niedziela, 17 sierpnia 2014

CZYŚCIOCHY I BRUDASY

Jeśli brać pod uwagę finansowe koszty utrzymania i funkcjonowania państwowych instytucji, jedną z najdroższych spośród powołanych przez tzw. demokratyczne władze w Polsce, jest Instytut Pamięci Narodowej. Nie mam nic przeciwko jego pionowi czy też pionom zajmującym się badaniem czasu minionego oraz publikowaniem wyników tych prac, z zastrzeżeniem jednak, by parający się tym historycy nie używali w swych analizach ideologicznych kryteriów, bez względu na ich barwę oraz konfigurację.

Jestem natomiast zdecydowanie przeciwny istnieniu w tym organie rozpamiętywania przeszłości, służby dochodzeniowo-śledczej w postaci Biura Lustracyjnego, to co czyni ono bowiem jest antytezą cywilizowanego pojmowania prawa i praworządności. Mam także pewne wątpliwości wobec przedmiotu zainteresowań Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, trzeba by bowiem  sformułować dokładną definicję takiego przestępstwa. W przypadku istnienia skaz na jej precyzyjności w dzisiejszej postaci (a istnieją), uzasadniona jest obawa, że każdy, kto uzna się za ścigacza w tym przedmiocie, będzie posługiwał się własną interpretacją.

Wszelkie natomiast rekordy jurydycznego idiotyzmu bije pojęcie „zbrodni komunistycznej”, wprowadzone ustawą z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Jest to skrajny przejaw upolityczniania przepisów prawa karnego, polegający na nadaniu czynom w nich przewidzianym postaci kwalifikowanej ze względu na rzekomy związek z potępianą ideologią.

Szkoda natomiast słów i zachodu by omawiać kwestię trafności określania PRL mianem państwa "komunistycznego", bo przymiotnikiem tym, mającym charakteryzować ustrój gospodarczy i społeczno-polityczny, posługują się Polacy w bardzo szerokim zakresie - od ulicznego żula poczynając, na profesorze wyższej uczelni kończąc, nie próbując nawet skonfrontować definicji tym mianem określonego systemu z rzeczywistością. No, ale dzisiejsze państwo polskie nazywane jest demokratycznym, czyli rządzonym przez lud, co ma tyle samo wspólnego z prawdą, ile „komunistyczność” z  PRL.

W felietonie z ostatniego numeru POLITYKI Daniel Passent przytacza fragment wywiadu zamieszczonego w RZECZPOSPOLITEJ z 3 sierpnia b.r., w którym  historyczny detektyw z IPN (nazwiska z litości nie przytoczę) kompromituje się wspominając o jakichś strzępach agenturalnej przeszłości felietonisty tygodnika, które jednak, jako strzępy, nie uprawniają go do rzucania oskarżeń. Twierdzę z całym przekonaniem, że ten i podobne wygłupy śledczych amatorów z IPN w pełni usprawiedliwiają przypadki niszczenia akt tajnych współpracowników, czego mieli się dopuszczać funkcjonariusze SB. I pozostaje żałować, że były to tylko przypadki.

Dobro i zło

W trakcie 28 lat pracy w Służbie Bezpieczeństwa, gdy przez kilkanaście tych lat miałem w tzw. operacyjnym nadzorze różne środowiska polskich dziennikarzy, nie zdarzyło mi się pozyskać spośród nich żadnego tzw. tajnego współpracownika. Przyznam, że obowiązywało wówczas trochę bezsensowne kryterium oceny zdolności i aktywności funkcjonariusza eksponujące liczbę pozyskanych do współpracy osobowych źródeł informacji tej właśnie kategorii, lecz nie była to metoda uniwersalna i jedyna. Wykorzystując tytuł do nawiązania kontaktów z ludźmi tej profesji, jaki dawała legitymacja służbowa, zawierałem z wybranymi spośród nich, wytypowanymi na podstawie analizy potrzeb wynikających z tematyki mych służbowych zainteresowań, wstępne kontakty, a później nadawałem im charakter na poły prywatnych. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, nierzadko w kilkuosobowym gronie przy wódce i gadaliśmy o tym co się w kraju dzieje. Moją sprawą było rozmową pokierować tak, by uzyskać potrzebne mi informacje. Dziennikarze są (a przynajmniej w tamtym czasie byli) ludźmi o rozległej wiedzy, kontaktowymi, rozmowy z nimi były sympatyczne i potoczyste, po co mi więc było skłaniać niektórych spośród nich do przykrego na ogół, formalnego zobowiązywania się do współpracy z tajną służbą ? Czy któryś z ipeenowskich ścigaczy spróbuje dzisiaj ustalić listę mych nieformalnych, nieomal prywatnych kontaktów z ludźmi tej profesji ?

