czwartek, 31 lipca 2014

TAKO RZECZE AMERYKAŃSKI PROFESOR

          Muszę przyznać, że w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, którą darzę głębokim sentymentem, na jej trwanie  przypadł  bowiem kawał mego dzieciństwa,  młodość i wiek dojrzały, polski rynek prasowy nie był tak zasobny w dzienniki i wszelkiego rodzaju periodyki, jak dzisiaj. Ubogaciwszy się wszakże ponad miarę, stał się argumentem na rzecz słuszności marksistowskiego prawa przemiany ilości w jakość, tyle, że w pewnym sensie a rebours, ponieważ jest to przeistoczenie w gorsze. I dałoby się jeszcze rozgrzeszyć tę marną metamorfozę, gdyby szło tylko o dzienniki, te bowiem osobliwie  ulegając sile grawitacji z łatwością sięgają poziomu sutereny, lecz na potęgę marnieć zaczynają periodyki, że wspomnę tylko o żałosnym losie zgonionego za sensacją tygodnika WPROST.                    

          Nie jest to jednak samo dno. Wstąpiłem ostatnio do kiosku, a tam z zasłanej gazetami lady kłuł wzrok wypisany wielką czcionką tytuł prasowego materiału: GDYBY SIĘ POWIESIŁO  JARUZELSKIEGO, URBANA… Nawoływanie do szubienicznego rozrachunku było tak zaskakujące, że dopiero po chwili spostrzegłem, że czynił to tygodnik GAZETA WARSZAWSKA – pisemko o nabożnej proweniencji, o której świadczyło motto: Nie obchodzą nas partie lub te czy owe programy. My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski – polskiej. Narodowo-nabożna supozycja zawarta w tym zdaniu sprawiła, że zdecydowałem się poznać metodę godzenia chrześcijańskiej religii ze stryczkiem i nabyłem nr 30(371) tygodnika z datą 25 – 31 lipca.

          Poszedłem do parku w cień drzew, i siadłszy na ławeczce u brzegu niewielkiego stawu,  rozłożyłem papierowy nabytek. Okazało się, że szokujący tytuł odnosił się do wywiadu z Markiem Janem Chodakiewiczem, który, jak zapowiedziano we wstępie, miał mówić o niewolniczej  mentalności, o tym dlaczego po 25 latach przemian nie mamy demokracji i dlaczego żyjemy złudzeniem, że obaliliśmy komunizm. To wszystko, wraz z szubieniczną wizją wydobyła z trzewi umysłowości tego człowieka żurnalistka  Gazety – Magdalena Mądrzak.

[caption id="attachment_1268" align="aligncenter" width="200"]Amerykański profesor z polskim korzeniem opatrzony znakiem wiarygodności Amerykański profesor z polskim korzeniem opatrzony znakiem wiarygodności[/caption]

          Marek Jan Chodakiewicz, to amerykański profesor historii, który urodził się w 1962 r. w Warszawie, tu także, w czasach PRL zdobył świadectwo dojrzałości. Po emigracji do USA, w San Francisco State University w 1988 r. uzyskał licencjat, w trzy lata później, w nowojorskim Columbia University został magistrem i tamże w 2001 roku doktoryzował się. Według Wikipedii od 2003 jest profesorem historii w Instytucie Polityki Międzynarodowej  w Waszyngtonie. W kwietniu 2005 został przez prezydenta Busha powołany do amerykańskiej Rady Pamięci Holokaustu. Od 2008 jest kierownikiem Katedry Studiów Polskich im. Tadeusza Kościuszki (The Kosciuszko Chair of Polish Studies).

          Jak miałem okazję się zorientować tematem wiodącym w rozlicznych zainteresowaniach tego amerykańskiego profesora jest problematyka męczeństwa ludności żydowskiej w Polsce w czasie hitlerowskiej okupacji, co oznacza, że ma on zapewne rozliczne kontakty ze świeckimi i starozakonnymi wyznawcami judaizmu, którzy, jak wiadomo, znają się na wszystkim. Te kontakty musiały się okazać zakaźne i Chodakiewicz, choć nie zdobył pełnej wiedzy o całym świecie (któż ją ma ?!), jest jednak przekonany, że o Polsce wie wszystko. W całej rozciągłości potwierdza to przeprowadzony z nim dla GAZETY WARSZAWSKIEJ wywiad.                    

          W pierwszych jego słowach daje sygnał swych nastawień  zalecając zastępowanie przymiotnika  „radziecki” przez „sowiecki”, nie  bacząc, że ten pierwszy jest polski jak najbardziej, drugi natomiast etymologicznie wywodzi się z języka obcego, nie mówiąc o pejoratywności jego wydźwięku. Już choćby ten szczegół zdawał się świadczyć jak potoczy się konwersacja. Mówił  więc później osobnik zwany profesorem, że nie mamy w Polsce niepodległości, lecz wciąż trwającą transformację ustrojową (…) Niepodległość oznacza [bowiem] zerwanie z niewolą, a jeżeli mamy system, państwo i społeczeństwo, w którym istnieje przede wszystkim kontynuacja przeszłości, trudno mówić o nowej wartości 

          Po przeczytaniu tego fragmentu można było gazetę odłożyć w miejsce jej godne, lecz nie ten mamy czas, ucywilizowaliśmy się niebywale i papier toaletowy dostępny jest za grosze. Czytałem więc dalej.                  

          W kolejnym fragmencie zwany profesorem Marek Jan Chodakiewicz dał dowód głębi swej wiedzy z marksizmem włącznie i posłużył się metodą materializmu dialektycznego: Orwell powiedział, że proletariusze się nie zbuntują, dopóki nie staną się samouświadomieni, a nie uświadomią się, dopóki się nie zbuntują. I to był pierwszy krok do sformułowania jego szubienicznej tezy, wciąż jednak naznaczony marksistowskim stygmatem:  Jest coś takiego, jak emancypacja niewolników przez przemoc. To znaczy, jak by się powiesiło Jaruzelskiego i Urbana... Powinni być zabici jak Ceausescu ? Nie, pani by chciała, żeby służby specjalne wykonały za panią wszystko? Wtedy niewolnicy się nie wyemancypują, tylko zostają bydłem, które się przygląda. Czyn gwałtowny powoduje emancypację. Jak się nie chciało wieszać czołowych komunistów, to przynajmniej można było zburzyć Pałac im. Stalina (tzw. „kultury") w Warszawie. Kilkaset tysięcy ludzi zabiera się do rozpieprzania tego postsowieckiego molocha, symbolu zniewolenia. Taki spektakularny czyn przyćmiłby upadek muru berlińskiego. To naturalnie jeszcze można zrobić. To jest wręcz konieczne do emancypacji Polaków.

Czyżby przesadził w dzikości?

                                             Czyżby przesadził w dzikości ?

          W ten oto sposób Polak został oświecony za pomocą tezy noszącej najwyraźniej piętno materializmu dialektycznego w odniesieniu do jego historii. Mylne to jednak tropy. W tym samym fragmencie amerykański profesor z polską skazą na rozumie daje jednak wyraz swym skłonnościom idealistycznym.                    

          - Pani wie, kim pani jest ? – pyta prowadzącą z nim wywiad dziennikarkę.                         Wydaje mi się, że wiem – odpowiada żurnalistka.          


          Lecz  tak się jej tylko wydaje, musi zatem  importowany z samej Ameryki  profesor  jej to objaśnić:                    

          - Człowiek jest tym, czym go stworzono i z czego go stworzono – uzmysławia tajniki ludzkiej genezy, z materialistycznego przechodząc na idealistyczny grunt i między wierszami zaprzeczając pochodzeniu człowieka od małpy.                    

          Na zakończenie tego wątku Marek Jan Chodakiewicz, zwany profesorem, listę skazanych na powieszenie uzupełnia o osobę  ministra Czesława Kiszczaka, ponownie wydając wyrok na warszawski Pałac Kultury i Nauki:                    

           - A jeżeli chodzi o powieszenie dwóch, to byłoby powieszenie symboliczne. Nie mówię by mordować kobiety komunistów i ich dzieci – symboliczne – bo odgraniczono by dobro od zła i pokazano, że jest kara. Trzeba było koniecznie zburzyć Pałac im. Stalina w Warszawie, jak mówiłem.                      

          - Czyli Jaruzelski z Kiszczakiem powinni wisieć? – z uporem wraca do szubienicznego wątku dziennikarka                      

          - Albo Jaruzelski i Urban, albo rzeczywiście we trzech z Kiszczakiem – pada odpowiedź.                    

          Nie ma sensu przytaczanie dalszych fragmentów wypowiedzi Chodakiewicza. Jako motto tej niechęci zacytuję ostatnie zdania prowadzonego z nim interview:                     

          - O to właśnie Pana chciałam za­pytać. Obaliliśmy komunizm.., - rozpoczyna myśl dziennikarka.            

          - Wydaje się wam, że go obaliliście – przerywa jej rozmówca.                      

