środa, 24 września 2014

INKWIZYTORZY III RP.

W "Do Rzeczy", od rzeczy. 

Pożar w burdelu przypomina niewinną zabawę przedszkolaków, gdy porównać go z wydarzeniami wzbudzanymi przez Instytut Pamięci Narodowej oraz prawicowe media, w uporczywej walce z  obaloną przed ćwierćwieczem „komuną”. Wzniecana przez te instytucje pożoga tym się charakteryzuje, że jeśli w jednym miejscu wygaśnie, dobrze opłacani strażnicy ognia natychmiast wzniecają następną. I tak da capo al fine lub, jak kto woli, ad mortem usrandum. Ostatnio łuczywem służącym rozpałce stał się Witold Kieżun – profesor nauk ekonomicznych, teoretyk organizacji i zarządzania, żołnierz Armii Krajowej i uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień sowieckich łagrów, aktualnie pracownik naukowy Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Ufff ! Ma co płonąć.

10 maja br. prof. Kieżun zaszczycony  został tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W  wygłoszonej laudacji profesor Bogusław Nierenberg powiedział, że tacy jak on mają pełne prawo, by wytykać nam błędy. I to ostatecznie wściekło znanego z rozliczeń „komuny” publicystę, Sławomira Cenckiewicza, który do spółki z innym rozliczaczem PRL - Piotrem Woyciechowskim, przyłożył Kieżunowi w tygodniku DO RZECZY*) tak, że chłop może się nie podnieść. W lutym skończył 92 lata, to i członki zapewne zesłabły od wcześniejszego dźwigania się z potknięć i upadków. Teraz, za sprawą Cenckiewicza i Woyciechowskiego wyszło na jaw, że prof. Kieżun był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL.

W każdym piśmie, bez względu na jego ideową orientację, ma prawo publikacji nawet zdeklarowany dureń, a przypadki takie miałem okazję obserwować pracując w SB, gdy w kręgu mych służbowych zainteresowań znajdowały się media. Ponieważ z nastaniem III RP w wielu dziedzinach życia w Polsce dało się obserwować znaczny postęp, toteż liczebność tak osobliwie uzdolnionych dziennikarzy również znacznie wzrosła. Oto pierwszy z brzegu przykład - tygodnik DO RZECZY. Na jego łamach znajduję publikacje nie tylko osławionego ściganiem osobowych źródeł informacji służb specjalnych PRL Bronisława Wildsteina, lecz także wspomnianych - Cenckiewicza i Woyciechowskiego. Zasługi Wildsteina są powszechnie znane, kilka zatem słów o dwóch pozostałych luminarzach antypeerelizmu.

Sławomir Cenckiewicz jest historykiem, w której to dziedzinie ma doktorat z habilitacją włącznie. Ponieważ wykształcenie nie czyni człowieka inteligentnym, toteż podjął on przed laty pracę w Instytucie Pamięci Narodowej. Nie popracował długo, gdy rypła się sprawa jego dziadka po mieczu, który nie dość, że działał przed wojną w młodzieżówce KPP, to po wojnie stał się funkcjonariuszem gdańskiego UB, a później  tamtejszej SB. Wprawdzie ojciec Cenckiewicza jeszcze w jego dzieciństwie odszedł był do innej kobiety, ustały więc wszelkie kontakty także z dziadkiem, jednak decydenci przybytku narodowej pamięci uznali, że w genach wnuka, drogą dziedziczenia, odezwać się mogą ubowskie cechy antenata, toteż dla pewności pozbyto się go z tej ideologicznie przeczystej i myślowo dziewiczej instytucji. I tak oto Cenckiewicz z funkcjonariusza urzędu dysponującego instrumentarium ogłupiania społeczeństwa, jako patriotycznie zorientowany dziennikarz stał się jednym z narzędzi tego procederu.

Nie udało mi się uzyskać dokładniejszych informacji o Piotrze Woyciechowskim, bo nawet WIKIPEDIA nie chciała poświecić mu kilku zdań. Dowiedziałem się tylko, że w czasach ministerialnych triumfów Antoniego Macierewicza był jego bliskim, zasłużonym w procesie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych współpracownikiem, co stało się zapewne dobrą rekomendacją otwierającą łamy DO RZECZY.

Wróćmy wszakże do przypadku prof. Witolda Kieżuna. Zamieszczenie w tygodniku DO RZECZY informacji o jego współpracy z SB w nieznacznym tylko stopniu obciąża kierownictwo pisma. Bo skoro zdarzać się może publikowanie materiałów pisanych przez durni, to dlaczego jeden czy drugi przedstawiciel tego gatunku nie miałby zasiadać w redakcji. Nie bez powodu w czasach braku na rynku papieru toaletowego, gazety wypełniały tę lukę. Źródło całej sprawy bije więc znacznie wyżej.     



                      EWOLUCJA POLAKA WG PROJEKTU IPN 

Są instytucje czerpiące natchnienie do działania z wdeptywania swych poprzedników i adwersarzy w błoto. Dla pobożnych władz III RP prawzorem w tym zakresie była zapewne Święta Inkwizycja – policyjny organ katolickiego Kościoła, której działalność rozkwita w końcu XII wieku, gdy papież Lucjusz III nakazał energiczne zwalczanie wszelkiej herezji. Od zwycięstwa „Solidarności” w 1989 r., a także wbrew pierwotnym jej intencjom, heretykami są dzisiaj ludzie w jakikolwiek sposób związani z instytucjami PRL, którzy nie wyrzekli się demonstracyjnie dawnych przekonań i sentymentów. Toteż naśladując pierwowzór, władze III RP w styczniu 1999 roku powołały do życia Instytut Pamięci Narodowej, którego głównym zadaniem jest zwalczanie niezgodnej z oficjalną doktryną herezji, a zwłaszcza wszelkiej komunistyczności. Ponieważ cechy tej nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie zdefiniować, zezwolono by każdy okazjonalny bądź z głębokiego przekonania antykomunista, treść tego pojęcia na swój i cudzy użytek ustalał sam. Wolna wola nawet durniom przysługuje, jeśli dyktowane nią uczynki mieszczą się w granicach prawa albo choćby zdrowego rozsądku. Jak to jednak jest, Szanowna Władzo Polska, że lada dureń może pójść do IPN, wygrzebać na temat Iksińskiego jakieś materiały i opublikować je z podłym komentarzem, bo mu ten osobnik podpadł albo się nie podoba ? Czy tak pojmowana wolność nie jest bezczelną samowolą mogącą w dotkliwy nawet sposób naruszać cudze dobra ?

W 1982 r. zostałem służbowo przeniesiony z Warszawy do Olsztyna. Powodowany nawykami z poprzednich lat, a także potrzebą kontaktu z ludźmi, nawiązywałem liczne znajomości, starałem się rozpoznawać rozmaite problemy, o których dowiadywałem się na przykład w toku analizy spraw operacyjnych prowadzonych przez podwładnych albo z miejscowych mediów. Były to lata 80. ubiegłego wieku i choć olsztyńska „Solidarność” w porównaniu z warszawską lub trójmiejską, była jak pijane dziecko we mgle, starałem się poznawać opinie ludzi o istniejących i nabrzmiewających wówczas problemach. Po powrocie do swego gabinetu robiłem z prowadzonych rozmów notatki, z których wiele było przydatnych do sporządzania informacji o sytuacji w województwie. Z upływem czasu stosy papierów zapełniały pancerną szafę stojącą w rogu mego gabinetu.

Gdy zapadła decyzja o rozwiązaniu Służby Bezpieczeństwa, wykonałem dwie ważne czynności. Najpierw napisałem i wysłałem do ministra Kiszczaka raport z prośbą o zwolnienie mnie  ze służby, nie wyobrażałem sobie bowiem pracy w podobnej instytucji powstałej w tzw. nowej Polsce. A później wszystkie znajdujące się w mej szafie materiały operacyjne osobiście spaliłem w kotłowni usytuowanej w piwnicy gmachu komendy. Tak, spaliłem, bo wyraźnie już wtedy zapowiadało się, że prąca do władzy nowa kadra przez długi czas czerpać będzie tytuł i motywację do jej sprawowania, z deptania i szmacenia ludzi poprzedniego systemu. Przyznam, że w wielu przypadkach nie doceniłem nowych inkwizytorów. Kto normalny może jednak przewidzieć wszelkie konsekwencje ludzkiego skretynienia ?

