaków. Wyznaczać je winna właśnie polska racja stanu i bezpieczeństwo państwa oraz jego obywateli. Nie może być tak, że lada kto, a w szczególności jakiś smarkacz, sami decydują jak mu wolno poruszać się samochodem po zatłoczonych ulicach miasta, a innego rodzaju dureń zakłada podsłuchy w publicznych lokalach Warszawy, publikuje tak uzyskane materiały i sprawia wielkie zamieszanie w państwie. Jeden z generałów  (z litości nie wymienię jego nazwiska) oświadczył, ze jego zdaniem to Rosjanie sprawili tę podsłuchową aferę. Nie ma po temu żadnych dowodów, lecz gada te rusofobiczne dyrdymały, bo jest na to dzisiaj moda i zapotrzebowanie w pewnych kręgach politycznych. Sugeruję,  by ludzie noszący na pagonach wężyki z gwiazdkami zachowywali daleko  idący umiar w ogłaszaniu swych często ryzykownych myśli i poglądów. Stopnie wojskowe nigdy nie były gwarantem intelektu, lecz oby nie doszło do tego, że upowszechni się porzekadło: ”głupi, jak generał”.           

.    

  

piątek, 13 czerwca 2014

O DEPRESJI INACZEJ

Tym razem nie o polityce, choć inspiracji do napisania tego tekstu dostarczył mi tygodnik POLITYKA. W ostatnim  numerze ukazał się artykuł Agnieszki Sowy zatytułowany Syndrom Justyny poświęcony zjawisku, czy też chorobie, zwanej depresją. Poszukujące sensacji media nagłośniły ostatnio problem przesympatycznej polskiej narciarki Justyny Kowalczyk, która podobno poroniła płód, a coraz bardziej żałośni dziennikarze naszych mediów uczynili z tego problem wagi państwowej.


Nie mam pojęcia o przyczynach poronienia płodu pani Justyny i nie zamierzam uzupełniać braku wiedzy w tym przedmiocie, by nie dorównać wielu tzw. dziennikarzom, którzy gotowi są wypisywać epistoły nawet o przebiegu procesu wydalania w wykonaniu celebrytów, lecz autorka artykułu publikowanego w POLITYCE poruszyła problem, jak się okazuje, bardzo ważny i powszechniejący. Chodzi mianowicie o depresję.


Jest to ponoć dżuma XXI wieku, dotykająca – jak informuje red. Agnieszka Sowa – aż 15 % Europejczyków. Istotne znaczenie ma  też wiek człowieka. Za wiekowe grupy ryzyka przyjęto młodość (17-30 lat), ludzi którzy odnajdują swoje miejsce i próbują się poukładać w dorosłym życiu, co nigdy nie jest łatwe. Potem wiek po pięćdziesiątce, czyli czas, w którym robi się bilans życia, a ten często nie wypada zbyt dobrze. I wreszcie starość, 70 plus, czyli czas, w którym zbliżamy się do nieuchronnego końca życia i musimy z tą świadomością żyć i ją zaakceptować.


Jestem w trzeciej wiekowej grupie ludzi podatnych na depresję, mam bowiem na karku 70 plus 6 i wydarzył się w mym życiu przypadek, który ma wszelkie znamiona wielkiego powodu do cierpienia, wywołującego to powszechniejące schorzenie psychiczne.


Przed dziesięcioma laty, gdy mieszkałem jeszcze w Olsztynie, poznałem pewną damę, zakochałem się w niej i spędziłem z nią ok. 10 lat znajomości, miłości i wszelkich z tym związanych cierpień oraz radości. Jakże ja ją kochałem ! W 2007 roku dotknęło  mnie fizyczne schorzenie polegające na zaniku płynu stawowego w biodrach, przebyłem wówczas pierwszą operację, a później poleciało. Było do dzisiaj jeszcze pięć takich zabiegów, a ostatni sprawił, że usunięto mi lewy staw biodrowy, lewa noga stała się o kilka centymetrów krótsza od prawej i nie dość, że jestem starym zgredem, to jeszcze z trudnością poruszam się o kulach albo za pomocą inwalidzkiego wózka. Jestem więc ludzkim złomem i nie poraża  mnie świadomość zbliżania się do nieuchronnego końca życia, bo będzie on wybawieniem z przypadłości, która mnie spotkała.