          I to byłoby na tyle, bo o czym tu jeszcze gadać?                                                                    

               *          *          *                    

          Rząd Donalda Tuska uprawia idiotyczną politykę zagraniczną głównie w obszarze stosunków  Polski z Rosją. Jeśli w wyniku przyszłorocznych wyborów dojdzie do władzy PiS, potrząsanie przez Polaków szabelką nasili się zapewne, jest bowiem Jarosław Kaczyński wychowany patriotycznie, a współczesnemu polskiemu patriocie uczucie żywione dla Ojczyzny objawia się głównie na trzech polach:

- zidiociałego antykomunizmu,

- równie mądrej rusofobii

- oraz klepaniu pacierzy do Chrystusa, obwołanego królem Polski i Jego Matki Maryi Zawsze Dziewicy, dodanej Mu do towarzystwa w charakterze królowej.                    

          Udzielająca ochoczo swych łamów amerykańskiemu profesorowi z polskim korzeniem GAZETA WARSZAWSKA, nie kryje swych proPiSowskich sentymentów. Wymienił on w wywiadzie tylko trzech kandydatów do stryczka. Z grzesznej próżności przez myśl mi przeszło, że i moje nazwisko znajdę na liście wyróżnionych. Niestety ! Jeśli jednak jeszcze pożyję i objęcia władzy przez PiS dożyję, niewykluczone, że znajdę się w zaszczytnym gronie wybrańców Marka Jana Chodakiewicza zwanego profesorem.  

wtorek, 22 lipca 2014

O III RP Z OKAZJI PAŃSTWOWEGO ŚWIĘTA PRL

Urodziłem się w styczniu 1938 r., II-ej RP zatem nie pamiętam. Upłynął niespełna rok i 8 miesięcy od mego przyjścia na świat, gdy wybuchła wojna i wszelkie ślady po ówczesnej Polsce zatarła. Jej obraz pozostał we wspomnieniu żyjących w tamtym czasie ludzi dorosłych, a najsilniej i najbarwniej zapewne u tych, których najlepsze lata młodości przypadły na  międzywojenne 20-sto lecie.

Podobno brutalna i bezwzględna  propaganda, która opanowała polskie życie publiczne w I połowie lat 50. ubiegłego wieku, suchej nitki nie zostawiała na międzywojniu, lecz skutek tego był tylko taki, że ci co przeżyli w nim najlepsze swe lata oraz beneficjenci tamtego systemu, dyskretnie milczeli, a wyraziście krytyczne oceny formułowali bądź członkowie warstw w II RP dotkliwie pokrzywdzonych, bądź oficjalna propaganda. Wypisz, wymaluj - jak dzisiaj.

Nie uczestniczyłem w tych procesach, bo najpierw czas zajmowały mi rozmaite  szczenięce zabawy na podwórku cudem ocalałego domu, w którym zamieszkaliśmy po wojnie i w sąsiadujących z nim ruinach niemal do cna zniszczonego miasta. Pod wpływem  przymusu stosowanego przez ojca i matkę, absorbowała mnie także podstawówka, później, już bez zagrożeń rózgą i pasem, szkoła średnia oraz namiastka pierwszej miłości, a wkrótce, w klasie maturalnej, eksplozja tej drugiej, która przeżyciem i siłą doznań uczyniła z niej pierwszą, jedyną i niepowtarzalną; żadna inna nie miała jej dorównać. Jak bezpański pies, porzucony po dwóch czy trzech latach przez te pierwsze me ukochanie, cierpiałem bezprzykładnie, i boleść odbierała wszelki rozsądek, aż przywróciło go powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej, które przyobiecał mi ojciec oraz jego dobry znajomy - szef Studium Wojskowego w warszawskim uniwersytecie, w przypadku, gdybym, zlekceważywszy swe obowiązki,  poniechał nauki… I słowa dotrzymali. Wojsko działało wtedy na młodych ludzi otrzeźwiająco, a także hartowało ich dusze i ciała.

A później pierwsza praca, jak się okazało jedna i jedyna, aż do skasowania instytucji, która mi ją zapewniła. W międzyczasie ożenek, narodziny syna, dokończenie studiów i rozstanie z Warszawą, której opuszczenia sobie nie wyobrażałem, by później jednak, po służbowym przeniesieniu, przez 20 lat pełnią uczuć zdradzać ją z Olsztynem.

Ufff ! Tyle tego na niespełna półwiecze. I aż tyle ! Ludzi, rzeczy i spraw czyniących ten czas najwspanialszym okresem mego życia. Czy rzeczywiście był najlepszy ? Gdy wracam wspomnieniem w przeszłość, jest jedynym i niepowtarzalnym. Lepszego już nie będzie !

Tak się złożyło, że ten mój najlepiej wspominany czas przypadł na lata PRL. Bywało szaleńczo i żałośnie, mądrze i kompletnie głupawo, pod niebo wzniośle i marnym robakiem pełzająco. Lecz temu mojemu wielowymiarowemu czasowi rozmaite najmimordy spod znaków wszelkich instytucji zajmujących się propagandą oraz tzw. rozliczeniami przeszłości, chcą nadać jeden groźnie brzmiący ton oraz jedną barwę szarości z domieszką czerni.

Nie ma w mej przeszłości, której najistotniejsze fragmenty wspomniałem, nic osobliwego, co zawdzięczałem zatrudniającej mnie przez blisko 30 lat instytucji czyli Służbie Bezpieczeństwa PRL. Nie spotkałem, więc nie korzystałem z tzw. sklepów za żółtymi firankami. Służbowo raz tylko wyjechałem za granicę – konkretnie do Moskwy. Nie rozbijałem się luksusowymi limuzynami, bo fiata uno kupiłem sobie dopiero po przejściu do Olsztyna i więcej „limuzyn” nie miałem. Nie nadużywałem zajmowanych stanowisk i rozmaitych możliwości, które stwarzała praca w tzw. służbach specjalnych. Takich jak ja – ludzi zatrudnionych w nich, którzy nie odnosili i nie odnieśli z tego tytułu żadnych szczególnych korzyści, była większość.

Owszem, zdarzały się wyjątki, a kiedy i gdzie się nie zdarzają? Bywały przypadki, gdy nadużywano władzy i przekraczano jej uprawnienia, lecz dzisiejsza władza korzysta z komfortowej sytuacji istnienia groteskowej wręcz opozycji i społecznego spokoju, które to luksusy zapewnia brak tak silnego ośrodka organizacji oporu, jakim była „Solidarność”. Nie dlatego go nie ma, że Polakom powodzi się nad wyraz dobrze, lecz dlatego, że liczne społeczne warstwy niezadowolone z materialnego położenia, nie potrafią stworzyć swej reprezentacji. Nie ma też, jak w latach 80., zagranicznych ośrodków wspierających organizację buntu. A ponad to,  co najmniej dwa miliony ludzi młodych, dynamicznych, którzy zapewne podjęliby zdecydowane i nawet drastyczne działania broniące ich interesów, opuściło kraj.

Nie najlepszy mamy dzisiaj dzień na dokonywanie szczegółowych rozrachunków z czasem minionym. Jestem jednak za tym, by je prowadzić, lecz zarówno w odniesieniu do przeszłości, jak również do teraźniejszości. I nie po to, by obrazy tych czasów zaczerniać, lecz po to, by służyły mądrej analizie aktualnej sytuacji oraz pozwalały na formułowanie sensownych wniosków. Toteż państwo polskie może zaoszczędzić i przeznaczyć na  bardziej wymagające tego cele spore pieniądze, likwidując zajmujące się podłą propagandą instytucje rozliczeniowo-śledcze w rodzaju IPN. W normalnym państwie od tego rodzaju porachunków z jednostkami jest prawo oraz instytucje ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Gdy odchodzi się od tej zasady, powstają groteskowe pomysły nadrzędności prawa naturalnego nad stanowionym, a przywódcami rodzących się na tym tle ruchów społecznych staja się bohaterowie in spe, w rodzaju Bogdana Chazana.

Kwiaty

Jestem pewien, że dla wielu mych Szanownych Czytelników 22 lipca jest także podnietą do wspomnień i wielorakich refleksji. Przytoczyłem swoje, sądzę bowiem, że nie zabraknie poszukujących korzeni wyjątkowości tej daty w rynsztoku i błocie przeszłości. Najwyższy czas, by zdecydowanie przeciwstawiać się tego rodzaju intelektualnym karykaturom.