Granice elementarnej przyzwoitości przekracza sporządzona przez Cenckiewicza i Woyciechowskiego informacja na temat współpracy prof. Witolda Kieżuna ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Czy jednak ci dwaj publicyści in spe wiedzą na czym polega przyzwoitość w uprawianej przez nich dziedzinie ?

__________      

 *) DO RZECZY nr 39(087), 22-26 września 2014; Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski, TAJEMNICA AGENTA "TAMIZY"  

Postscriptum

Gorąco polecam Państwu lekturę wywiadu udzielonego w r. 2011 przez prof.Kieżuna "Tygodnikowi Solidarność", zatytułowanego "Polska neokolonią". Tekst można znaleźć pod adresem: http://tysol.salon24.pl/286593,polska-neo-kolonia           

niedziela, 14 września 2014

MIERNY ROZMIAR WIELKOŚCI

                                  Motto: Widząc w wodzie robaka rybka jedna mała,


                                      Że go połknąć nie mogła, wielce żałowała.


                                      Nadszedł szczupak, robak się przed nim nie osiedział,


                                      Połknął go, a z nim haczyk, o którym nie wiedział.


                                      Gdy rybak na brzeg ciągnął zdobycz okazałą,


                                      Rzekła rybka: "Dobrze to czasem być i małą"


                                                                                                                       Ignacy Krasicki

Słowo, które jak wytrych otwiera wszystkie zamki III RP to „wolność”. Oficjalny pogląd jest taki, że za PRL jej nie było, teraz natomiast każdy ma jej tyle, ile chce. Za darmo !  Rozpowszechnianiem tego daru wśród społeczności polskich miast i wsi zajmują się elektroniczne i papierowe media, o treści natomiast decydują wyspecjalizowane instytucje od  propagandy, z IPN na czele. W reklamie tej, jak w każdej innej, niekoniecznie tkwi kłamstwo. Nie ulega natomiast wątpliwości, ze zawiera ona jednostronny obraz produktu.

Wbrew prostackim poglądom, że wolność jest możnością czynienia tego, na co się ma ochotę, jest to pojęcie niezwykle złożone. Nieprawdą jest na przykład, że w PRL wolności nie było, bo oznaczałoby to uznawanie niezmienności rzeczywistości państwa na przestrzeni 45 lat jego trwania, co oczywiście jest bzdurą. By nie marnować czasu na udowadnianie truizmów wspomnę tylko, ze nie da się porównać zakresu wolności jednostki w Polsce w okresie panującego w niej stalinizmu ( od końca 1949 r. do, z grubsza rzecz biorąc, połowy lat 50) z tym, czego zaznawała np. w latach 70. ub. stulecia. Nie wspominam o tym wszakże po to, by wykazać wyższość garbatego nad kulawym lub odwrotnie, lecz dla zasygnalizowania złożoności zjawisk społecznych. Znakomicie służy temu pojęcie wolności, gdy zacząć rozbierać je na czynniki pierwsze.

Zacznijmy od rozróżnienia sfery wolności myśli i uczynków. Nawet jeśli pełnię władzy w Polsce przejmie Jarosław Kaczyński, a ideologicznego wsparcia w postaci totalitarnej. katolickiej ideologii udzieli mu ojciec Tadeusz Rydzyk, obaj ci nieżonaci mężowie mogą zniewolić tylko moje  czyny (też nie wszystkie), w żadnym natomiast stopniu, bez mej zgody, nie są w stanie zapanować nad mymi myślami. To początek złożoności pojęcia wolności, pojmowanej jako syndrom praw człowieka.

Podniet do interesujących refleksji dostarczają meandry obowiązujących w państwie doktryn. W ideologii PRL podstawę stanowiła marksistowska teza o przodującej roli klasy robotniczej. Gdańscy stoczniowcy, będący jednym z jej oddziałów, mieli zapewne mętne pojęcie o marksizmie, lecz o tym, że mają przodować wiedzieli dobrze. Był to zapewne jeden z głównych, choć może nie do końca uświadomionych, bodźców do wzbudzania strajków i protestów. Miały one sprawić poprawę losu przodującej grupy społecznej i całego społeczeństwa, także poprzez urzeczywistnienie hasła „socjalizm tak, wypaczenia nie !” I co robotnicza klasa zyskała ? Przede wszystkim to, że przestała istnieć jako klasa. Położenie ekonomiczne pracujących w rozmaitych zakładach produkcyjnych stosunkowo niewielkich grup robotników jest marne, nie mają swej reprezentacji, bo polski kapitalista nie pozwala na tworzenie związków zawodowych, a znaczne w kraju bezrobocie odbiera ludziom odwagę, by upomnieć się o swe prawa, w istniejącej sytuacji grozi to bowiem wyrzuceniem na bruk.

Jest wiele rozważań o odzyskanej wolności, o demokratycznych prawach i swobodach, cicho  jednak o gigantycznym oszustwie bezimiennych jak dotąd sił społecznych, które robotnicze protesty przekształciły w coś w rodzaju rewolucji burżuazyjnej, władzę i wszelkie korzyści zapewniając błyskawicznie uformowanej klasie drobnych i średnich kapitalistów. Jako sprawców tego oszustwa wymienia się świadome jego narzędzie,którym był Balcerowicz i bezwolne, pozbawione świadomości istoty swych działań w osobie Wałęsy, lecz przecież dwóch ludzi nie obaliło systemu społeczno-ekonomicznego. Czy pojawi się ktoś, kto spróbuje ukazać mechanizm tej wielkiej społecznej przemiany ze wskazaniem tworzących go ludzi ? Ciekawe ! Odwaga w tym zakresie ma jak dotąd cenę najdroższego kruszcu.

Inne, bardzo istotne dwa aspekty pojmowania wolności, to wolność „do czegoś” i „od czegoś”. Wiele ostatnio mówi się i pisze o „klauzuli sumienia”. Generalnie stanowi ona wyraz przekonania o wyższości prawa bożego nad stanowionym przez człowieka i można ją nie tylko głosić, lecz także odmówić dokonania czynności z nią sprzecznych, nawet jeśli zezwala na nie prawo stanowione. Najbardziej jaskrawym przykładem pojawiających się w tym zakresie komplikacji jest sprawa aborcji. Jeśli polska kobieta ma do niej prawo na podstawie przepisów ustawy z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, lansowany jest pogląd, że pobożny ginekolog, posługując się wspomnianą klauzulą, może odmówić dokonania zabiegu, czego dopuścił się, na przykład, prof. Bogdan Chazan i wątpię, by spotkały go w związku z tym prawne konsekwencje. Mamy tu do czynienia z niedającym się rozwikłać splotem „wolności do…” oraz „wolności od”. Poszkodowana kobieta, która urodziła niezdolne do życia dziecko miała prawo do zabiegu usunięcia fatalnej ciąży i to był obszar jej „wolności do”, jednak ginekolog uznał, że mimo niepozwalającego mu na to przepisu prawa, ma „wolność od” nałożonego prawem obowiązku i może aborcji odmówić. Kobieta znalazła się zatem w obszarze braku „wolności od” bezprawnej decyzji ginekologa, który uznał, że dysponuje „wolnością do” odmowy dokonania zabiegu. Kwadratura koła !



ABORCJA NA ŚWIECIE

- barwą niebieską oznaczono kraje, w których aborcji dokonuje się na życzenie kobiety;

barwą żółtą, która w Europie wyróżnia tylko Polskę, oznaczono kraje, gdzie aborcja dozwolona jest w przypadku zagrożenia życia, zdrowia fizycznego lub  psychicznego matki, wad płodu albo gwałtu;

- w krajach oznaczonych barwą zieloną aborcja jest legalna w przypadku zagrożenia życia, zdrowia fizycznego lub psychicznego matki, gwałtu, wad płodu lub trudności socjoekonomicznych;

- barwą pomarańczową oznaczono kraje, w których aborcja jest dopuszczalna w przypadku zagrożenia życia, zdrowia fizycznego lub psychicznego matki, nie można natomiast jej dokonać, gdy ciąża jest skutkiem gwałtu.