Przed tygodniem czy może dwoma, odwiedziła mnie w Warszawie wspomniana miłość resztki mego życia. Jest pielęgniarką, a więc doskonale zorientowała się w zakresie mej kompletnej nieprzydatności do czegokolwiek, co może mieć znaczenie w stosunkach męsko-damskich. Po powrocie do Olsztyna, w telefonicznej rozmowie poinformowała mnie niedwuznacznie, bym się od niej odpieprzył.


Gdy tak niezwykle bolesne zdarzenie spotyka człowieka, może stać się przyczyną skrajnej depresji. Gdybym jednak dopuścił u siebie ten stan umysłu, oddałbym hołd pani, która okazała się być zwykłą dziwką. Kosztowało mnie rozstanie z nią wydatek na dwie czy trzy półlitrówki gorzałki, z jej pomocą wyleczyłem się z cierpienia i twierdzę, że depresja to tylko skutek nieumiejętności panowania nad emocjami. Nie mam więc pretensji do mej byłej znajomej, lecz do siebie za to, że nie poznałem się na czymś takim, jak ta moja miłość resztki życia. No, ale miłość ogłupia !

środa, 11 czerwca 2014

JAK MARNIEJĄ POLSKIE MEDIA

Miałem kiedyś 17 lat i wiem, że jest się w tym wieku tylko głupim gówniarzem, aczkolwiek sądzi taki o sobie, że jest najmądrzejszy na świecie. Jeden z najmarniejszych tygodników, jakim jest pisemko o nazwie „w SIECI” ogłosił w ostatnim numerze dziesięć powodów dla jakich pewna 17 letnia gówniara nazwała premiera Tuska zdrajcą.

W najmniejszym stopniu nie podzielam poglądów i nie akceptuję polityki uprawianej przez premiera Tuska, lecz do ocen w tym przedmiocie trzeba mieć pewną wiedzę i doświadczenie, czego niepodobna osiągnąć gdy się ma ledwie 17 lat. Będąca w tym wieku smarkula ma prawo być głupia oraz wygadywać najbardziej kretyńskie poglądy i nie można mieć do niej o to pretensji, jest to bowiem prawo wieku. Natomiast skończonym draństwem jest publikowanie tych głupot, bo nie brakuje w Polsce ludzi, którzy sądzą, że jeśli coś ogłoszono w gazetach, jest to ważne i mądre.

Poglądy 17 letniej Marysi Sokołowskiej streszczone w 10 punktach i opublikowane w jednym z najmarniejszych tygodników, są tylko wyrazem żałosnego nastawienia redakcji do obecnej ekipy rządzącej Polską. Proponuję redaktorom tego pisemka przejść się po warszawskich parkach, w których odpoczywają po schlaniu się gorzałą kretyni i też ich wypytać o polityczne poglądy.

Głupawa smarkula wygadująca stek bredni stała się bohaterką dnia czy też tygodnia, a nawet miesiąca, lansowaną przez szmatławiec „w SIECI”.   Do jakiego poziomu zniżają się zatem polskie media, które głoszą głupawe polityczne poglądy jakiejś gówniary dlatego tylko, że redakcja szmatławca nie lubi premiera rządu. 

sobota, 7 czerwca 2014

JAK DUPA MOŻE STAĆ SIĘ CZYTELNICZKĄ TEKSTÓW PEWNEGO HISTORYKA

           Sądzę, że historyk nie powinien być wyznawcą żadnej ideologii, a przynajmniej winien eliminować kryteria ideologiczne w procesie analiz przeszłości. W przeciwnym razie staje się tylko propagatorem swych przekonań oraz wyznawanych idei.  W pierwszej połowie lat 50. minionego stulecia przeżyliśmy silną inwazję często wulgarnie pojmowanego marksizmu-leninizmu w formowanie obrazów przeszłości, z czasem jednak pojawiało się coraz więcej historyków przynajmniej ograniczających znaczenie tej ideologii w ich badaniach i naukowej publicystyce. Obecnie  przeżywamy nawrót do metodologii analiz historycznych czasów stalinowskich, tyle tylko że a rebours. Obowiązuje zaczernianie obrazu PRL, idiotycznie przezywanej „komuną” oraz ukazywanie całego jej 45 lecia w niezmieniającej się postaci państwa reżimowego, a nawet zbrodniczego.          