Ponad wszystko, jest jednak dzisiejszy dzień  sposobną okazją do tego, by ludziom rozsądnym i godnie traktującym swą przeszłość złożyć najlepsze życzenia wszelkiej pomyślności, a całemu polskiemu społeczeństwu, by rozsądnie myślało o rzeczywistości, a nie według norm dyktowanych przez żałosnych nierzadko przywódców partii i partyjek, mieniących się politycznymi.

piątek, 18 lipca 2014

JAKA MAĆ, TAKA NAĆ

Gdy w 1981 r, wprowadzony został  stan wojenny, w różnych ośrodkach internowano wierchuszkę "Solidarności" i pomniejszy jej aktyw. Ileż się później naczytałem o cierpieniach doznawanych przez ludzi z tych kręgów z ręki "komuny"w miejscach odosobnienia. Wałęsa wraz z rodziną cierpiał  na zesłaniu w „tiurmie” w Arłamowie (obecnie woj. Podkarpackie), a konkretnie w wybudowanym tam w latach 70. ub. wieku ośrodku wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów PRL.

Walesa

Arłamów. Rozkosze z  młodziutką blondyneczką 


Były wódz „Solidarności” musi mieć spore  skłonności masochistyczne, bo tak polubił miejsce swej kaźni, że najgorętsze dni lata spędza na Florydzie w USA albo w Arłamowie właśnie. Będąc tam ostatnio obfotografował się obficie z rozmaitymi ludźmi płci obojga i ulegając  towarzyszącej mu stale potrzebie błyszczenia, obdarował tymi słit fociami media, z których mniej wybredne zaprezentowały je szerszej publiczności.

Wałęsa i powstała w sierpniu 1980 r. „Solidrność” to nihil novi sub sole. Tego rodzaju masowe ruchy miały zwykle przywódcę, który stawał się z czasem ich twarzą i symbolem, a od czasu, gdy świat jął się dzielić na dwa nieprzyjazne sobie obozy, był jednym z instrumentów wpływu różnych ideowych ośrodków, nierzadko zagranicznych. Nie trzeba grzebać się w bardzo odległej przeszłości i wystarczy wspomnieć bodajby przedfrankistowską Hiszpanię.

Takie jak  „Solidarność” społeczne ruchy, składają się, z grubsza rzecz biorąc, z trzech grup ich uczestników: 

1. upatrujących w nich instrumentu ewolucyjnej korekty istniejącej w państwie rzeczywistości (np. w „S” początkowo głoszone było hasło: „socjalizm tak, wypaczenia nie”);

2. zdecydowanych przeciwników panującego w państwie systemu, starających się nadać ruchowi charakter narzędzia radykalnej jego przemiany, a nawet likwidacji;

3. najliczniejszego tłumu czy też tłuszczy oscylującej pomiędzy jednym i drugim krańcem, opowiadającej się za tym kto atrakcyjniej, bardziej teatralnie przedstawia swe stanowisko w bulwersujących społeczność kwestiach, bądź więcej obiecuje, bez względu na realną możliwość realizacji obietnic.

Wałęsa i turystki na basenie w Arłamowie 2014

Arłamów. Starsze też są niekiepskie


W „Solidarności” zwyciężyli zwolennicy drugiej opcji, a wsparcia udzielali im nawet ci z pierwszej, bo we wzbudzonym w kraju bałaganie, nierzadko najrozsądniejsi ludzie tracili orientację. Ogromną rolę odegrały czynniki zewnętrzne.

16 października 1978 r. w wyniku różnych sugestii i nacisków, dopiero w ósmym głosowaniu watykańskie konklawe obwołało Karola Wojtyłę papieżem. Już podczas pierwszej tzw. pielgrzymki do Polski wypowiedział on aktorsko egzaltowane słowa, których nieskrywanym celem było poruszenie szerokich rzesz polskich katolików, i tak oszołomionych wyborem Polaka papieżem:Wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi! 

Dzisiaj już nikt rozsądny nie ma wątpliwości, że głoszone przez niego poglądy walnie przyczyniły się do powodzenia rewolty w europejskich państwach bloku wschodniego, nazwanej później transformacją ustrojową.

Innym, bardziej już brutalnym akceleratorem zmian były działania Zachodu – głównie Stanów Zjednoczonych, kierowane przez agencję wywiadu CIA. Tak na ten temat pisze znany amerykański publicysta Peter Schweizer w książce „Victory czyli zwycięstwo; tajna historia lat 80; CIA i „Solidarność”:„Solidarność” uczyniła odważny gest, popierający ruchy opozycyjne w całym bloku sowieckim. Przeprowadzono konsultacje pomiędzy przywódcami opozycji obydwu krajów (Polski i Czechosłowacji – przyp. W.P.) w odludnych miejscach, w lasach przy czesko-polskiej granicy. […] Bill (Casey - szef CIA - przyp.W.P.) chciał wiedzieć, co możemy zrobić, żeby popierać ruchy opozycyjne w całym regionie i skłonić je do współpracy między sobą. […] Jeśli jednak można było brać za przykład Polskę, to pomoc zewnętrzna miała niesłychaną wagę. „Solidarność” otrzymywała około 500 000 dolarów rocznie z prywatnych dotacji zagranicznych, oprócz funduszy Agencji.

Wałęsa i Robert De Niro

Wałęsa z mającym go  grać Robertem De Niro w czasie negocjacji w Anglii, na których   przywódca "Solidarności" zarobił milion zielonych...


Polskie media nieustannie gonią za sensacją. W gonitwie tej uzyskano wspomniane fotki z Arłamowa, bo Wałęsa dla rozgłosu fotografuje się z kim popadnie. Lecz to nie on tworzył swą medialną legendę. Czynili to politycy, publicyści oraz dziennikarze polscy i zagraniczni. Nierzadko wbrew swym przekonaniom i ze świadomością zakłamywania prawdy. Znakomity przykład naruszenia elementarnych norm etyki dziennikarskiej dała przed laty jedna z najbardziej znanych dziennikarek XX wieku, znakomicie wyspecjalizowana w przeprowadzaniu wywiadów z wybitnymi osobistościami, Oriana Fallaci. Do Polski przyjechała w marcu 1981 r. by rozmawiać z Wałęsą. Tak po latach pisze o tym zdarzeniu dla Wirtualnej Polski młodziutka dziennikarka Joanna Stanisławska:Ten wywiad przeszedł do historii. Jednak zarówno przeprowadzająca go dziennikarka, jak i jej rozmówca żałowali, że do niego doszło. Ona nazywała go próżnym, pretensjonalnym, pewnym siebie ignorantem, on ją - namolną kobietą. Kulisy słynnej rozmowy Lecha Wałęsy z Orianą Fallaci odkrywa po latach felietonista "Polityki" Daniel Passent w swojej najnowszej książce "Passa".(…) Passent zdradza, że włoska dziennikarka, choć była całkowicie po stronie "Solidarności", samym Wałęsą nie była zachwycona. Żeby nie zaszkodzić Wałęsie i nie przyłączyć się do nagonki na przewodniczącego "Solidarności", w swoim wywiadzie nie wspomniała o tym jednak ani słowem. "Wałęsa nie podobał mi się jako człowiek, ale stałam - podobnie jak wielu innych - wobec ogromnego dylematu: albo przysłużyć się Rosjanom i napisać, że Wałęsa nie jest OK, albo pomóc walce o odzyskanie demokracji i napisać, że Wałęsa jest w porządku. Wybrałam to drugie wyjście i nie miałam racji" - mówiła po latach swojemu przyjacielowi Fallaci. 

Był to jedyny raz, kiedy odstąpiła od swojej zasady, żeby pisać wszystko, jak było - samą prawdę. "On był wtedy taki pewny swego, taki nadęty, że powiedział mi:  "Zobaczy pani, że ja zostanę prezydentem". Co on wygaduje? - pomyślałam i nigdy nie włączyłam tego do wywiadu, bo to miał być dobry, antykomunistyczny, antyrosyjski wywiad. Nazajutrz, kiedy znów z nim rozmawiałam, powiedziałam: "Słuchaj, Lechu, wczoraj powiedziałeś coś, co mam nagrane, ale wolałabym to pominąć, bo wygląda śmiesznie i pretensjonalnie."  "Jakie śmiesznie? Jakie pretensjonalne? Masz napisać, co ci mówię: że będę prezydentem!" - uniósł się.

Nie twierdzę, że PRL była wzorowym państwem, w takim przekonaniu byłoby bowiem tyle samo prawdy, co w publikowanych przez Orianę Fallaci opiniach o „Solidarności i Lechu Wałęsie. Jeśli dzisiejsza, najpodlejsza z podłych IPN-owska propaganda zarzuca tzw. komunistom, że w wyniku II wojny światowej zamienili hitlerowską okupację Polski na okupację sowiecką, to za nic mam naukowe kwalifikacje zatrudnionych tam za spore pieniądze historyków. Historia PRL od śmierci Stalina w marcu 1953 r., a zwłaszcza od połowy lat 50., to proces ciągłego i cierpliwego poszerzania sfery naszej państwowej suwerenności. Piszę to z całym przekonaniem, a przeciwników tego poglądu namawiam do przeanalizowania polityki władz III RP, która w sferze wewnętrznej polega na nieustannym podporządkowywaniu się dyrektywom Unii Europejskiej, w zagranicznej natomiast na umacnianiu przyjętej na siebie roli głównego reprezentanta interesów Stanów Zjednoczonych w Europie, zwłaszcza wobec Rosji.