Jedną z najważniejszych powinności człowieka wobec samego siebie jest podejmowanie starań, by rozumieć otaczającą go rzeczywistość. Jest to podstawowy warunek odnalezienia w niej swego miejsca oraz, idąc krok dalej, skuteczności prób twórczej jej zmiany. Dzisiejsza polska władza państwowa, dysponuje niezwykle rozbudowanym aparatem propagandy. Porównać go się da z podobnym instrumentarium funkcjonującym u nas w czasach stalinizmu z tą wszakże różnicą, że  tamtejsze było dość brutalne w stosowanych metodach oraz  środkach i przez to przyprawiające wielu o niestrawność wobec potrawy przed jej spożyciem. Dzisiejsze natomiast jest bardzo finezyjne, bezbolesne w działaniu i często niedające się identyfikować jako służące redukcji krytycyzmu w myśleniu. A przez to skuteczniejsze !

Tłem i przyczyną komplikacji obecnej sytuacji Polski jest konflikt na Ukrainie. Coraz bardziej realnym staje się rozszerzenie go. Bez naszego w tym udziału ? Nie raz w historii gmatwaliśmy sobie rzeczywistość, ponosząc z tego tytułu ogromne straty na własne życzenie. Choćby z uwagi na niedawne świętowanie, wart wspomnienia jest przypadek Powstania Warszawskiego. Jego absurdalność i tragiczny bilans były zapewne wynikiem drastycznego braku spójności pomiędzy celami formułowanymi przez sprawców jego wybuchu, a wyobrażeniami o nich wśród uczestników i mieszkańców udręczonej stolicy. Głównym czynnikiem sprawczym tej dysproporcji był zapewne brak rzetelnej informacji o tych celach, który da się usprawiedliwić warunkami zniewolenia, lecz  obłędnej tromtadrackości pomysłu racjonalnie wytłumaczyć się nie da.

W niektórych przynajmniej aspektach przebieg tamtego zdarzenia przypomina dzisiejsza sytuacja Polski. Jednym z najważniejszych warunków porozumienia w sprawie zjednoczenia Niemiec było zapewnienie Związku Radzieckiego, że nie będzie prób przesuwania sfery wpływów Zachodu w kierunku zachodniej jego granicy. Odnosiło się to głównie do struktur wojskowych, do jakich oczywiście należy NATO. W międzyczasie wpływowi nasi politycy uznali, że głównym warunkiem mocarstwowości Polski jest zharmonizowanie jej polityki zagranicznej ze strategicznymi interesami USA, te natomiast, zwłaszcza w Europie wschodniej, sprzeczne są z wyobrażeniami Rosjan o ich bezpieczeństwie. Czołowi polscy politycy nie wyjaśniali wszakże społeczeństwu motywów swych poczynań, licząc na polską rusofobię i bazując na mitologii wyjątkowego położenia Polski, które ma sprawiać stałe zagrożone jej bezpieczeństwa. Te dwie przesłanki sprawiają, że w mediach jęli coraz częściej pojawiać się czynni i w stanie spoczynku generałowie, liczący na znaczący wzrost swej roli i znaczenia. Tymczasem od czasów dobrego wojaka Szwejka wiadomo jak ogłupiający wpływ na ludzi ma ta szarża.

W polskich patriotycznych kręgach chęć bicia się za "wolność waszą i naszą" wzmocniła zapewne wypowiedź mera Kijowa, popularnego ukraińskiego boksera Witalija Kliczki, który zaapelował do niemieckiego rządu o przyspieszenie i rozszerzenie asortymentu dostaw wojskowego sprzętu dla jego kraju. W motywowaniu Niemców posłużył się, jak na boksera przystało, potężnym ciosem twierdząc: Europa musi wreszcie zrozumieć, że stawką od dawna nie jest tylko Ukraina. Ukraińscy żołnierze bronią nie tylko Ukrainy, lecz całej Europy, bronią europejskich wartości. Ponieważ dzisiejsza Ukraina ma z europejskimi wartościami tyle samo wspólnego, co czarna Zośka spod latarni z cnotą, jestem pewien, że Niemcy odniosą się do tego apelu z rozsądnym dystansem. Wielu Polaków uzna natomiast, że militarne wsparcie jest oczywistym moralnym obowiązkiem świata zachodniego wobec kołaczącego do jego bram nowego chętnego lokatora. Motywuje ich do tego, jak zwykle z kompletnym poczuciem braku odpowiedzialności, Bronisław Wildstein, twierdząc, że (…) dziś to Ukraina walczy za nas, a więc powinniśmy zrobić wszystko, aby jej w tej walce pomóc. (…) Trzeba dostarczać jej niezbędnej broni, szkolić żołnierzy, również na jej terenie, a także wysyłać doradców i ekspertów. A wszystko to dlatego, że (…) mamy wyjątkową okazję do definitywnego powstrzymania imperialnych aspiracji Moskwy.1)

W ten oto sposób prawo i wręcz powinność jednostki, by rozumieć otaczającą ją rzeczywistość, zostały naruszone przez niedopełnienie przez polityczną władzę w Polsce obowiązku pełnego i zobiektywizowanego informowania społeczeństwa o sytuacji w kraju, a zwłaszcza międzynarodowych jej uwarunkowaniach. Nieodpowiedzialne poczynania polityków, znaczny wzrost medialnej aktywności generalicji oraz wsparcie udzielane wszelkim szabelkowym popisom wobec Rosji przez publicystów formatu Wildsteina, czynią bezpieczeństwo Polski i Polaków przedmiotem wielkiego ryzyka.  

_____

1)    Bronisław Wildstein, „Nasza wojna na Ukrainie”, DO RZECZY, nr 36. 1-7 września 2014

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

piątek, 29 sierpnia 2014

POLSKA DEMOKRACJA OBDARZAJĄCA UKRAINĘ

Czym jest polityka ? Chyba najprostszą jej definicję sformułował  w IV wieku p.n. e. Arystoteles twierdząc, że jest to rodzaj sztuki rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne. Bo  jak spostrzegł był także, wszystkim ludziom właściwy jest z natury pęd do życia we wspólnocie, a państwo było i jest organizacją tej wspólnoty. Później definicja   komplikowała się. Max Weber (1864 – 1920), niemiecki teoretyk polityki twierdził, że jest to dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy, czy to między państwami, czy też w obrębie państwa, między grupami ludzi, jakie to państwo tworzą. Sprawę pozornie tylko uprościł prof. Kazimierz Opałek (1918 – 1995) – polski teoretyk państwa i prawa, mianem tym nazywając działalność wytyczoną przez ośrodek decyzji sformalizowanej grupy społecznej (organizacji), zmierzającą do realizacji ustalonych celów za pomocą określonych środków. Definicja gmatwała się zatem w miarę wzrostu ludności świata oraz liczby państw, będących podmiotami polityki. Na nasz użytek wystarczy arystotelesowskie jej pojmowanie jako sztuki rządzenia państwem, mającej za cel dobro jego społeczności, co sprawy jednak specjalnie nie upraszcza choćby z racji niezwykle wielorakiego pojmowania tego dobra. Ale niech tam, od czegoś trzeba zacząć.

Znajdujemy wiele obszarów, na których uprawiana jest polityka wyspecjalizowana  w konkretnej dziedzinie. Do najważniejszych należą zapewne: stosunki z innymi państwami oraz ich organizacjami, sprawy gospodarcze, wewnętrzne, obronność itd. Od niedawna dziedziną dla niektórych państw niezwykle ważną, stała się historia. Nie, nie z racji chęci badania przeszłości i ustalania historycznej prawdy. Polityka historyczna to metodologia poszukiwania  i znajdowania w przeszłości argumentów na rzecz prawa dominacji jakiegoś politycznego bytu nad innymi. Z jej pomocą wymyślono na przykład tzw. żołnierzy wyklętych, nierzadko bezwzględnych bandytów, mianowanych mimo to bohaterskimi patriotami walczącymi o wolną ich zdaniem Polskę. Przykładów tej polityki jest bardzo wiele, często jednak nie traktujemy ich jako historycznych osobliwości, ponieważ spece od propagandy potrafili nadać im charakter zdarzeń oczywistych, będących konsekwencją historycznych przemian. Kto dzisiaj zauważa, że często mówi się o II RP, później była wojna, a po wojnie jest już tylko III RP. Niemal półwiecze historii Polski znika więc w ciemnych czeluściach niebytu. Chyba że trzeba przywołać jakiś karykaturalny przejaw funkcjonowania państwa, wtedy przywracana jest pamięć o PRL. I tylko wtedy. 