          Przykładem historyka ochoczo zakłamującego przeszłość jest Tadeusz M. Płużański. Jego ojciec, też Tadeusz, w 1946 roku nawiązał kontakt z Witoldem Pileckim – twórcą siatki wywiadowczej rozpracowującej między innymi takie instytucje, jak ówczesne ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, Obrony Narodowej oraz Spraw Zagranicznych. Tak jego poglądy na temat oporu wobec powojennej Polski charakteryzuje autor jednej z poświęconych mu książekPoza tym całkowite odżegnywanie się od akcji zbrojnych, poza przypadkami akcji ideowej partyzantki, nie może mieć również zastosowania z powodu konieczności likwidacji czołowych asów MBP czy PPR. Akcje takie […] muszą mieć miejsce, o ile chce się skutecznie przeciwdziałać zupełnemu zsowietyzowaniu Polski. Mają one jeszcze tę dobra stronę, że podnoszą na duchu Naród, który się otrzęsie i będzie wierzył w siłę ruchu oporu.1)          

          Sytuacja w kraju po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej była niezwykle skomplikowana choćby z racji aktywnej działalności zbrojnego podziemia, które bez wahania wykonywało wyroki śmierci na ludziach związanych  z tworząca się nową Polską. Trudno zatem się dziwić, że Urząd Bezpieczeństwa aktywnie zajmował się sprawą Pileckiego i jego grupy. W wyniku tych działań Płużański został aresztowany w maju 1947 r. Tak na ten temat pisze internetowa Wikipedia: Został aresztowany dnia 6 maja 1947 roku. W dniach 6, 7, 8 maja złożył obszerne zeznania o współpracy z „Witoldem” [jeden z pseudonimów Pileckiego – przyp.W.P.] Napisał o tym dr Adam Cyra: „Rotmistrz znalazł się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ funkcjonariusze UB wiedzieli o nim bardzo dużo, w czym mogły im pomóc również obszerne zeznania Tadeusza Płużańskiego na temat Pileckiego przed jego zatrzymaniem, których protokoły są opatrzone datami 6, 7 i 8 maja 1947 r. Płużański ujawnił również, że:

  • na żądanie „Witolda” zbierał dane o pracownikach zatrudnionych w MBP w celu ewentualnej likwidacji (…);

  • „Witold” [Pilecki – przyp.W.P.] zna ludzi, którzy wykonają akcję likwidacyjną ścisłego kierownictwa MBP;

  • dostęp do broni zmagazynowanej przez Batalion "Chrobry II" ma „Witold;

  • „Witold” ma sam się zająć sprawą likwidacji ludzi z MBP.


        Proces grupy zakończył się wyrokiem skazującym Pileckiego, Płużańskiego i Marię  Magdalenę Szelągowską (kierowniczkę biura studiów gen. Andersa, która w siatce Pileckiego pełniła rolę informatorki) na karę śmierci. Wyrok wykonano jednak tylko na Witoldzie Pileckim, ponieważ obojgu pozostałym skazanym prezydent Bolesław Bierut aktem łaski zamienił go na karę dożywotniego więzienia.  Po wydarzeniach „października `56” zostali z więzienia wypuszczeni.

Bestie2            

        Tadeusz  Płużański po wyjściu na wolność najpierw krótko pracował jako ślusarz, równolegle  podjął studia eksternistyczne z zakresu ekonomii politycznej w Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu, a w roku akademickim 1957/58 dostał się na Wydział Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego.          

          Jeśli nie liczyć aresztowania, śledztwa i odsiadki 8 lat wyroku, o czym nie da się orzec, że były to cierpienia bez powodu, trudno mówić o prześladowaniu  go w PRL. Bo, na przykład,  studiując w Uniwersytecie Warszawskim równocześnie pracował jako dziennikarz w Agencji Robotniczej, która była partyjną agencja prasową, o czym wiem dobrze, miałem ją bowiem w tzw. operacyjnym nadzorze, pracując w III Departamencie MSW. Uzyskawszy w 1961 r. dyplom magistra, wkrótce (1964 r,) zrobił doktorat, habilitował się i w 1979 r. otrzymał tytuł profesora.          