Wałęsa

 ... i co z filmu wyszło.


Polska polityka od zarania istnienia III RP oparta jest na oszustwie. Polacy nic nie wiedzieli o planowanej dla nich przyszłości i pewnego poranka po wyborach 1989 r. obudzili się w zafundowanej im przez b. wicepremiera Balcerowicza kapitalistycznej rzeczywistości. Nie ma od niej odwrotu, niezwykle też żmudny i czasochłonny jest proces cywilizowania polskiego kapitalizmu, poprzez ujawnianie afer i oszustw ludzi podle korzystających z jego dobrodziejstw.

W Wirtualnej Polsce znalazłem wczoraj kolejną, nieznaną mi, sensacyjną informację o b. przywódcy „Solidarności” i pierwszym prezydencie III RP Lechu Wałęsie.

Producenci [wytwórni Warner Brothers – przyp.W.P.] czując, że nad Bałtykiem rozgrywa się właśnie historia, udają się do Wielkiej Brytanii, gdzie w gościnie u Margaret Thatcher przebywa Wałęsa, i próbują ugrać kontrakt na sfilmowanie biografii centralnej postaci tych wydarzeń. Układ jest prosty: lider Solidarności musi spędzić kilka dni ze scenarzystami, ubogacić skrypt anegdotkami a potem pojawić się na uroczystej premierze.

Jak się okazało Wałęsa pieniądze otrzymał, filmu nie nakręcono, a dodatkową sensacją jest to, że skarb państwa nie wzbogacił się żadną kwotą podatku od gigantycznej darowizny.

Szczerze mówiąc nie wiem czy to Wałęsa uczynił  „Solidarność” organizacją oszustów, czy było odwrotnie. Gdy w końcu lat 80., będąc z-cą szefa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie, rozmawiałem z kpt. Edwardem Graczykiem, który w 1971 r, dokonał sławetnego pozyskania Wałęsy do pełnienia roli tajnego współpracownika SB, funkcjonariusz ów wyrażał się o nim w zasadzie pozytywnie, jako o człowieku prymitywnym wprawdzie, lecz uczciwym.

Pamiętając z czasu młodości i studiów, dość popularne wówczas dziełko Jerzego Plechanowa „O roli jednostki w historii”., także nie posądzam jednostki o nazwisku Wałęsa aż o taki wpływ na dziesięciomilionową rzeszę solidaruchów, choć zarazem ja osobiście z obwoływaniem wodza "Solidarności" człowiekiem uczciwym, bym nie przesadzał. Najprawdopodobniej jest tak, jak w starym porzekadle: wart Pac pałaca, a pałac Paca.

 

 

 

poniedziałek, 14 lipca 2014

JAK PIEŚCI JANUSZ KORWIN-MIKKE

                               Jedna ze złotych myśli JKM: Idiota z dyplomem                                              to taki sam idiota jak przedtem - tylko z pretensjami.

W kontekście spoliczkowania przez Korwina-Mikkego Michała Boniego, zaczynają krążyć pogłoski o jakichś rzekomych  związkach tego pierwszego ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, co jest kompletną bzdurą. A wiem co piszę, ponieważ jako oficer SB pracowałem w MSW na Rakowieckiej w Warszawie w departamencie, który miałby zapewne informację o takich jego powiązaniach.

Wcześniej, w trakcie studiów Korwina-Mikkego w Uniwersytecie Warszawskim, mniej rozgarnięci  funkcjonariusze Komendy Stołecznej potraktowali go poważnie i sprawili, że nie ukończył  matematycznego wydziału w UW, uniemożliwiono mu bowiem przystąpienie do dwóch końcowych egzaminów. Zdobył jednak dyplom magistra filozofii, na którym to kierunku wiedza matematyczna odgrywa ważną rolę. Niestety, tak głupawe postępki zdarzały się w ówczesnej Komendzie Stołecznej,o czym wiem, bo pracowałem tam od 1962 do 1968 r., choć nie w tym wydziale, który najbardziej się wygłupiał. W różnych jednak służbach, nawet w specjalnych, różni pracują ludzie, o czym świadczą bodajby ostatnie dokonania ABW w redakcji WPROST. Ja miałem szczęście do przełożonych i także dzięki nim nie wygłupiłem się tak, jak uczynili to moi koledzy po fachu z KS MO, którzy zajmując się tzw. operacyjnym zabezpieczeniem Uniwersytetu Warszawskiego sprawili, że Korwin-Mikke może uchodzić za kombatanta walk z „komuną”

[caption id="attachment_1134" align="aligncenter" width="430"]JKM w czasach gdy mu wszystko jeszcze stało JKM w czasach gdy mu wszystko jeszcze stało[/caption]

Niewykluczone, że potrzeba odprężenia się po zaznanych w PRL szykanach sprawiła, że ma on teraz skłonność do poklepywania ludzi po wypukłościach ciała i nie przebiera w ich wyborze; mogą to być zarówno policzki, jak również półdupki. Ponieważ jest mężczyzną o normalnych skłonnościach seksualnych i nie akceptuje homoseksualizmu, Boniego trzasnął w policzek, a przed laty, byłą posłankę SLD - Katarzynę Piekarską, pieszczotliwie klepnął po pośladkach. A Było to tak.

Chyba w 2007 r. Korwin-Mikke kilkakrotnie dał wyraz swemu sprzeciwowi wobec kontaktów dzieci zdrowych z niepełnosprawnymi, by zdrowe nie zarażały się rozmaitymi schorzeniami. Katarzyna Piekarska skomentowała ten jego pogląd bardzo krytycznie głosząc, że nie należy podawać ręki takiemu jak on. Ponieważ Korwin-Mike, jak sam o sobie twierdzi, jest człowiekiem honoru, zapamiętał to i tylko czekał okazji. Ta nadarzyła się pod koniec 2009 roku w krakowskim teatrze „Groteska”, podczas próby noworocznego spektaklu, w której uczestniczyły osoby czynne w życiu publicznym,  a wśród nich także parlamentarzystki. To wtedy właśnie dokonał słynnego aktu upieszczenia podniecających go zapewne, zgrabnych  pośladków posłanki SLD.

Janusz Korwin-Mikke od niepamiętnych czasów ma skłonność do kontrowersyjnych uczynków. Szukając materiału do niniejszego wpisu, znalazłem w jego biografii publikowanej w „Wikipedii” następującą informację: Razem ze swoim stryjem, publicystą katolickim Jerzym Mikkem*) próbował przyłączyć się do tzw.komisji ekspertów przy komitecie strajkowym stoczniowców szczecińskich w sierpniu 1980. Szefowie komisji dokooptowali do swego grona tylko stryja, jednocześnie rezygnując z zaproponowanej przez Janusza Korwin-Mikkego współpracy. Decyzję swą uzasadnili jego nieodpowiedzialnością i ekscentrycznością poglądów. Kiedy próbował on sprzedawać wśród strajkujących robotników swoje wydawnictwa, został siłą usunięty z terenu zakładu.

To zdarzenie, a być może jeszcze jakieś inne, spowodowało jego niechętny stosunek do „Solidarności”, o czym wspomina Jerzy Urban w swym „Alfabecie”. Wracam jednak do stosunków Korwin-Mikkego ze Służbą Bezpieczeństwa PRL.

Chyba dopiero w 1979 r. dowiedziałem się o jego istnieniu w związku z drugoobiegową Oficyną Liberałów, którą był założył rok wcześniej. Pewnego letniego popołudnia tego roku, wraz z kilkoma przyjaciółmi z pracy (nie tylko z mojego wydziału) wpadliśmy do popularnej wówczas, dzisiaj już nieistniejącej rybnej knajpki u zbiegu Puławskiej i Olszewskiej. Lokal, jak zwykle był o tej porze prawie pełen, serwowane dania znakomite, nic więc dziwnego, że zbawiającemu przez nas świat  i Polskę gadaniu nie było końca. Kraj był wtedy w miarę normalny, nikt nieupoważniony nikogo nie podsłuchiwał i nie nagrywał, polecieliśmy  więc na całość. W toku nabierających coraz wyższej  temperatury pogaduszek dowiedziałem się o istnieniu Janusza Korwin-Mikkego i prowadzonej przez niego wydawniczej Oficynie Liberałów.

Następnego dnia wciąż odczuwałem skutki birbantki, a dzień zapowiadał się gorący. Przyszło mi do głowy odwiedzić bohatera toczonej poprzedniego dnia rozmowy. Przy kielichu dowiedziałem się, że można do niego zajść i kupić jakieś wydawnictwa Oficyny Liberałów. Szybko ustaliłem adres (jeśli dobrze sobie przypominam mieszkał wtedy przy ul. Madalińskiego), wpisałem się do książki wyjść i mogłem wreszcie oddychać szczególnie tego dnia upragnionym świeżym powietrzem.