Donald Tusk jest trzynastym szefem rządu w III RP. Jest wiele pogłosek o jego awansie do władz Unii Europejskiej, czego jemu i Polsce szczerze życzę, bo być może owa feralna liczba, oznaczająca kolejność jego premierowania w kraju, straci swój zły wpływ, gdy obejmie stanowisko za granicą, a jego następca miast zabawiać Polaków pobrzękiwaniem szabelką, bardziej przyłoży się do spraw krajowych.

Sfera polityki jest niezwykle dynamiczna, pełna nieustannych zmian rzeczywistości, a także kryteriów ich oceny. W obszarze spraw zagranicznych czynnikiem dzisiaj dominującym jest problem Ukrainy i stosunków z Rosją, wobec którego rząd PO/PSL przyjął niezwykle głupawą, a wręcz szkodliwą taktykę. Jednak problem ten w tak ostrym wymiarze występuje dopiero od listopada 2013 r. i jeśli stosunek doń przyjąć jako kryterium oceny polskiego rządu, trzeba by zastanowić się czy na przykład rządy Olszewskiego, Buzka, że o Kaczyńskim nie wspomnę, nie postępowałyby podobnie albo jeszcze fatalniej. Taka interpretacja prowadzi wszakże do bezpłodnych rozważań typu „co by było, gdyby było”, nie ma zatem sensu nawet ich podejmować.

Dowiaduję się z mediów, że władze Polski zdecydowały przekazać Ukrainie w tym roku wspar­cie w wy­so­ko­ści 20 mln zło­tych. Kwota niewielka, lecz oznacza wykonanie pierwszego kroku. Oficjalnie ! Bo ile ich wykonano cichaczem, trudno ustalić. Ukraińskie władze zwróciły się też do polskich przyjaciół w rządzie o sprzedaż broni. Suwerenna Polska nie odpowiedziała jeszcze na ten apel, czeka bowiem na szczyt NATO, na którym albo pozwolą nam na tę transakcję, albo nie. Pomińmy kwestię naszej suwerenności, o której tyle się mówiło, gdy należeliśmy do RWPG i Układu Warszawskiego, z jakiej jednak racji planujemy wydatkować znaczne środki na polityczne fantazje władz Ukrainy, które zapragnęły wprowadzić swój kraj do świata zachodniego ? Nie mamy na co wydać u siebie 20 milionów PLN ? Będziemy sprzedawać broń Ukrainie nie bacząc na to, że jeszcze bardziej zaostrzy to nasze stosunki z Rosją, a jaki jest w tym interes Polski? Rozumiem pomoc humanitarną dla poszkodowanej wydarzeniami ludności, co nam jednak do wojenki wywołanej kretyńskimi ambicjami władz państwa, które postanowiły wyciąć polityczny i militarny numer swemu wielkiemu sąsiadowi ?

Niezauważalny, niestety, problem stanowią tytuły pism będących obcą własnością, które ukazują się na polskim rynku prasowym. Osobliwym przykładem jest NEWSWEEK, kierowany przez Tomasza Lisa. Jest to polska edycja amerykańskiego tygodnika społeczno-politycznego o tym samym tytule, którego wydawcą na amerykańskiej licencji udzielonej przez NEWSWEEK INCORPORATION jest AXEL SPRINGER POLSKA. W jednym z czerwcowych numerów Tomasz Lis - naczelny redaktor tygodnika - w swym felietonie nazwał prezydenta Putina pariasem międzynarodowej polityki, który tytanem może być tylko na Kremlu. W ostatnim, sierpniowym numerze poszedł sporo dalej i nazwał go bandytą. Czyją politykę i w czyim interesie realizuje Tomasz Lis ? Czy w polskim interesie leży chamskie wymyślanie prezydentowi sąsiadującego z nami mocarstwa ? A jeśli realizuje obcy interes, to z jakiej racji czyni to za pomocą pisma wydawanego w Polsce ? Podniosą zaraz głos wyznawcy religii wolnego słowa, lecz niechaj postarają się zrozumieć ten niuans, że wolno je głosić we własnym tylko imieniu i na własne ryzyko. Tymczasem naczelny NEWSWEEKA głosi je na łamach amerykańskiego tygodnika w polskim języku w sposób niezwykle zgodny z interesem amerykańskiej władzy, wikłającej się ponownie w iracką awanturę. Czyżby chęć odwrócenia od tego uwagi stanowiła istotę wolnościowych porywów red. Lisa ?

Niezwykle często i z wielkim przejęciem mówi się o totalnym panowaniu w Polsce demokracji. Trzeba jednak uzmysławiać jej konsumentom, że to, co ochoczo połykają w propagandowym sosie, nie jest ustrojem społeczno-politycznym, lecz formą sprawowania władzy, a właściwie tylko jej wybierania. Ustrój mamy kapitalistyczny, jak nie pytając o zgodę ludu Balcerowicz przykazał, a to, zgodnie z marksizmem  oznacza, że najważniejsze decyzje podejmowane są w interesie klasy panującej, którą w Polsce tworzą więksi i mniejsi kapitaliści, że o tych z zagranicy nie wspomnę.

W starożytnych Atenach, które dostarczyły światu wzorca demokracji, miała ona charakter bezpośredni. Polegało to na tym, że najważniejsze dla miasta-państwa decyzje podejmowali pełnoprawni obywatele podczas ludowych zgromadzeń. Dzisiaj oczywiście demokracja bezpośrednia w pełnym jej wymiarze nie jest możliwa, toteż władzę sprawują demokratycznie wybrani przedstawiciele ludu. Są oni jednak tylko ludźmi, toteż nie jeden z nich ma skłonność do postępowania zgodnie z własną korzyścią. W trakcie przedwyborczych wieców zapewniają uczestników, że głównym dla nich drogowskazem będzie wola większości, lecz prawdą jest też, że nawet największa na świecie kurwa najpierw była niewinnym i cnotliwym dziewczęciem, i dopiero później, gdy zorientowała się, że wśród tysiąca dróg dostępnych człowiekowi, niektóre przed nią tylko się otwierają z bogactwem wymiernych korzyści, nie zawahała się na nie wkroczyć. Myślę sobie zatem, że w najważniejszych i mogących najboleśniej dotykać większość sprawach, wypadałoby demokratycznie wybranej władzy zapytać o zdanie wszystkich obywateli, na przykład w drodze referendum. Ukraina nigdy nie była i nie jest państwem demokratycznym, toteż nikt nie pytał jej obywateli czy chcą by ich kraj związał się z NATO i Zachodem, stanowiąc  flankę na  części zachodniej granicy Rosji z resztą Europy. Polska jednak za demokrację uchodzi, toteż należałoby zapytać Polaków czy chcą finansować i zbrojnie wspierać  zapędy prozachodnio zdemokratyczniałej władzy południowo-wschodniego sąsiada.  

europa_polit

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                       

 

niedziela, 24 sierpnia 2014

LIST WYBORCÓW DO POSŁANKI

          Słowa są jak jaskółki. Na ziemskim padole wypowiedziane, nie wiadomo kiedy pod niebo poszybują i trafią do każdego co wrażliwszego ucha. Tak się stało z wypowiedzią posłanki PiS Małgorzaty Gosiewskiej, która w sprawie prezydenta Rosji Władimira Putina zwróciła się do Sekretarza Generalnego NATO Andersa Fogha Rasmussena, zaczynając wypowiedź od słów: Co to, kurwa, jest panie Rasmussen ?

        Apostrofa wypowiedzi posłanki Gosiewskiej nie poruszy zapewne A.F. Rasmussena, bo swą funkcję kończy sprawować 30 września br., zajęty jest zatem przygotowaniami do jej przekazania, porusza jednak pewne kręgi potencjalnych wyborców.

          Z racji swej ruchowej niesprawności często przesiaduję na ławce w pobliżu mego domu. W niedzielne popołudnie przysiadł się do mnie sąsiad z parteru.

           - Mówili mi ludzie, że piszesz pan do różnych figur, to żem przyniósł list do posełki Gosiewskiej. Będziesz pan wiedział na jaki adres go wysłać – powiedział i z kieszeni marynarki wyjął starannie złożoną kartkę papieru.