          Nie znałem osobiście  prof.Tadeusza Płużańskiego, nie poznałem też jego syna. Z magistrem od historii Tadeuszem M. Płużańskim  mam tylko  doświadczenia kontaktów internetowych. Z jakiegoś, jemu tylko znanego powodu, poświęcił mi sporo miejsca np. na stronie o nazwie BIBUŁA.pl (wystarczy w wyszukiwarkę wpisać moje nazwisko). Jakby tego było mało, w książce jego autorstwa pt. BESTIE 2, którą pożyczył mi znajomy, „zaszczycony” zostałem kilkustronicowym tekstem zatytułowanym Esbecki bloger III RP  zawartym w rozdziale 4, noszącym tytuł Esbecy, agenci, szpiedzy. Książka wydana została niedawno, bo w ubiegłym roku, przez wydawnictwo 2 KOLORY i nosi podtytuł REPORTERSKIE ŚLEDZTWO O ZBRODNIACH NIEMCÓW I SOWIETÓW NA POLAKACH ORAZ GRUBEJ KRESCE DLA OPRAWCÓW W III RP.          

        Z lektury poświęconych mi tekstów Tadeusza M. Płużańskiego płyną nieprzychylne, niestety, wnioski dotyczące ich autora, które pozwolę sobie sformułować w kilku punktach.

1.Historyk z T .M. Płużańskiego jest taki, jak z babskiej kuciapki gwóźdź, bo jego teksty to propagandowe pyskowanie na ludzi, którzy w czasach PRL z zaangażowaniem odbudowywali i budowali Polskę, nie ma natomiast najmniejszej nawet próby przedstawienia ich rzeczywistej motywacji do takiego działania.

2.Jego ojciec, który zdawał się nie kwestionować wyroku w sprawie Pileckiego, w pełni zaakceptował rzeczywistość PRL i znalazł w niej swe miejsce, o czym świadczy bodajby praca w najbardziej partyjnej agencji prasowej PRL, jaką była Agencja Robotnicza. Był beneficjentem tamtej Polski choćby z tytułu błyskawicznej kariery naukowej uwieńczonej tytułem profesorskim. Z racji wieloletniej pracy w Departamencie III MSW, który, najogólniej rzecz biorąc, zajmował się instytucjami tzw. nadbudowy, w tym także naukowymi, w najmniejszym stopniu nie kwestionuję wielkich zdolności Tadeusza Płużańskiego – seniora. Byłem jednak nieźle zorientowany w realiach jego kariery, niekoniecznie  powiązanych z przymiotami umysłu. Musiałbym wszakże zniżyć się do poziomu moralnego rynsztoka, w którym pławi się obecnie  jego syn, by publikować swą wiedzę i opinie w tym przedmiocie.

3.T. M. Płużański największy zarzut czyni mi z dokonania  „zbrodni komunistycznej”, polegającej na spaleniu dokumentów, które mogłyby dzisiaj obciążać różnych, znanych mi niegdyś ludzi i stanowić pożywkę dla publicystycznych dokonań równie żałosnych tzw. historyków, jak on. Tak panie Płużański, spaliłem te dokumenty, przez co nie będziesz pan miał sposobności, by wycierać swą gębę ludźmi, którzy kiedyś pomagali mi w pracy. Tylko jest jeden szkopuł - żałosny historyku: TRZEBA MI TO UDOWODNIĆ, z czego nie zdawał sobie sprawy nawet wspomniany przez pana niegdysiejszy polski oberprokurator Stefan Śnieżko, który publikował donos na mnie w tej sprawie. W przeciwnym przypadku polskie sądy musiałyby przyznawać alimenty brytyjskiej królowej, bo nie brakuje takich, którzy twierdzą, że w tak znacznym stopniu byli z nią zaprzyjaźnieni.