Pod ustalonym adresem zadzwoniłem do drzwi i wkrótce otworzył mi gospodarz, gościnnie zapraszając do środka. Podałem mu jakieś dwa tytuły wydanych przez jego oficynę książek, znalazł je i pobierając należną kwotę zapytał w jakiej dzielnicy Warszawy mieszkam. Gdy odparłem, że na Woli ucieszył się, powiedział, że w tej dzielnicy nie ma swego kolportera i zaproponował mi tę funkcję. Speszyłem się nieco i odparłem z wahaniem, że jest to jednak dziedzina nielegalna, a więc grożąca niespodziewanymi konsekwencjami i chciałbym całą sprawę skonsultować przynajmniej z żoną. Wyraził pełne zrozumienie i zaproponował ponowną wizytę, jak tylko będę mógł podjąć się wykonywania tej społecznie pożytecznej roboty.

Wracałem do pracy nieco podekscytowany złożoną mi ofertą. Czułem się już dobrze, przy pierwszej sposobności zaszedłem więc do gabinetu naczelnika wydziału i zrelacjonowałem mu swą przygodę. Był nim wtedy nieżyjący już płk Henryk W. - człowiek bardzo inteligentny o rozległej wiedzy, zarazem jednak dość gwałtowny i wybuchowy. Obserwując w toku swej relacji jego twarz czułem, że wkrótce nastąpi eksplozja. Huk rozległ się, gdy zapytałem nieśmiało czy nie warto, bym podjął się kolportowania nielegalnych wydawnictw, zyskując niejaką kontrolę nad oficyną.

- Kurwa ! Co ci strzeliło do głowy?!  – Temu głupkowi potrzebny jest psychiatra, a nie kolporter. Nie wiesz, że on jest rąbnięty?

- Szefie, ale Komenda Stołeczna… - próbowałem wtrącić coś z nabytej wczoraj wiedzy. 


- Co Komenda Stołeczna, co komenda ! Nie zawracaj mi dupy nimi. W stołecznej też durni nie brakuje. Daj mi święty spokój - zakończył gwałtownie swą tyradę i audiencja dobiegła końca.   JKM jako kapłan Nowej Prawicy. Ponieważ nie wypada by kapłanowi coś            stało, tu zatem wszystko mu zwisa. Tylko palce dłoni we wzwodzie.

Całe zdarzenie przypomniałem sobie niedawno dowiedziawszy się, że Korwin-Mikke startuje w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Liczyłem na rozsądek polskiego elektoratu. W głowach wyborców było tego rozsądku jednak tyle, ile okazało się być u funkcjonariuszy SB z Pałacu Mostowskich, którzy też z całą powagą traktowali tego człowieka. Jako  ciekawostkę załączam wspomniany wyżej fragment „Alfabetu Urbana”, poświęcony Januszowi Korwin-Mikkemu. Jest w nim dużo dystansu i sensownego podejścia do tego pożal się Boże  „podziemnego” w czasach  PRL działacza, który - to trzeba mu przyznać - nie przejmował się kaprysami władzy i działał naziemnie.

Naprodukuje on jeszcze sporo rozmaitych spektakli nie przynoszących Polsce i Polakom chwały, a głupi ludzie, których jest ci u nas dostatek, wiązać z tym będą nadzieje na lepsze i oddawać mu swe głosy.

P.S. Wystarczy wpisać imię i nazwisko eurodeputowanego do dowolnej wyszukiwarki, by poznać więcej pikantnych szczegółów.

________________

*) Jerzy Korwin-Mikke, stryj Janusza K-M., zmarły w listopadzie 1999 r.  

 

"KORWIN-MIKKE Janusz - przywódca Ruchu Polityki Realnej

Barwna postać zawsze w muszce. Łączy nas stara znajomość i niechęć do „Solidarności”. Korwin-Mikke stworzył własną, kieszonkową partię – Ruch Polityki Realnej. Jest to ugrupowanie konserwatywno-liberalne, sprzymierzone z monarchistami, których mamy razem trzech. Ruch jest za całkowitym liberalizmem ekonomicznym, przeciw wszelkim ingerencjom państwa w sferę gospodarki. Na płaszczyźnie politycznej Korwinowcy nie są  tacy liberalni i optują za silną władzą, ograniczającą parlamentaryzm i demokratyczne rozpasanie.

Wielki oryginał, co podkreśla wiążąc sobie zawsze muszkę. Facet postrzelony w najsympatyczniejszym sensie tego słowa. Dogmat pluralizmu i karzełkowatość wszystkich partii sprawiają, że obecnie przeżywa swoje wielkie dni,  gdyż z całą powagą jest traktowany jako szef jednego ze stronnictw. Lubi pisać i pokazywać się w telewizji, więc jest na niego koniunktura. Gdy trzeba pokazać w TV paletę polityczną, Korwin-Mikke zawsze jest na podorędziu. Gdy chce się do druku jakiś żwawy, szokujący tekst – on napisze go zawsze i da wszędzie.                      

Przychodził w latach 70. do „Polityki”, gdzie przynosił felietony na różne tematy, zawsze oryginalne, gdy idzie o poglądy, żywo napisane, tylko pod koniec przeważnie rozłażące się. Drukowałem go od czasu do czasu. Stale tego robić nie było można, gdyż był zbyt płodny. Strach było zamieścić jakiś tekst, ponieważ to znaczyło, że nazajutrz, zachęcony, przyniesie dziesięć nowych. Ja zaś jako redaktor byłem leniwy i zawsze wolałem mieć do czytania mało tekstów, a nie dużo. Z tej banalnej przyczyny limitowałem publikacje Korwin-Mikkego, ale również i z powodów politycznych. Chodziło o to, że on przecież był opozycją, więc co innego występ gościnny w „Polityce”, a co innego kiedy utrwali się jako stały autor pisma. Poza tym bałem się, że za tego wroga socjalizmu dostaniemy po uszach. Zrobiłem więc coś, czego nigdy nie czyniliśmy i za co Rakowski zdarłby ze mnie skórę. Zadzwoniłem do MSW i poprosiłem ich o opinię  na temat roli Korwin-Mikkego. Nasze władze bowiem – mówiłem – leją nas za drukowanie ludzi z opozycyjnego podziemia, a skąd my niby mamy znać grzechy różnych autorów, wiedzieć, gdzie są zapisani i w jaki sposób ryją pod naszym ustrojem.

Odpowiednia komórka MSW odparła, ze możemy spokojnie go drukować. Pisze różne manifesty, ale rozkleja je tylko na swojej klatce schodowej, a resort nie jest drobiazgowy ani małostkowy. Kiedy zostałem szefem telewizji, Korwin-Mikke skarżył mi się, że go nie pokazują na ekranie. Poleciłem dawać go na ekran ile tylko wlezie, bo to polityk prawdziwie niezależny. Ile razy zmieścił się w programie, tego nie wiem, mniej w każdym razie, niż on by chciał, a więcej, niż pragnęłaby tego „Solidarność”, która podobnie jak PZPR nie znosi ludzi nie zapisanych u siebie. "

Jerzy Urban, "Alfabet Urbana", wyd.Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa 1990, str.90-91    

piątek, 11 lipca 2014

STRACH SIĘ NIE BAĆ

Wczoraj „Radio Plus” podało hiobową dla katolickiego Kościoła w Polsce wieść, że w niedzielnych mszach świętych uczestniczy tylko ok. 40% wiernych, a do komunii świętej przystępuje ledwie 16 % wspólnoty myśli i wiary. Nic  mi do tego, nie jestem bowiem człowiekiem w najmniejszym stopniu religijnym i wierzącym, bo np. chrześcijanie  we wszelkich ich odmianach wierzą w istnienie Pana Boga, ateiści natomiast też wierzą, lecz w jego nieistnienie, a mnie żadna z tych dwóch odmian wiary kompletnie nie interesuje i ze spokojem czekam na koniec mego ziemskiego żywota, który pozwoli  zweryfikować obie hipotezy. W ten sposób nadaję swej śmierci wartość instrumentu poznawczego, a nie tylko zdarzenia przepoczwarzającego mnie od życia do gnicia.

Żyjąc w Polsce nie da się nie zetknąć z problematyką wiary i jej instytucji nawet takiemu, jak ja, który twierdzi o sobie, że to wszystko go nie interesuje,  religia bowiem, głoszący ją Kościół, spory o prawo do skrobanek, czy bezcenzuralnego prezentowania spektakli teatralnych, to elementy codzienności całego społeczeństwa i niepodobna o to wszystko się nie otrzeć. Pojawiają się także incydenty jak ten, który wywołał swą postawą oraz prezentowanymi poglądami ks. Wojciech Lemański i przejść obok nich obojętnie również się nie da, mają bowiem niezaprzeczalny wpływ na kształtowanie się zapatrywań społeczeństwa. Nie wszystkie spośród zaprezentowanych przez niego opinii podzielam (np. jego oceny PRL), nie mogę wszakże zaprzeczyć, że będąc zapewne człowiekiem religijnym, nie pozwolił katolickiej ideologii wyprzeć ze swego myślenia zdrowego rozsądku i daleko posuniętej tolerancji.