          - Ale tak bez koperty. Jak ja mam to wysłać ? – zapytałem.

          - Dobra, masz pan na pewno jaką w domu, to zapakujesz pan w nią – odpowiedział z wyrazem politowania na twarzy.

          Po chwili wstał i pomaszerował w kierunku pobliskiego parku, w którym nie raz widywałem go w dość licznym towarzystwie.

         Gdy wróciłem do domu, rozpostarłem wręczoną mi kartkę. Oto co tam było:

Pani posełka Gosieska !

Siedzielim w parku i pilim gorzałkie, jak przyszedł Zdzicho. On jest intelegent to zawsze ma ze sobom gazete. Jak przyszedł do parku kiedy pilim gorzłkie to też miał gazete i nam przcczytał, że pani mówiła do tego, Rozmusena czy jak mu tam, że co kurwa jest panie Rozmusen ? Jak nam to Zdzicho przeczytał, to pomyślelim, że jest z pani równa dupa, co potrafi zrozumieć prostego człowieka i nie ważne co żeś pani do tego Rozmusena mówiła wiencej, tylko to mamy na uwadze, że potrafi pani powiedzieć zwyczajnie po ludzku, kiedy facet nie kuma o co chodzi  i nawet kurwą pani rzuci, żeby skumał.

Pani Gosieska ! Zdzicho nam powiedział, że jakiś poseł sie nie zgodził żeby staruchom emerytom co maja po 75 lat i wiencej dawać lekarstwa za darmo. Niech im tam, my im źle nie życzym. Ale kiedy im nie dali tych lekarstw za darmo, to som z tego oszczędności i może pani nam załatwi jaką ulgie, bo pani to rozumie zwyczajnego człowieka. Bo najbardziej chorują to te porządne, co nie pijom gorzałki. A my, pani Gosieska, codziennie walniem po dwie albo trzy lufy  na pysk i nie chorujem, to na nasz można oszczędzić. Dlatego prosim paniom, żeby pani sie za nami wstawiła w tym sejmie, żeby na każdego co nie pracuje przypadła kartka z jedną flaszką na pysk co tydzień. Bo jak człowiek sobie wypije to sen ma lepszy i w ogóle dobrze się czuje, to nie będzie chorował i państwo nie wyda piniędzy na jego choroby.

Pani Gosieska, wstaw się pani w naszej sprawie, to my się skrzykniem i w następnych wyborach na prezydęta polski bedziem za paniom głosować. I jak pani sie w tym naszym parku na Woli we Warszawie pokaże, to zaprosim paniom, wypijem  po jednym albo po pare i pogadamy jak Polak z Polakiem. A co, kurwa, my też mamy cuś do powiedzenia i niech nas słuchajom bo jak nie, to niech nas w dupe pocałujom i nie będziem na takich głosować.

          List dotyczy ważnej dla pewnych kręgów wyborców sprawy i choć nie darzę sympatią partii Jarosława Kaczyńskiego, to jednak nie wypada lekceważyć jej elektoratu. Także dlatego, że należy do niego mój sąsiad.

          W liście dokonałem minimalnych poprawek w zakresie interpunkcji i w najmniejszym stopniu nie ingerowałem w oryginalny tekst. Publikuję go w Internecie, bo tą drogą też trafi do adresatki, a nadto szerszemu ogółowi ukaże problematykę sporej części elektoratu PiS.

[caption id="attachment_1409" align="aligncenter" width="800"]Posłanka Małgorzata Gosiewska przykurwiająca  szefowi NATO Posłanka Małgorzata Gosiewska przykurwiająca szefowi NATO[/caption]

czwartek, 21 sierpnia 2014

NASZA ARMIA JEST ZWYCIĘSKA...

Ile można znosić idiotyzmy w cudzym wykonaniu ? Miesiąc, kwartał pół roku, rok ? Tematem głupot powtarzanych od nie wiedzieć jak długiego czasu jest nasze zagrożenie atakiem ze strony Rosji. W tle jest problem, który mają z sobą Rosja i Ukraina, lecz Polska pozazdrościła tym państwom i wlazła weń, jak słoń w porcelanę. Bo stosunki pomiędzy państwami, zwłaszcza nacechowane konfliktem, delikatnością przypominają tworzywo stołowych zastaw.

Po jaka cholerę właziliśmy w problem ukraiński ? Bo graniczymy z obydwoma jego adwersarzami ? I co z tego ? Inne kraje też graniczą, lecz nie słychać by czynnie wdawały się w tę awanturę. No to co jest z tą Polską? Problem Polski w konflikcie rosyjsko-ukraińskim polega na tym, że ochoczo przyjęliśmy rolę psa pilnującego interesu Stanów Zjednoczonych we wschodniej Europie.

Nie wykluczam, że polskiemu rządowi, bądź przynajmniej najbardziej wpływowym jego ministrom, pokręcił się obecny kontekst geopolityczny z tym z lat 1918 – 1920 i nadzieja na terytorialne korzyści, jakie w tamtym czasie odniósł Piłsudski dla Polski. Gdzie jednak Krym, a gdzie Rzym, szanowni sternicy polskiej nawy państwowej ?

[caption id="attachment_1394" align="aligncenter" width="600"]Gen. Roman Polko - nie tylko lis pustyni, lecz polityki także Gen. Roman Polko - nie tylko lis pustyni, lecz polityki także[/caption]

Wpakowaliśmy się w konflikt rosyjsko-ukraiński wbrew oczywistym interesom polskiego państwa i znów przyjaciół mamy daleko, dalej niż w minionych czasach, bo aż za oceanem, wroga wyrychtowaliśmy sobie natomiast pod ręką. Wroga, który tę rękę może porządnie przetrącić Po co nam to ? Zachowujemy się jak głupawy mieszkaniec wielorodzinnego bloku, który usłyszał, że sąsiad bije żonę, wtrącił się więc i chwycił go za rękę. Efekt był tylko taki, że żona wystąpiła w obronie męża i sąsiadowi przyłożyła wałkiem. O to nam chodzi?

Od miesięcy nasi dostojnicy podsycają rusofobiczne nastawienia społeczeństwa. Wyjątkowo poręcznym instrumentem, służącym temu szczuciu, są dziennikarze. Łatwość posługiwania się nimi z tego też wynika, że spodlała dziennikarska profesja w III RP, jak nigdy wcześniej. Nawet podczas kilkuletniego panowania w Polsce stalinizmu, tylko wyjątki dałoby się porównać z dzisiejszymi pismakami ujadającymi antyrosyjsko. Kto z tych ujadaczy bierze pod uwagę interes Polski ?

Często i coraz częściej spotkać można zamieszczane w mediach teksty wojskowych generałów z różną ilością gwiazdek przy wężykach. Ci dowódcy wysokiego szczebla dają wyraz zaniepokojeniu sytuacją Polski, nierzadko przewidują najazd ze wschodu i nawołują do przygotowania się dla jego odparcia. Najczęściej wypisują panowie generałowie bzdury, jak na wojskowych przystało, lecz muszę przyznać, że w tym przypadku rozumiem ich doskonale. Już utargowali 32 mld. zł na budżet swego resortu i zapewne to nie koniec.

Minister obrony - Tomasz Siemoniak, 47 letni absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Handlowej, pełnił dziesiątki różnych funkcji w samorządach terenowych, był wiceszefem rady nadzorczej PAP i zasiadał w zarządzie Polskiego Radia. Z problematyką wojskową zetknął się raz i na krótko, pełniąc w latach 1998-2000 funkcję dyrektora Biura Prasy i Informacji w Ministerstwie Obrony Narodowej. Gdy Donald Tusk objął w 2007 r. tekę premiera, mianował go wiceszefem MSWiA. Być może, zdaniem premiera, nabrał Siemoniak wojskowego sznytu pełniąc wicekierowniczą funkcję w na poły mundurowym resorcie, toteż w sierpniu 2011 r. , pod koniec pierwszej kadencji rządu PO oraz ludowej spółki, został powołany na szefa MON i ponownie nominowany na to stanowisko w drugiej. Dlaczego dość obszernie opisuję postać tego 47 letniego młodzieńca jakim się jest w tym wieku w świecie polityki ? Bo ma on w swym służbowym władaniu takich generałów, jak na przykład Roman Polko – człowiek doświadczony, inteligentny, znający smak chleba z wielu pieców, a przede wszystkim doskonale obeznany z wojskową służbą i jej potrzebami. Czym na jego tle jest pan minister ? Retoryczne pytanie.