4.Dowiedziałem się ostatnio, że Tadeusz M. Płużański awansował na kierownika działu w jednym z polskich szmatławców. I to jest dla niego najwłaściwsze miejsce, zapewni mu bowiem możliwość publikowania jeszcze bardziej kretyńskich tekstów, niż ten, który poświęcił mej skromnej osobie we wspomnianej książce. Pozwolę sobie zaproponować mu, by korzystając z tego, że stał się tak wpływową osobą w papierowych mediach, podpowiedział pomysł drukowania zatrudniającego go dziennika na papierze toaletowym. Pozwoli to oszczędzać polskie lasy, bo z tego samego drewna produkowany będzie szmatławiec do poczytania podczas czynności, po której zakończeniu posłuży do podtarcia się. I dopiero ta druga czynność uczyni do czegoś przydatnymi teksty Tadeusza M. Płużańskiego.

__________________

1) Wiesław Jan Wysocki: Rotmistrz Pilecki. Warszawa: Gryf, 1994, str. 131-132

środa, 4 czerwca 2014

CO JEST GRANE W "DNIU WOLNOŚCI"

Obchodzimy dzisiaj  tzw. Dzień Wolności i Praw Obywatelskich – święto ustanowione uchwałą Sejmu podjętą 24 maja ubiegłego roku dla uczczenia zwycięstwa solidaruchów w czerwcowych wyborach 1989 r. Na obchody przybył do Polski sam Barack Obama i swą obecnością  zaszczycili je także dostojnicy z innych państw.

Nie będę obchodził tego święta z dwóch co najmniej powodów:

- po pierwsze – Rozdział II Konstytucji RP zatytułowany WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA i stanowiący najobszerniejszą część Ustawy Zasadniczej, jest przejawem daleko posuniętej hipokryzji, gwarantuje bowiem przestrzeganie przez organy państwa starożytnej zasady prawa zakazującej odpowiedzialności karnej bez popełnienia czynu karalnego (nullum crimen, nulla poena sine lege); tymczasem bezczelnie ukarano mnie odebraniem 2/3 emerytury, mimo że nie popełniłem żadnego przestępstwa

- po drugie  - podrozdział zatytułowany WOLNOŚCI I PRAWA EKONOMICZNE, SOCJALNE I KULTURALNE jest jeszcze dalej idącym przejawem hipokryzji państwa, w istocie gwarantuje bowiem wszelkie prawa osobom zamożnym, gdy niższe warstwy społeczne praktycznie sytuowane są nierzadko poniżej wszelkich wyobrażeń o ludzkiej godności.

A więc nie moje to święto !

 We wspomnianej uchwale Sejmu z 24 maja 2013 roku, 4 czerwca uznany został szczególną datą dla Polski jako suwerennego i demokratycznego państwa wolnych i świadomych swoich praw obywateli.

Najogólniej rzecz biorąc suwerenność to  zdolność do samodzielnego, niezależnego od innych podmiotów, sprawowania władzy politycznej nad określonym terytorium i zamieszkującą je społecznością, obejmująca niezależność w sprawach wewnętrznych i zewnętrznych.

Polska idiotycznie wpakowała się w „problem ukraiński”. Ukraina to kraj o niemal zerowym doświadczeniu z zakresu państwowości. Równie ważne są tam ugrupowania obiecujące skłonność do elementarnej kultury politycznej w procesie sprawowania władzy, jak również te z wręcz faszystowskim rodowodem, zapowiadające bardzo stanowcze metody rządzenia. Winston Churchill był realistą, toteż twierdził, że demokracja to najgorszy system, lecz nie wymyślono nic lepszego, niejeden Ukrainiec chciałoby zatem osobliwie nadrobić te braki.

Polski „problem ukraiński” nie polega na zmierzaniu do ochrony podstawowych praw tego narodu,  lecz na wspieraniu globalistycznych ambicji Stanów Zjednoczonych, które upatrzyły w kwestii ukraińskiej sposobności  na osłabienie swego największego konkurenta w Europie. Daliśmy się więc wynająć Amerykanom do pełnienia roli psa, który swym jazgotliwym szczekaniem grozi amerykańską interwencją. Tyle że pies szczeka, a decyzję o interwencji podejmują ludzie. Amerykanie nie są skłonni do awantury z równym sobie partnerem, toteż Polskę wynajęli do sprawdzania swych  szans.