[caption id="attachment_1097" align="aligncenter" width="605"]Oferta dla wybranych dla wybranych                  Oferta dla partyjnych i konformistów [/caption]

Najogólniej rzecz biorąc ideologia to zespół poglądów na świat i człowieka, ich pochodzenie, wzajemne relacje oraz uwarunkowania istnienia i funkcjonowania.  Są to poglądy formułowane dla  określonych grup społecznych,  mających wspólne cele, a ideologia stanowić ma motywację i wskazanie sposobu ich osiągania. Religia (a mam tu na myśli katolicką jej odmianę), tym się wyróżnia wśród bywałych w Polsce świeckich ideologii, że wprowadza niesprawdzalny w doczesności czynnik nadprzyrodzony i zawierając obietnicę życia wiekuistego, ustanawia zespół wskazówek oraz niezbędnych do przestrzegania nakazów i zakazów.

[caption id="attachment_1098" align="aligncenter" width="800"]Aparat partyjny w akcji                                  Aparat partyjny w akcji[/caption]

Ideologie świeckie służą klasom społecznym i grupom, których reprezentacja  zrzesza się zwykle w partie polityczne, będące mniej lub bardziej sprawnym instrumentem realizacji ich celów.W tym wymiarze religia różni się od ideologii świeckich tym głównie, że teoretycznie jest ofertą dla wszystkich ludzi,  nawet jej niewyznających, za co zostaną ukarani w toku obrad Sądu Ostatecznego.

Podobnie wielkie różnice pomiędzy religijną odmianą ideologii oraz świeckimi jej postaciami, występują w obszarze funkcjonowania instytucji oraz aparatu partyjnego, którym w przypadku ideologii katolickiej jest kler. Kościół można przyrównać do wielkiej, kosmopolitycznej organizacji czy też Komitetu Centralnego politycznej partii, dysponującej niezwykle zdyscyplinowanym i sprawnym aparatem wykonawczym. Kościelny aparat partyjny wśród tego rodzaju świeckich instrumentów działania, wyróżnia się nie tylko niezwykłym zdyscyplinowaniem, lecz także zdolnością służenia świeckiemu aparatowi państwowemu, pod tym wszakże warunkiem, że z równą ochotą państwo służy jemu.

Istota konfliktu pomiędzy polskim Kościołem katolickim i władzami Polski Ludowej polegała na tym, że PRL, ze względu na swą świeckość i materialistyczne podstawy państwowej ideologii, uznając prawo swych obywateli do wiary i praktyk religijnych, nie pozwalała klerowi wtrącać się do polityki, nie zamierzała zatem służyć Kościołowi. Zdarzały się oczywiście obustronne nadużycia i odchylenia, zwłaszcza do października 1956 r., lecz po tych wydarzeniach Kościół czerpał wielorakie korzyści ze stosunków z państwem, a kler miał w PRL bardzo silną pozycję i rozległe wpływy w  społeczeństwie, co sprawiało wzrost jego ambicji i roszczeń. Nic dziwnego zatem, że wzajemne stosunki były dość chłodne, a bywały nawet napięte.

obraz piekła

    Miejsce dla nonkonformistów, lecz prof.Chazana też tu mogą zamknąć.                                        Za te skrobanki robione w czasach PRL-u

Diametralna odmiana nastąpiła wraz z powstaniem III RP, gdy wszczęto usiłowania wsparcia słabiutkiej doktryny państwowej elementami religii katolickiej. I tu dochodzimy do poletka ks. Wojciecha Lemańskiego na terenie jego parafii  p.w. Narodzenia Pańskiego w Jasienicy., który chciał je uprawiać po swojemu, racjonalnie i nierzadko wbrew bezwzględnie obowiązującym normom ustanowionym przez kościelną hierarchię. A wiadomo, że gdy ideologia stanowi kamienny monolit dobrze służący jakiejś społecznej grupie, tym mniej jest podatna na przeobrażenia dyktowane najmądrzejszą choćby myślą jednostek.

Ideologie świeckie są bardziej, niż doktryna kościelna, otwarte na wszelkie nowinki i tą drogą częściej dochodzi do zmian ich treści oraz wyznaczanych człowiekowi celów. Ideologia religijna jest pod tym względem absolutnie, aż do absurdu konserwatywna. W sposób stanowczy np. potępia aborcję, jako zamach na życie dane od Boga, aprobuje natomiast funkcję kapelanów w jednostkach wojskowych, a nawet w partyzanckich oddziałach noszących wręcz bandycki charakter (np. w powojennej Polsce oddziały NSZ, WiN itp.), którzy to duchowni nie tylko udzielali rozgrzeszenia zabijającym innego człowieka, lecz wręcz zachęcali do tego, twierdząc, że jest to realizacja szczytnego, patriotycznego celu. Podobnych absurdów jest dużo więcej i można sformułować tezę, że im doktryna jest bardziej zachowawcza, tym bardziej sprzyja ich powstawaniu.

Prawdopodobnie także ta okoliczność sprawia zasygnalizowany na wstępie spadek zainteresowania codziennymi religijnymi praktykami. Nie zmniejsza się jednak popularność tych, które towarzyszą głównym zdarzeniom w życiu człowieka, takim jak narodziny i chrzest, później pierwsza komunia, ślub, a przede wszystkim śmierć, bo główna różnica pomiędzy wszelką ideologią świecką i religijną polega na tym, że ta druga ma jak i czym grozić śmiertelnikowi. I zdołała przekonać wielu ludzi, że jest się czego bać, zapewniając sobie monopol na łagodzenie i wręcz likwidację tego strachu nad strachami.  

wtorek, 8 lipca 2014

LASKA CZY ŁASKA ?

Pośpiech towarzyszący codzienności sprawia, że umykają naszej uwadze sprawy i ludzie, nad którymi warto pochylić się, poświęcić im nieco czasu i dla swego choćby pożytku wyciągnąć z takiej obserwacji istotne wnioski. Osobą, która ostatnio skłoniła mnie do tego, jest nieostygły jeszcze z europosłowania Michał Kamiński. Ponieważ dopiero co europoseł zajmował się w swym aktywnym życiu tylko sprawami wielkimi, nic zatem dziwnego, że indagowany niedawno w telewizyjnej „Kropce nad i” w sprawie interpretacji sławetnej  wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, wszczął narodową dyskusję na temat różnicy między treściami pojęć „łaska” i „laska”.

[caption id="attachment_1067" align="aligncenter" width="658"]Europoseł jak laska                         Były europoseł jak laska[/caption]

Wyobrażam sobie, jakiej podniety do śmiechu dostarczył Kamiński Monice Olejnik, która prowadziła wspomnianą „Kropkę nad i”, jest ona bowiem osobą bywałą, doświadczoną i zapewne znakomicie odróżnia łaskę od laski, lecz nie o to mi idzie. Sądzę, że należy zastanowić się nad problemem stosowania obu tych słów: razem czy osobno.

Min. Sikorski w rozmowie z Janem Vincentem Rostowskim powiedział: Wiesz, że polsko-amerykański sojusz jest nic nie warty. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza fałszywe poczucie bezpieczeństwa. (...) Bullshit *) kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy.Kompletni frajerzy.Tak przynajmniej doniosły media.

Stosowanie tych słów zamiennie prowadzi do wielu nieporozumień, czemu dał wyraz b. europoseł, przypisując min. Sikorskiemu użycie słowa na „eł” czyli łaskę. Większość ludzi słuchających nagrania lub czytających jego zapis była natomiast pewna, że chodziło o „laskę” (przez „el”), czego nie jest w stanie pojąć Michał Kamiński, bo mając za sobą patriotyczne wychowanie pod hasłem „Bóg, honor, Ojczyzna”, naiwnie nie kojarzy polskiej polityki zagranicznej ze stosunkiem oralnym.

W tej sytuacji pozwolę sobie polskim politycznym osobistościom zaproponować kompromis, polegający na zastosowaniu obu tych słów łącznie. W takiej interpretacji kontrowersyjne zdanie brzmiałoby: Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy łaskę laski Amerykanom.

sikorski

                 Minister gotowy robić Amerykanom laskę z łaski

Jest oczywiście w takim podejściu pewne nadużycie, bo robimy jednak Amerykanom laskę, lecz dla zaspokojenia narodowej dumy możemy przyjąć, że czynimy to z łaski.