Niedawno „Dziennik Gazeta Prawna” zamieścił wiadomość, że konflikt na Ukrainie przyspieszył zmiany w finansowaniu polskiego wojska. Rząd pracuje nad ustawą zwiększającą wydatki na obronę do średnio 2 proc. PKB rocznie. W praktyce oznacza to, że nasza armia będzie mogła wydać na przykład na uzbrojenie i szkolenie każdego roku 800 milionów złotych więcej niż dzisiaj. Ot i wiadomo w znacznej mierze (bo nie w pełni) komu i do czego służy histeria wzniecana przez rusofobiczną propagandę, po co rozgłasza się dziesiątki sensacyjnych wieści o wojskach rosyjskich gromadzących się w pobliżu naszych granic, komu potrzebne są groźby rosyjskiej inwazji, a nawet wywołania III wojny światowej.

W latach 80. minionego stulecia „Solidarność” głosiła, że jest niezwykłym przejawem dążenia ludu polskiego do pełnej suwerenności państwa, którego ten lud poczuł się suwerenem. Jaskrawym naruszeniem owej szczytnej zasady miało być stacjonowanie jednostek Armii Radzieckiej w Polsce. Ileż włosów z wypełnionych narodową godnością głów wyrwali sobie w tym temacie polscy patrioci ! A co teraz ? Minister Sikorski żebrze o stacjonowanie w Polsce co najmniej dwóch ciężkich brygad wojsk NATO, a bawiący się żołnierzykami min. Siemoniak łagodzi temat tego pętania się zapowiadając, że nie będzie to stała obecność wojskowa”, lecz „ciągła obecność rotacyjna na terenie Polski i krajów bałtyckich ćwiczeń z udziałem wojsk NATO i tym zagmatwanym sformułowaniem daje do zrozumienia, że ma innych za równie mądrych, jak on sam. Czy w kontekście wojennego larum granego dętymi instrumentami propagandy wypada zapytać o powody stosunkowo niskich nakładów na ochronę zdrowia, oświatę, naukę i szkolnictwo wyższe oraz  kulturę i dziedzictwo narodowe ? Ależ skąd ! Pytanie co najmniej niepatriotyczne.

[caption id="attachment_1395" align="aligncenter" width="740"]Patti Smith - autorytet młodych Polaków Patti Smith - autorytet młodych Polaków[/caption]

W minioną niedzielę, w znajdującym się tuż koło mego domu Parku Sowińskiego w Warszawie, dawała koncert popularna wśród młodego pokolenia Polaków amerykańska piosenkarka rockowa, a przy okazji podobno pisarka, poetka i malarka - Patti Smith. Podczas występu wzbudziła gigantyczny aplauz, zwróciwszy się do ochroniarza, który dość głośno uciszał jakiegoś niesfornego słuchaczo-widza, słowami: zamknij mordę i wypierdalaj. Entuzjazm publiki w reakcji na to krótkie i jasne polecenie świadczył, że amerykańska rockmanka jest dla niej wielkim autorytetem. Toteż równie gorąco przyjęto jej polityczny zgoła pogląd: Wszystko zależy od nas, od was! Możemy wszystko zmienić! Te wojenne gierki, polityczne gierki to nie nasza zabawa ! 

Jeśli do ministrów Siemoniaka i Sikorskiego dotarła wiadomość o gorącej akceptacji przez młodych Polaków poglądu amerykańskiej artystki na „polityczne gierki”, mogą być spokojni i grać w nie, jak im się tylko podoba.

 

 

 

 


 


 


 


 

         

 

niedziela, 17 sierpnia 2014

CZYŚCIOCHY I BRUDASY

Jeśli brać pod uwagę finansowe koszty utrzymania i funkcjonowania państwowych instytucji, jedną z najdroższych spośród powołanych przez tzw. demokratyczne władze w Polsce, jest Instytut Pamięci Narodowej. Nie mam nic przeciwko jego pionowi czy też pionom zajmującym się badaniem czasu minionego oraz publikowaniem wyników tych prac, z zastrzeżeniem jednak, by parający się tym historycy nie używali w swych analizach ideologicznych kryteriów, bez względu na ich barwę oraz konfigurację.

Jestem natomiast zdecydowanie przeciwny istnieniu w tym organie rozpamiętywania przeszłości, służby dochodzeniowo-śledczej w postaci Biura Lustracyjnego, to co czyni ono bowiem jest antytezą cywilizowanego pojmowania prawa i praworządności. Mam także pewne wątpliwości wobec przedmiotu zainteresowań Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, trzeba by bowiem  sformułować dokładną definicję takiego przestępstwa. W przypadku istnienia skaz na jej precyzyjności w dzisiejszej postaci (a istnieją), uzasadniona jest obawa, że każdy, kto uzna się za ścigacza w tym przedmiocie, będzie posługiwał się własną interpretacją.

Wszelkie natomiast rekordy jurydycznego idiotyzmu bije pojęcie „zbrodni komunistycznej”, wprowadzone ustawą z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Jest to skrajny przejaw upolityczniania przepisów prawa karnego, polegający na nadaniu czynom w nich przewidzianym postaci kwalifikowanej ze względu na rzekomy związek z potępianą ideologią.

Szkoda natomiast słów i zachodu by omawiać kwestię trafności określania PRL mianem państwa "komunistycznego", bo przymiotnikiem tym, mającym charakteryzować ustrój gospodarczy i społeczno-polityczny, posługują się Polacy w bardzo szerokim zakresie - od ulicznego żula poczynając, na profesorze wyższej uczelni kończąc, nie próbując nawet skonfrontować definicji tym mianem określonego systemu z rzeczywistością. No, ale dzisiejsze państwo polskie nazywane jest demokratycznym, czyli rządzonym przez lud, co ma tyle samo wspólnego z prawdą, ile „komunistyczność” z  PRL.

W felietonie z ostatniego numeru POLITYKI Daniel Passent przytacza fragment wywiadu zamieszczonego w RZECZPOSPOLITEJ z 3 sierpnia b.r., w którym  historyczny detektyw z IPN (nazwiska z litości nie przytoczę) kompromituje się wspominając o jakichś strzępach agenturalnej przeszłości felietonisty tygodnika, które jednak, jako strzępy, nie uprawniają go do rzucania oskarżeń. Twierdzę z całym przekonaniem, że ten i podobne wygłupy śledczych amatorów z IPN w pełni usprawiedliwiają przypadki niszczenia akt tajnych współpracowników, czego mieli się dopuszczać funkcjonariusze SB. I pozostaje żałować, że były to tylko przypadki.

Dobro i zło

W trakcie 28 lat pracy w Służbie Bezpieczeństwa, gdy przez kilkanaście tych lat miałem w tzw. operacyjnym nadzorze różne środowiska polskich dziennikarzy, nie zdarzyło mi się pozyskać spośród nich żadnego tzw. tajnego współpracownika. Przyznam, że obowiązywało wówczas trochę bezsensowne kryterium oceny zdolności i aktywności funkcjonariusza eksponujące liczbę pozyskanych do współpracy osobowych źródeł informacji tej właśnie kategorii, lecz nie była to metoda uniwersalna i jedyna. Wykorzystując tytuł do nawiązania kontaktów z ludźmi tej profesji, jaki dawała legitymacja służbowa, zawierałem z wybranymi spośród nich, wytypowanymi na podstawie analizy potrzeb wynikających z tematyki mych służbowych zainteresowań, wstępne kontakty, a później nadawałem im charakter na poły prywatnych. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, nierzadko w kilkuosobowym gronie przy wódce i gadaliśmy o tym co się w kraju dzieje. Moją sprawą było rozmową pokierować tak, by uzyskać potrzebne mi informacje. Dziennikarze są (a przynajmniej w tamtym czasie byli) ludźmi o rozległej wiedzy, kontaktowymi, rozmowy z nimi były sympatyczne i potoczyste, po co mi więc było skłaniać niektórych spośród nich do przykrego na ogół, formalnego zobowiązywania się do współpracy z tajną służbą ? Czy któryś z ipeenowskich ścigaczy spróbuje dzisiaj ustalić listę mych nieformalnych, nieomal prywatnych kontaktów z ludźmi tej profesji ?