Od dawna znana jest bezdenna próżność Polaków spragnionych uznania nawet dla najgłupszych ich poczynań. Nie idzie mi oczywiście o wszystkich członków naszej nacji, bo większość to ludzie rozumni, lecz nie mamy zdolności wyboru godnych reprezentantów oraz siły przebicia w publicznej dyspucie. Pierwszy po czerwcowym przełomie w 1989 r. rząd kierowany przez Tadeusza Mazowieckiego, zapowiadał się obiecująco, premier przekroczył bowiem szósty krzyżyk, był zatem człowiekiem doświadczonym, wyzbytym głupawych emocji, dyktowanych wyznawaną ideologią. Władzę sprawował jednak niespełna dwa lata, a jego następcy to nierzadko ludzie młodzi, uznający nadrzędność swych poglądów politycznych oraz ideowych nawet wobec elementarnych interesów kraju. Chyba apogeum tego rodzaju głupoty przeżywamy obecnie, a uzmysławia to trwająca jeszcze wizyta amerykańskiego prezydenta. Stany Zjednoczone w swej niczym nieuzasadnionej dążności do przewodzenia całemu światu, dążą do pognębienia wszelkimi sposobami Rosji - swego głównego konkurenta w Europie, a  władze Polski najęły się do spełniania roli nękającego Rosję psiaka. Nie mam nic przeciwko antyrosyjskiemu ujadaniu państwowych dostojników, jest bowiem kategoria ludzi gotowych na wszystko za przyobiecane korzyści. Z jakiej jednak racji swej chęci przypodobania się amerykańskiemu szafarzowi wszelkich dóbr podporządkowują polską rację stanu ?

W sytuacji, którą zafundowała sobie Ukraina, Stany Zjednoczone upatrują sposobności rozprawienia się z Rosją. Jest to sprawa Stanów Zjednoczonych i Ukrainy, a nie nasza. Z jakiej więc racji polski prezydent i rząd wiernopoddańczo zapowiadają ochronę amerykańskich interesów na tym obszarze ? Z jakie racji stosunki Polski z Rosją zaostrzono do tego stopnia, że uzasadnia to rozbudowę budżetu MON do niebotycznych rozmiarów ?  Uczyniono to nie licząc się z rzeczywistymi potrzebami polskiego społeczeństwa, bo wystarczy porównać kwoty przeznaczone na zbrojenia z nędzą świadczeń na rzecz oświaty czy służby zdrowia. Niechaj pan prezydent Komorowski, premier Tusk oraz minister Sikorski za państwowe pieniądze (niech im tam !) kupią sobie koniki, ułańskie mundurki, szabelki oraz lance i ruszą z wyprawą na Moskwę, by bronić Kijowa i realizować globalistyczne interesy Stanów Zjednoczonych. Ja, a zapewne większość Polaków, nie mamy z tym nic wspólnego.

Waszyngton nie może dopuścić do odrodzenia sojuszu Berlina z Moskwą - przekonuje w "Rzeczpospolitej" amerykański politolog George Friedman. W przypadku ewentualnego zagrożenia Polska  musi być w stanie samodzielnie się bronić, przynajmniej dwa, trzy miesiące, dopóki nie przyjdzie pomoc. A na to potrzeba nie 2, ale 5–6 proc. PKB wydatków na obronę - podkreśla Friedman.

George Friedman – wzeszła ostatnio gwiazda amerykańskiej politologii – wie dobrze jak grać na próżności i amerykańskim kompleksie polskich sfer top polityki, toteż przyznaje Polsce mocarstwową pozycję twierdząc na przykład, że  w przypadku ewentualnego konfliktu możemy liczyć na pomoc Ameryki, bo Polska należy do wschodzących potęg i współdziałanie z takim krajem jest dla Stanów Zjednoczonych korzystne. Wyobrażam sobie jak podniecająco muszą te słowa działać na nasze polityczne elity.

Nie obchodzę tzw. 25 lecia wolności, mam bowiem przekonanie, że w czasach PRL Polacy, pozostając w bloku państw socjalistycznych, potrafili w niezwykły sposób rozszerzyć swą suwerenność i niezależność wobec Związku Radzieckiego. Mam tu na myśli rok 1956 i poczynania Władysława Gomułki. W latach 70. Edward Gierek sprawił, że wprawdzie w Konstytucji PRL zamieszczono klauzulę o przewodniej roli Związku Radzieckiego, równocześnie jednak wiązał naszą gospodarkę z Zachodem, a za uzyskane tam kredyty niezwykle rozbudowano polski przemysł, co gwarantowało ludziom pracę i niezbędne dla godnej egzystencji dochody. Dzisiejszy nasz zagraniczny dług kilkunastokrotnie przewyższa ten gierkowski, lecz jego efekty są żadne. No to co jest grane, do cholery, panie premierze Tusk ?! I to mamy świętować ?