_______

*)  Bullshit (ang.): gówno, pieprzyć bzdury, wciskać komuś kit. W Polsce używane w znaczeniu: "gówno prawda". (przyp. W.P.)

sobota, 5 lipca 2014

ZBRODNICZE EFEKTY RELIGIJNEGO OSZOŁOMIENIA

Pobożność nie  jest stanem, który człowiek osiąga w płodowym etapie swego istnienia. Dochodzi się do niej idąc przez życie ciernistą drogą wyzbywania się innych przymiotów umysłu. Prof. Bogdan Chazan miał jednak najprawdopodobniej  ten stan zagwarantowany od narodzin, w judaizmie bowiem „chazan”, to osoba prowadząca nabożeństwo z mniejszego pulpitu przed Aron ha-kodesz.1)


Lekarz-ginekolog Bogdan Chazan, zanim zrobił habilitację i osiągnął profesurę, skrobał w czasach PRL każdą kuciapkę, gdy jej właścicielka sobie tego zażyczyła i była w stanie za to zapłacić. W ten sposób osiągnął dość wysoki standard życia, porównywalny zapewne z dzisiejszym, gdy pensja dyrektora szpitala w znaczniejszym jeszcze stopniu pozbawia człowieka wszelkich materialnych trosk. Taka pensja umożliwiła mu wstąpienie na najwyższy szczyt pobożności, na którym nie tylko przebywa się w otoczeniu ludzi podobnych sobie, lecz można na nim ogłosić się wrogiem wszelkiego skrobania płodów, aż do przypadków dozwolonych prawem włącznie i każdej innej głupoty inspirowanej religią. Znanym powszechnie, ostatnim efektem religijnej aberracji Profesora jest potwornie uszkodzony płód, bezdennie głupią jego decyzją skazany na rychłą śmierć po przyjściu na świat.


Kawał młodości spędziłem w czasach zdominowanych przez inną  odmianę ideologii i znam setki, jeśli nie tysiące, przypadków, gdy w wielu sprawach zastępowała ludziom myślenie. Luksus uwolnienia od trudów intelektualnego wysiłku  zapewniła prof. Chazanowi także Wanda Półtawska,  93 letnia dzisiaj lekarka, b. przyjaciółka Karola Wojtyły, która zredagowała zupełnie już ogłupiający tekst odmiany tzw. klauzuli sumienia pt. DEKLARACJA WIARY Lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej, podpisany przez co najmniej 3 tysiące religijnie oszołomionych pracowników służby zdrowia i studentów medycyny. 2)




[caption id="attachment_1029" align="aligncenter" width="620"]Prof/ Chazan z godną siebie asystą                                 Prof.  Chazan z godną siebie asystą[/caption]

Na szczęście nie brakuje wśród lekarzy ludzi normalnych, jak np. prof. Romuald Dębski - dyrektor szpitala na warszawskich Bielanach, który zdecydowanie przeciwstawił się chorym pomysłom Chazana, lecz nigdy nie wiadomo na kogo i gdzie trafi kobieta z ciążowymi kłopotami. To w bielańskim szpitalu właśnie pacjentka, której Chazan odmówił dozwolonego prawem usunięcia potwornie uszkodzonego płodu, urodziła skazane na rychłą śmierć dziecko.


Utarło się sądzić, że jeśli ktoś ma choćby zawodowy tytuł magistra, nie mówiąc o doktoracie czy habilitacji, jest oczywiście mądrym człowiekiem. Tytuł profesorski wielu wręcz powala przed tą studnią mądrości. Tymczasem należy odróżnić poziom wiedzy zawodowej w danej dziedzinie od mądrości ogólnej, pozwalającej wyjść poza granice wyuczonej specjalizacji. Oczywiście warunkiem sine qua non takiej możliwości jest inteligencja, lecz ona także nie gwarantuje pełnego sukcesu.


Pracując w jednym z departamentów Służby Bezpieczeństwa w MSW PRL, poznałem w latach 70. pewnego człowieka, który w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego osiągnął niebywały sukces. Założę się jednak, że będzie on dziesiątki razy kompromitował Polskę rozmaitymi idiotyzmami, bo po prostu jest głupkiem, którego wszelkie cele mieszczą się na czubku nosa. Mimo to, jako człowiek jednak inteligentny, należał w latach 70. (nie wiem czy później też) do grona najlepszych polskich brydżystów, a jest brydż grą, w której  zapewne Jarosław Kaczyński sukcesów by nie odnosił. Nic więc dziwnego, że pojęcie „inteligencji” ma wiele definicji, a określany nim przymiot umysłu pozwala zdobyć zawodowe kwalifikacje z najwyższej półki, w żadnym jednak stopniu nie oznacza to posiadania reszty wiedzy i doświadczenia, których suma składa się na mądrość człowieka.


Tzw. „klauzulę sumienia” wprowadzono artykułem 39 Ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty z 5 grudnia 1996 r. w takim oto brzmieniu:  Lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem, z zastrzeżeniem art. 30,3) z tym że ma obowiązek wskazać realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym oraz uzasadnić i odnotować ten fakt w dokumentacji medycznej.  Lekarz wykonujący swój zawód na podstawie stosunku pracy lub w ramach służby ma ponadto obowiązek uprzedniego powiadomienia na piśmie przełożonego. Podobna regulacja zawarta jest  art. 12 & 2,3,4 Ustawy z 15 lipca 2011 r. o zawodach pielęgniarki i położnej.


"Klauzula sumienia" umożliwia lekarzom oraz średniemu personelowi służby zdrowia odmowę dokonania i udziału w aborcji, eutanazji, samobójstwie, selekcji eugenicznej 4) (jednak z zastrzeżeniami, które zawarłem w odnośniku), a także wypisywania środków antykoncepcyjnych, aborcyjnych, dopingujących i odurzających. Wszystkie te dziedziny są dokładnie uregulowane przepisami prawa świeckiego, nie istniał zatem żaden powód, by wtrącało się w nie prawo kościelne. Efekt jest tylko taki, że co niektórzy, powołując się na normy tego drugiego, bezczelnie łamią regulacje zawarte w przepisach prawa powszechnego. Jeśli pozwalająca na to III RP mimo wszystko chce się nazywać państwem prawa, to pielęgniarki, położne i lekarze z profesorami włącznie inspirowani takimi pomysłami, jak „klauzula sumienia” zawarta w wymienionych wyżej aktach  prawnych, a zwłaszcza ostatnim wynalazkiem Wandy Półtawskiej, winni poszukiwać zajęcia poza publiczną służbą zdrowia.


Pani prezydent Warszawy zauroczona prof. Chazanem

                        Pani Prezydentka Warszawy zauroczona prof.Chazanem

Nie znam rzeczywistego podłoża sformułowania i uchwalenia tych przepisów, domyślam się tylko, że stanowiły je tzw. nauki Jana Pawła II. Nie mam nic przeciwko nim pod tym wszakże warunkiem, że nie są mi bezczelnie narzucane, jak to się dzieje w tzw. demokratycznej III RP. Niechże biskupie kurie zarządzą wybudowanie albo nawet przejęcie na wyłączne utrzymanie kilku szpitali w Polsce i regulują w nich papieskimi normami nawet rozdział papieru toaletowego na poszczególne oddziały, lecz szpitale świeckie, włącznie z ich nazwami i zasadami postępowania personelu, nie powinny mieć nic wspólnego z normami dyktowanymi przez Kościół.


Warszawski szpital p.w. św. Rodziny, któremu dyrektoruje prof.Chazan, jest placówką pionu ochrony zdrowia Urzędu Stołecznego. Gdyby p. prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz kierowała się dobrem pacjentów lecznic podległych kierowanemu przez nią urzędowi, natychmiast po czynie prof. Chazana powinna była zawiesić go w czynnościach (w 2002 r. był w takim trybie zawieszony, lecz po kilku miesiącach wyszedł z tego obronną ręką) przynajmniej na czas starannie prowadzonego dochodzenia. Wątpię jednak, by była zdolna to uczynić. Zbliżają się wybory i zapewne Pierwsza Dama Warszawy nie zaryzykuje utraty poparcia Kościoła i co bardziej zdewociałego elektoratu.


Mam nadzieję, że wcale niemała część wyborców, złożona z ludzi normalnie myślących, nie zapomni jej chazanowej hecy i da temu wyraz przy wyborczej urnie.


______


1)    Wg Wikipedii: Aron ha-kodesz – w synagodze szafa ołtarzowa w postaci ozdobnej drewnianej skrzynki służąca do przechowywania zwojów Tory, czyli rodału. Jeden z najważniejszych elementów wyposażenia głównej sali modlitwy, stojący na osi ściany skierowanej w stronę Jerozolimy.

2)    Jeśli ktoś z Państwa chce się solidnie ubawić, proszę zajrzeć pod adres: http://www.deklaracja-wiary.pl/img/dw-tresc.pdf

3)    Art. 30. Lekarz ma obowiązek udzielać pomocy lekarskiej w każdym przypadku, gdy zwłoka w jej udzieleniu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych przypadkach niecierpiących zwłoki.