A później, gdy awansowałem w służbowej hierarchii i zostałem przeniesiony do Olsztyna, choć nie musiałem, także nawiązywałem kontakty z ludźmi mediów i wielu innych dziedzin. Ot, potrzeba wynikła także z nawyku ! Zdarzało mi się niekiedy uzyskiwać od nich przydatne w pracy operacyjnej informacje, dokumentować je, lecz nie musiałem tej dokumentacji formalnie rejestrować w archiwach. Wypełniały one sporą część objętości pancernej szafy znajdującej się w mym gabinecie. I gdy podjęto decyzję o likwidacji Służby Bezpieczeństwa, wszystkie te dokumenty osobiście spaliłem w kotłowni Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie (tak pod koniec istnienia PRL zwała się Komenda Wojewódzka MO, w której skład wchodziła także Służba Bezpieczeństwa). Dlaczego paliłem ?  Być może sprawiła to „iskra boża”, która pozwoliła przewidzieć powołanie w nowej Polsce tzw. pionu śledczego IPN, by ścigał i piętnował wszelkie kontakty z SB.

Czytam w WYSOKICH OBCASACH (dodatek do sobotniej GAZETY WYBORCZEJ) wywiad z jedną z poznańskich aktorek. W pewnym momencie pada pytanie, w którym zawarta jest ciekawa informacja: W ubiegłym roku przyszedł do pani dziennikarz z „Głosu Wielkopolskiego”, wyłożył papiery z IPN i powiedział: „Pani ojciec był w UB, wyciągnął z celi osadzonych po wojnie Niemców i zakatował wspólnie z kolegami (…). Jakim trzeba być skurwysynem, by córce przekazać taką informację o ojcu. Lecz jest to jedna strona zagadnienia. Bo druga daje się sformułować w podobnym duchu i tonie. lecz pod innym adresem: jak głupim trzeba być skurwysynem, by zezwolić na udostępnianie takich materiałów lada komu !

Politycy PO, PiS oraz większości innych politycznych ugrupowań z przeszłości oraz istniejących obecnie, czerpią spory fragment racji swego bytu  z piętnowania PRL i jej organów. Daleki jestem od idealizowania Polski Ludowej, w której wzrastałem, kształtowałem się, a później służyłem jej z całym przekonaniem. Nie ma idealnych ustrojów społecznych i nikt nie przewidzi dzisiaj jakie nieprawidłowości, a wręcz świństwa, zostaną w przyszłości wyciągnięte z tajnych i poufnych kont dzisiejszej III RP oraz jej służb. Nigdy jednak nie powinny one służyć prywatnym rozrachunkom między zwolennikami oraz przeciwnikami politycznych systemów. Od orzekania o prawnych aspektach działań są niezawisłe sądy, bo jeśli uprawnienia w tym przedmiocie przyznane zostaną byle komu, wynikać z tego będą dramatyczne często skutki,  z czym mamy nierzadko do czynienia dzisiaj, gdy moralne czyściochy ukąpane w przeczystej krynicy demokracji, ukazują brudy wybranych fragmentów przeszłości i żyjących wtedy ludzi. 

sobota, 9 sierpnia 2014

SĘDZIOKACI Z WŁASNEGO NADANIA

Łatwość wszelkich uogólnień odnoszących się do naszej przeszłości i dnia dzisiejszego, oznacza zwykle brak elementarnej historycznej wiedzy i nierzadko jest zachętą do mniej lub bardziej podłych dokonań. Jest to szczególnie widoczne w traktowaniu 45-lecia PRL oraz różnych instytucji tego państwa. Od ćwierćwiecza na pohyblu skonstruowanym przez rozmaitych historyków in spe oraz innych oceniaczy tamtej rzeczywistości według wymyślonych przez siebie kryteriów, wisi Służba Bezpieczeństwa wraz z wszelkimi poprzedzającymi ją formacjami. Osobliwi to skazańcy. Powieszeni przed ćwierćwieczem, od dawna są martwi, wciąż  jednak pojawia się jakiś przez siebie powołany sędzia i kat w jednej osobie, by znów deliberować o winach i wykonać orzeczoną, jak zwykle najwyższą, karę. Ostatnio do grona tych sędziokatów dołączył dziennikarz i publicysta prasowy, zapowiadający poświęcenie się teraz wyłącznie twórczości książkowej, Igor Janke. Przed kilkoma dniami dał znać o swym istnieniu wywiadem, który dla Wirtualnej Polski przeprowadziła z nim urocza i młodziutka, a więc do uprawiania politycznej publicystki jeszcze niedojrzała, Joanna Stanisławska. Okazją do interview była książka Jankego  pt.TWIERDZA SOLIDARNOŚĆ - PODZIEMNA ARMIA.

Jedną z najbardziej lansowanych w polskiej mitologii narodowej legend, jest Powstanie Warszawskie. Nigdy nie kryłem swego poglądu, że wydanie rozkazu dla tego zrywu było  potworną zbrodnią, której koszt to 200 tys. ludzkich istnień oraz ruina wielkiego miasta. Rozkaz ten trafił na podatny grunt, większość powstańców stanowili bowiem ludzie młodzi, nierzadko nieletni, o bliskiej zeru wiedzy historycznej. Jej szczątki oparte były głównie na rozpowszechnianych od lat  obrazach walk o narodowe cele bez żadnej kalkulacji kosztów. Powstanie Warszawskie kontynuowało tradycję wielkich zrywów narodowych, nawiązując w szczególności do najgłupszego z nich, czyli  Powstania Styczniowego, które przyniosło bezprecedensowe straty, w najmniejszym stopniu nie spełniając pokładanych w nim nadziei.

Nic prostszego jak idiotycznymi treściami wypełnić pojęcie patriotyzmu, tworząc z jego pomocą romantyczne wizje, na które podatni będą w szczególności ludzie młodzi, spragnieni uczestnictwa w  bohaterskich czynach. W kilkadziesiąt lat po Powstaniu Warszawskim, w podobny sposób tę naturalną skłonność młodego wieku cynicznie wykorzystał Kornel Morawiecki – pracownik naukowy Instytutu Fizyki Politechniki Wrocławskiej, tworząc w 1982 r. tzw.”Solidarność Walczącą” i adresując ją głównie do młodzieży. "Solidarność Walcząca” była jedyną organizacją, która oczekiwała, że będziesz gotowy zginąć, jeśli będzie taka potrzeba. Jak w AK. Traktowałem tę przysięgę śmiertelnie poważnie. Czułem się żołnierzem. Byłem gotów zginąć. I byłem w stanie zabić innego człowieka – cytuje w swej książce Igor Janke słowa jednego z członków tego zbrojnego ramienia „Solidarności”. 

Wyobraźnię tzw. polskich patriotów najsilniej poruszają opisy doznawanych cierpień w imię wielkich lub choćby dających się nazwać wielkimi narodowych celów. Tradycyjny polski patriotyzm nierozerwalnie jest sprzęgnięty z katolicką odmianą chrześcijaństwa (Bóg, Honor, Ojczyzna !), a stanowi ona, jak cała ta religia, jedną wielką narrację nadziei, których warunkiem spełnienia jest wszakże dźwiganie przeznaczonego każdemu krzyża. Im większe cele stawiamy sobie w życiu, tym cięższy i trudniejszy do niesienia jest ów krzyż.

Dostawcą tej konstrukcji dla bojowników dowodzonych przez Morawieckiego była zdaniem "historyków" pokroju Jankego, Służba Bezpieczeństwa PRL.Ci młodzi chłopcy, którzy w połowie lat 80. tak ostro występowali przeciwko komunie, działali w zupełnie innych warunkach. Wiedzieli, że w "Wujku" strzelano do robotników, znane były przypadki niezwykle okrutnych działań SB - w Wałbrzychu podłączano jądra działaczy opozycji do prądu, w 1984 r. zamordowany został ksiądz Jerzy Popiełuszko. Nie mogli dłużej godzić się na tak brutalną tyranię. Liczyli się z najgorszym scenariuszem, nie wykluczali, że za to, co robią może ich spotkać śmierć – maluje w wywiadzie obraz tego narzędzia męki Igor Janke. Wydarzenia te, jego zdaniem, legły u podstaw tworzenia "Solidarności Walczącej".