 


 


 

niedziela, 1 czerwca 2014

NASZ POLSKI SKOK W BOK

          Pogrzeb, pogrzeb i po pogrzebie. Pozostały tylko nienajlepsze, a niekiedy wręcz żenujące wrażenia. Zaskoczyło mnie nieco wezwanie przez gen. Jaruzelskiego spowiednika, była  to wszakże sprawa jego bardzo osobistych przekonań, bo przyznać trzeba, że zajmując wysokie stanowiska państwowe nie uczynił nic, co  PRL albo obecnej Polsce nadawałoby charakter państwa wyznaniowego. Konstytucja w tej sprawie milczy, teoretycznie zatem takiego charakteru ono nie ma, lecz wiernopoddańcze wobec Kościoła gesty  wielu polityków oraz niekiedy wręcz bezczelne wtrącanie się kleru katolickiego do spraw państwa, dają podstawy do sporych wątpliwości.     

          Pogrzeb gen. Jaruzelskiego dostarczył  zwącej się patriotyczną hołocie spod znaków Boga i Ojczyzny okazji do wyżycia się na tzw. komunie. Lecz wydzierającego podczas pogrzebu gębę kretyna niepodobna przekonać o niestosowności jego zachowania. Mają w tym swój udział ludzie zajmujący poważne państwowe stanowiska, którzy z lubością demonstrują swój antykomunizm. Im też nie da się wytłumaczyć, że żadnego komunizmu w Polsce nie było, ich postawa i demonstracje są zatem przejawem żałosnej ignorancji. Wada ta jednak nie przeszkadza w powierzaniu osobom na nią cierpiącym sterów nawy państwowej. Premier Tusk demonstracyjnie nie uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych i dzięki temu dla niejednego polskiego durnia jest wzorem do naśladowania.

          Rozmaitych antykomunistycznych „autorytetów” namnożyło się w III RP bez liku. Jednym z bardziej żałosnych jest ks. Isakowicz-Zalewski, który po śmierci gen. Jaruzelskiego powiedział: Nie­unik­nio­ne jest zatem to, że przy oka­zji po­chów­ku tej czy innej osoby od­po­wie­dzial­na za zbrod­nie ko­mu­ni­zmu, dys­ku­sje i pro­te­sty będą po­wra­cać. Jeśli ktoś za życia nie po­niósł od­po­wie­dzial­no­ści za za­bój­stwa, to trud­no się spo­dzie­wać cze­goś in­ne­go. Jak wytłumaczyć temu klesze, że żaden sąd nie udowodnił gen. Jaruzelskiemu tego rodzaju czynów ? Jeszcze trudniej go przekonać, że klesza kiecka nie uprawnia do ferowania wyroków w postepowaniu karnym.

          Zapewne nie wszyscy, lecz spora część katolickiego kleru to ludzie osobliwie zakłamani. Gdy ks. Lemański zachował się przyzwoicie, lecz w sposób uznany przez jego biskupa za sprzeczny z interesem instytucji, został zawieszony w pełnieniu obowiązków proboszcza parafii. Pyskującego często głupawo i nierzadko wulgarnie, lecz z reguły antykomunistycznie  Isakowicza -Zalewskiego  żaden hierarcha nie opieprzy, bo w tym temacie zasady się nie liczą. Ważna jest ideologia oraz interes Kościoła !