4)    Wikipedia: Eugenika Współcześnie jest to bardziej neutralny ideowo system poglądów zakładający możliwość doskonalenia cech dziedzicznych człowieka, którego celem jest tworzenie warunków pozwalających na rozwój dodatnich cech dziedzicznych i ograniczenie cech ujemnych. W zakres eugeniki wchodzą m.in. poradnictwo genetyczne i świadome rodzicielstwo. Negatywne konotacje pojęcia wiążą się przede wszystkim z nadużyciami eugeniki w hitlerowskich Niemczech.

środa, 2 lipca 2014

JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA... póki Friedman żyje

Kiedyś, przed laty zetknąłem się z nazwiskiem Friedman, prawdopodobnie – jeśli dobrze je sobie kojarzę – w kontekście wydarzeń na Węgrzech w 1956 r. Lecz urodzony w 1949 r. w Budapeszcie George Friedman, o którym  tu piszę, miał wtedy ledwie 7 lat,  zapewne więc w tych wydarzeniach nie uczestniczył. Nie mylę go także z Miltonem Friedmanem – znanym amerykańskim ekonomistą – twórcą monetaryzmu, ten bowiem urodził się w 1912 r. w Stanach Zjednoczonych, tam też zmarł w 2006 r.  Łączy ich jednak pochodzenie z węgierskiej rodziny o żydowskich korzeniach ; Milton Friedman też był dzieckiem węgierskich imigrantów. Nie o pochodzenie i okoliczności emigracji mi jednak idzie.

George Friedman jest znanym amerykańskim politologiem. Gruntowne wykształcenie, z doktoratem włącznie, zdobył w Stanach Zjednoczonych, był doradcą wielu czołowych amerykańskich wojskowych dowódców, jest także założycielem i dyrektorem generalnym prywatnej agencji STRATFOR (Strategic Forecasting, Incorporated), która może sprawiać wrażenie placówki naukowej, zajmuje się bowiem geopolityką i współczesną doktryną wojenną, w istocie jednak jest prywatną agencją wywiadowczą, ściśle współdziałającą z wywiadem państwowym (CIA).

Niechby sobie George Friedman żył, uprawiał prywatny wywiad i z materialno-patriotycznych pobudek pomagał amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, lecz na uwagę zasługuje  osobliwa aktywność tego politologa-wywiadowcy w sprawach polskich. Poznałem wiele jego opracowań i wypowiedzi poświęconych naszemu krajowi i nie bez powodu zaryzykuję tezę, że jest jednym z głównych sprawców wielkomocarstwowego ogłupienia Polaków, które w istocie ma na celu ścisłe powiązanie Polski z realizacją strategicznych celów polityki USA w Europie, a zwłaszcza wobec Rosji.

Nie będę  prezentował wszystkich jego wypowiedzi w sprawach Polski, przytoczę tylko najważniejsze, a kto z mych Szanownych Czytelników zechce, z łatwością znajdzie wszelkie poświęcone naszemu krajowi teksty, wpisując w wyszukiwarkę hasło FRIEDMAN GEORGE.

W 2009 r. ukazała się w języku angielskim książka G. Friedmana pt. „Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek”, zawierająca opis przewidywanych w tym czasie geopolitycznych zdarzeń na świecie, w których autor przypisuje niezwykle znaczącą rolę Polsce. Nic zatem dziwnego, że już w tymże 2009 r. została przetłumaczona na polski i ukazała się na naszych półkach księgarskich.

Według zawartych na stronach tego „dzieła” przewidywań, w nadchodzącym stuleciu główną rolę na świecie odegrają: Stany Zjednoczone, Polska, Turcja i Japonia. Polska ma się odrodzić w kształcie przypominającym Rzeczpospolitą Obojga Narodów obejmując dotychczasowe nasze terytorium, Litwę, część Białorusi, Ukrainy, skrawek Rosji, Czechy, Węgry, część Austrii z Wiedniem włącznie, a nawet Zagrzeb i Bukareszt. W ten sposób staniemy się potęgą na skalę światową i przynajmniej w Europie nikt nam nie podskoczy.

A oto kolejna wróżba: w 2050 roku wybuchnąć ma III wojna światowa. Friedman przewiduje to zdarzenie z dokładnością do kilku miejsc po przecinku: W połowie XXI wieku, około roku 2050, wybuchnie Trzecia Wojna Światowa — pomiędzy USA, Polskim Blokiem, Brytanią, Indiami i Chinami po jednej stronie, przeciwko Turcji i Japonii. Niemcy i Francja dołączą do wojny w późnym jej stadium, po stronie turecko-japońskiej. Według Friedmana wojna rozpocznie się przez skoordynowany atak Turcji i Japonii przeciwko USA i ich sojusznikom. Friedman spekuluje nawet, że mogłoby to mieć miejsce 24 listopada 2050 o godz. 17 — w Święto Dziękczynienia. *)


Ale to nie koniec. U schyłku XXI wieku czeka nas jeszcze jedna wojenna przygoda, a mianowicie zbrojny konflikt między USA i Meksykiem, w którym Polska wspierać będzie oczywiście Stany Zjednoczone, a Brazylia Meksyk. To tyle o wojennych awanturach.

W jednym z wywiadów dla NEWSWEEKA tak Friedman przygotowuje Polaków do ich mocarstwowej roli: Największym problemem Polski jest właśnie to, że nie zdajecie sobie sprawy z własnej siły.(…) Polska gospodarka zajmuje 18. miejsce na świecie i ósme w Europie.(…) [Polacy] nie widzą gospodarczej siły swojego kraju i jego potencjalnej potęgi militarnej. Kiedy mówi się im: „Wasz kraj już jest ważnym graczem w Europie, a stanie się jeszcze ważniejszy” – nie mogą się nadziwić, że ktoś może w ogóle w ten sposób o Polsce myśleć. I dalej: Ale jeśli nie chcecie raz jeszcze popaść w zależność od któregoś ze swoich sąsiadów, musicie nauczyć się podejmować ryzyko, a także odbudować swoją potęgę militarną i pewność siebie. Pewność siebie jest tutaj najważniejsza. Polska została psychologicznie zmiażdżona przez II wojnę światową oraz zimną wojnę. (…) Jeśli jednak zakaszecie rękawy, do 2050 roku Polska będzie potęgą europejską. Stanie się liderem koalicji, którą Józef Piłsudski nazywał Międzymorzem. Koalicja ta tworzyć będzie najbardziej dynamiczny pod względem gospodarczym i politycznym region Europy.  

I na koniec cytat z jeszcze innego „dzieła” G. Friedmana, tym razem z przebitką na temat rzeczywistej roli Polski w polityce Stanów Zjednoczonych: Upadek Polski po odrodzeniu Rosji pozbawiłby Stany Zjednoczone kluczowego bufora przeciw Moskwie (…) Zdolność polskiej armii do powstrzymania lub opóźnienia rosyjskiego ataku na tyle, by sojusznik lub sojusznicy Polski mieli czas na przeanalizowanie sytuacji, zaplanowanie reakcji, a następnie jej realizację, musi być kluczowym elementem polskiej strategii. W międzyczasie Polacy będą zapewne tłuc Rosjan, Rosjanie Polaków, aż łaskawie Ameryka wyrazi swój pogląd w tej sprawie.

Brednie wygadywane i wypisywane przez Friedmana są ponoć wyrazem przewidywań futurologii politycznej. Tak na ten temat pisze w portalu RACJONALISTA Mariusz Agnosiewicz - dziennikarz, redaktor internetowy oraz działacz ruchu humanistyczno-wolnomyślicielskiego i antyklerykalnego w Polsce: Futurologia geopolityczna — jako część politologii — to jedna z ciekawszych form szarlatanerii i pseudonauki, której w żadnym razie nie należy lekceważyć czy dezawuować jej wartość predykatywną.**) Szarlataneria futurologiczna polega nie na tym, że ma ona niewielką wartość jako narzędzie przewidywania przyszłości czy choćby trendów geopolitycznych, lecz na tym, że w gruncie rzeczy o co innego w niej chodzi. Jej istotą jest bowiem nie tyle próba przewidywania tych trendów, co ich kreowania. Jako taka nie jest wcale nauką o przyszłości, lecz formą polityki i inżynierii społecznej. Tyleż prognozuje, co projektuje ona trendy w oparciu o potencjalne możliwości kształtowania przyszłości. Futurologia geopolityczna jako narzędzie określonej polityki jest tym bardziej skuteczna, im więcej osób uwierzy w projektowany scenariusz.

I to byłoby na tyle. Acha, to także jest ważne, że wraz z młodym pokoleniem rośnie liczebność wierzących w mocarstwowość Polski i friedmanowskie wizje. A wśród starszego pokolenia idiotów też nie brakuje. Dzięki nim, gdy prezydent Obama przyjechał  ostatnio do Polski, pogłaskał nas po łebku. Jak wiernego psiaka, który szczeka gdy mu każą.

________

*) Mariusz Agnosiewicz, " Friedman: Polska od Bałtyku po Krym i Adriatyk". Portal RACJONALISTA , 19.06.2014

**) Predykatywny -proroczy, przewidujący