Coś jednak w narodowo i powstańczo nieskazitelnym  żywocie Morawieckiego musiało być nie tak, bo nie wpięto mu w klapę Orderu Orła Białego. I da się jeszcze pojąć dlaczego nie uczynił tego niedarzony sympatią przez prawicowe kręgi prezydent Bronisław Komorowski, lecz podobnie postąpił wcześniej Lech Kaczyński. W 2007 roku Morawiecki odmówił przyjęcia odznaczenia z jego rąk, bo nie był to Order Orła Białego, lecz tylko Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. Do Morawieckiego przyczepił się o coś także polski elektorat, dając temu wyraz w prezydenckich wyborach, w których z chęcią kilkakrotnie startował. W ostatnich, w czerwcu 2010 roku, otrzymał żałosne poparcie w postaci 0,13% głosów ważnych.

Jednak Janke nie zajmuje się historycznymi niuansami. W omawianym wywiadzie, a zapewne  także w będącej jego przedmiotem książce, malując potworny obraz  SB PRL, niemal nigdzie nie posługuje się konkretem. Osądzone i ukarane w latach 80. zabójstwo Popiełuszki wciąż służy ukazywaniu potworności jej działań, a czyny popełnione przez ówczesną milicję albo służbę więzienną, w mniejszym stopniu obciążają te formacje, niż np. oficerów wywiadu albo kontrwywiadu, w ich służbowych legitymacjach znajdowała się bowiem informacja: "jest funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa". A tylko ta służba, według poglądu lansowanego przez sędziokata Jankego, może być i jest sprawcą wszelkiego zła tamtych czasów. 

Mam serdecznie dość prostackich głupot wypisywanych i wygadywanych przez „historyków” formatu Jankego. Nie, nie dlatego, że czytać to trudno, bo nie muszę przecież brać do ręki ich dzieł. Lecz marniejący w społeczeństwie poziom historycznej wiedzy i wszechogarniająca propaganda, podsuwająca niewybrednemu odbiorcy głupawy model patriotyzmu sprawiają, że w oczach wielu tak ukształtowanych patriotów staję się zbrodniarzem winnym największych nieszczęść narodu. Mimo, że żaden sąd, prokurator ani nawet funkcjonariusz IPN nie sformułowali wobec mnie najmniejszych zarzutów. Automatycznie jednak jestem oskarżony, bo należę do obwinianej za zbrodnicze czyny zbiorowości. Czy „historyk” i „humanista”  Igor Janke słyszał o znanej od starożytności normie zakazującej odpowiedzialności zbiorowej, co oznacza zarazem nakaz indywidualizacji winy i kary ? Z jakiej racji, do cholery, lada kto może wytykać mnie paluchem, dlatego tylko, że pozwalają mu na to wielkie luki w jego wiedzy, a co ważniejsze, jest to zgodne z politycznym interesem ludzi władzy III RP, bo w ich kalkulacjach rozrachunki z przeszłością stanowią główny komponent mandatu upoważniającego do jej sprawowania ! 

SzlagaPaskudnePocztowki_stocznia[1]            Jeden z symboli dorobku także SOLIDARNOŚCI WALCZĄCEJ
 


Dziś bardzo często, jak czytam teksty niektórych ludzi, można powiedzieć, że nam się scyzoryk w kieszeni otwiera. Ale to są dobrzy Polacy i trzeba wierzyć, że będą dobrzy - mówił  w grudniu 2012 roku w trakcie debaty zorganizowanej przez "Towarzystwo Dziennikarskie" Adam Michnik. W najmniejszej mierze nie podzielam tego poglądu. Jest to jedna z ofert sposobu pełnego odcięcia się od dorobku powojennej Polski, motywowana coraz bardziej obłędnym i niekiedy wręcz już śmiesznym antykomunizmem. Odcięciu temu ma służyć pojęcie „dobrego Polaka”, bo z potępianym systemem identyfikować się może wyłącznie "zły Polak" czyli komuch Czy Adam Michnik zapomniał, że spore są kręgi ludzi w kraju, które odmawiają przymiotu dobra jego polskości ?

Pamiętam ostatnie miesiące swej pracy w Służbie Bezpieczeństwa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie. Miałem wielu znajomych wśród dziennikarzy partyjnego wówczas dziennika, jakim była „Gazeta Olsztyńska”. Zaczynało się właśnie jego odpartyjnianie i wymiana kadry. Miejsca starych (stażem), doświadczonych dziennikarzy zaczynali zajmować nuworysze po doraźnie zorganizowanych, kilkumiesięcznych ledwie, tzw. dziennikarskich kursach. Podobnie było  w innych rejonach kraju. Zwykle nieźle opłacani, nierzadko uprawiający tę profesję dla zaspokojenia swej próżności dziennikarze nowego zaciągu, zawsze byli użytecznym narzędziem w rękach wszelkiej władzy. W latach 80. i 90. stanowili znakomity instrument ustrojowej rewolty, którą, by nie drażnić społeczeństwa, nazwano upowszechnionym przez media i fałszującym rzeczywistość pojęciem „transformacji”. Również dzięki takim jak oni, główne hasło „Solidarności” z czasów jej narodzin i niemowlęctwa - ”socjalizm tak, wypaczenia nie”, w niespełna dziesięć lat później zostało nagle i bez oporu zastąpione rzuconym w połowie XIX wieku przez francuskiego polityka Francoisa Guizota  sloganem „bogaćcie się”, który, choć zdarty ponad półtorawiekową eksploatacją, wciąż pobudza ludzką wyobraźnię.

Dziennikarze w początkach PRL pełnili rolę podobną tej, którą uprawiali absolwenci krótkich kursów w GAZECIE OLSZTYŃSKIEJ anno Domini  1990, profesja ta bowiem jest jednym z instrumentów państwowej propagandy. Lecz w tymże PRL na przestrzeni ćwierćwiecza można było obserwować postępujący proces dojrzewania większości z nich i przechodzenia ze służenia państwu, na służbę społeczeństwu. Obecnie proces ów prawie zanika, bo rolę uniwersalnego idola pełni teraz pieniądz i wszelka inna korzyść własna.

Igor Janke jako dziennikarz i publicysta jest w pełnym tego słowa znaczeniu dziecięciem medialnej kultury III RP, nie bez wpływów IV jej mutacji. Po ukończeniu Wydziału Wiedzy o Teatrze  Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, gdzie rozdziewiczył się politycznie zakładając koło tzw. Niezależnego Zrzeszenia Studentów, w 1989 r., rozpoczął dziennikarską przygodę w reaktywowanym tygodniku PO PROSTU. A później już poleciało ptakiem i w kilkunastu papierowych oraz elektronicznych mediach różne pełnił funkcje z kierowaniem POLSKĄ AGENCJĄ PRASOWĄ włącznie. Ostatnio był publicystą w tygodniku UWAŻAM  RZE, z którego odszedł na znak jakiegoś protestu w listopadzie 2012 r. i w grudniu tegoż roku, już jako formalnie bezrobotny, wziął udział we wspomnianej debacie zorganizowanej przez "Towarzystwo Dziennikarskie”. Wypowiedział wtedy wieszcze słowa:Śmierć dziennikarstwa właśnie następuje. Nie oglądam już telewizji. Tam poziom dziennikarstwa jest dramatycznie zły. […] Stan rzeczy gdy do studia przychodzą dwa koguty i się naparzają wystarcza i zadowala polityków i właścicieli mediów. To się świetnie sprzedaje i jest tanie. Poważnym dziennikarstwem już nikt nie jest zainteresowany i nie da się go odtworzyć.

Po raz pierwszy w całej rozciągłości podzielam pogląd tego b. dziennikarza i publicysty. Skoro więc nabył dobrego nawyku realistycznej oceny rzeczywistości, miast wypisywać i wygadywać bzdury o Służbie Bezpieczeństwa PRL, niechaj spróbuje oceny, upubliczniając ją także, własnego wkładu w doprowadzenie do agonii polskiego dziennikarstwa. Toż jego wywiad oczywiście, a książka zapewne także, są okrutnymi narzędziami bolesnego uśmiercania tej profesji. Lecz naśladując upowszechniony przez prof. Chazana wzór, Igor Janke potrzebuje mikroskopu by dostrzec własne winy, każda cudza natomiast ma w jego oczach wielkość Tarpejskiej Skały.