          Innym, tym razem świeckim i także dość  natrętnie lansowanym zwłaszcza w telewizji archetypem antykomunizmu jest Wojciech Cejrowski. Jako człowiek bardzo spostrzegawczy, wkrótce po rozpoczęciu rewolty solidaruchów bezbłędnie spostrzegł gdzie ta krowa ma mlekodajne cycki. W jego przypadku znaczenie ma zapewne tradycja rodzinna, bo tak o jego ojcu - Stanisławie wspomina znany fotografik, muzyczny dziennikarz i animator jazzu  – Marek Karewicz: Zespół No To Co był dzieckiem Staszka Cejrowskiego, ówczesnego dyrektora Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, który od początku do końca wymyślił tę maszynkę do zarabiania pieniędzy. Pomysł zrodził się z obserwacji i chłodnej oceny możliwości polskiej estrady na tle tego, co się działo na światowym rynku. Nasze zespoły prezentowały się zbyt słabo, by konkurować z zachodnimi, i zbyt awangardowo, by funkcjonować w Związku Radzieckim. Cejrowski doszedł do wniosku, że antidotum na te słabostki może okazać się odpowiednio spreparowany folklor. Wyszukał młodych i zdolnych big-beatowców, przebrał ich w stylizowane kostiumy i kazał grać lekkostrawne melodie nawiązujące do naszej sztuki ludowej. Wiedział, że taka uniwersalna hybryda spodoba się władzy, która kokietując Polonię i zachodnią opinię publiczną, chętnie pochwali się takimi artystami w świecie. Dzięki temu zespołowi Staszek mógł swobodnie grasować po Związku Radzieckim i to właśnie wydawało się dla niego najważniejsze.

          Wojciech Cejrowski dziedzicząc oraz rozwijając zdolności przekazane mu w genach, znakomicie dostosował się do nowej rzeczywistości już bez Związku Radzieckiego na czele i tak mówił o pogrzebie gen. Jaruzelskiego: To jest poniżające dla Rzeczpospolitej, by z honorami Wojska Polskiego żegnać sowieckiego pachołka, człowieka, który niszczył naród. Na ten grób powinniśmy splunąć i odesłać do nadawcy, czyli do Putina.

          Ojcu opłacało się jeździć do ZSRR i robić pieniądze na organizowaniu rozrywki dla narodów Związku Radzieckiego. Synowi opłaca się deptać trupa i wycierać sobie nim gębę , bo też ma z tego korzyści. Zasady się nie liczą.

          Nie jestem chrześcijaninem ani wyznawcą jakiejkolwiek innej religii. Od chrześcijaństwa w katolickiej jego odmianie odstręczył mnie w czwartej klasie podstawówki uczący religii ksiądz, który na głupawe – to przyznaję – pytanie o tryb opuszczenia przez Jezusa łona jego matki, dał mi po łbie, zafundował kilka kopniaków wyrzucając mnie z klasy i sprawił, że ojciec, choć strzelił klechę w gębę za bezprawne wymierzenie mi cielesnej kary, skroił pasem mój tyłek tak, że pamiętam to do dzisiaj.

          Ideologiczną teorię o przodującej roli klasy robotniczej, porzuciłem w latach 90. po tym jak solidaruchy z Wałęsą na czele,  reprezentując rzekomo interes tej klasy, załatwili jej masowe bezrobocie i utratę  przodującej roli w społeczeństwie. Robole zachowali się jak stado baranów i pokornie znoszą to, czego nie chcieli, bo kapitalizmu, jak uczynili to z socjalizmem, już nie obalą.

          Przypomniał mi się stary żydowski dowcip:

Nowy Jork. Icek zadaje ojcu pytanie:

- Tate, co to znaczy „prosperity”, a co znaczy „kryzys”?

- Jak by ci to synku wytłumaczyć ? – zastanawia się rodzic i mówi po chwili:

- Prosperity to szampan, elegancka limuzyna i piękne kobiety, a kryzys to lemoniada, metro i… twoja matka.

        Natrętna propaganda przekonuje nas, że dokonaliśmy dziejowego skoku, toteż, przymknąwszy oczy, widzimy tę naszą demokrację jako piękną damę leżącą do dyspozycji z rozkosznie rozłożonymi nogami. Nie bacząc, że to tylko wyobraźnia, zrzucamy w podnieceniu portki i gacie, a gdy otwieramy oczy okazuje się, że to nasza kościelnie poślubiona Zocha leży bez majtek w pościeli, głośno pochrapując. Lecz takie są realia i lepiej Zośce kupić wonne  kosmetyki oraz ładną bieliznę, niż próbować zaspokoić swą potrzebę z piękną zamorską dziwką, na co po prostu nas nie stać.