A później, gdy awansowałem w służbowej hierarchii i zostałem przeniesiony do Olsztyna, choć nie musiałem, także nawiązywałem kontakty z ludźmi mediów i wielu innych dziedzin. Ot, potrzeba wynikła także z nawyku ! Zdarzało mi się niekiedy uzyskiwać od nich przydatne w pracy operacyjnej informacje, dokumentować je, lecz nie musiałem tej dokumentacji formalnie rejestrować w archiwach. Wypełniały one sporą część objętości pancernej szafy znajdującej się w mym gabinecie. I gdy podjęto decyzję o likwidacji Służby Bezpieczeństwa, wszystkie te dokumenty osobiście spaliłem w kotłowni Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie (tak pod koniec istnienia PRL zwała się Komenda Wojewódzka MO, w której skład wchodziła także Służba Bezpieczeństwa). Dlaczego paliłem ?  Być może sprawiła to „iskra boża”, która pozwoliła przewidzieć powołanie w nowej Polsce tzw. pionu śledczego IPN, by ścigał i piętnował wszelkie kontakty z SB.

Czytam w WYSOKICH OBCASACH (dodatek do sobotniej GAZETY WYBORCZEJ) wywiad z jedną z poznańskich aktorek. W pewnym momencie pada pytanie, w którym zawarta jest ciekawa informacja: W ubiegłym roku przyszedł do pani dziennikarz z „Głosu Wielkopolskiego”, wyłożył papiery z IPN i powiedział: „Pani ojciec był w UB, wyciągnął z celi osadzonych po wojnie Niemców i zakatował wspólnie z kolegami (…). Jakim trzeba być skurwysynem, by córce przekazać taką informację o ojcu. Lecz jest to jedna strona zagadnienia. Bo druga daje się sformułować w podobnym duchu i tonie. lecz pod innym adresem: jak głupim trzeba być skurwysynem, by zezwolić na udostępnianie takich materiałów lada komu !

Politycy PO, PiS oraz większości innych politycznych ugrupowań z przeszłości oraz istniejących obecnie, czerpią spory fragment racji swego bytu  z piętnowania PRL i jej organów. Daleki jestem od idealizowania Polski Ludowej, w której wzrastałem, kształtowałem się, a później służyłem jej z całym przekonaniem. Nie ma idealnych ustrojów społecznych i nikt nie przewidzi dzisiaj jakie nieprawidłowości, a wręcz świństwa, zostaną w przyszłości wyciągnięte z tajnych i poufnych kont dzisiejszej III RP oraz jej służb. Nigdy jednak nie powinny one służyć prywatnym rozrachunkom między zwolennikami oraz przeciwnikami politycznych systemów. Od orzekania o prawnych aspektach działań są niezawisłe sądy, bo jeśli uprawnienia w tym przedmiocie przyznane zostaną byle komu, wynikać z tego będą dramatyczne często skutki,  z czym mamy nierzadko do czynienia dzisiaj, gdy moralne czyściochy ukąpane w przeczystej krynicy demokracji, ukazują brudy wybranych fragmentów przeszłości i żyjących wtedy ludzi. 

4 komentarze:

  1. sądzę, że określenie Oficer zobowiązywało wszystkich Funkcjonariuszy do czyszczenia teczek przed ich zarchiwizowaniem. Kto tego nie zrobił, naraził Ludzi, którzy obdarzyli zaufaniem Służby "złym dotykiem" ipn-owców. Wniosek: najgorzej palą się zdjęcia.
    O ipn nie mogę w miarę kulturalnie pisać więc przejdę do tradycyjnego:
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Krytycznie na temat działalności IPN wypowiadało się wiele znanych osobistości.Wymienię tylko autorów,których teksty są mi znane,a należą
    do nich profesorowie-Romanowski i Widacki z Krakowa,Bronisław Łagowski
    czy Karol Modzelewski,który zapytany o IPN przez "Gazetę Wyborczą"
    odpowiedział,że"O tej instytucji najchętniej bym pomilczał",a także dziennikarze:Krzysztof Wasilewski i Paweł Dybicz z tygodnika"Przegląd",
    Piotr Pytlakowski,Jan Engelgard,A.Klich i J.Krzyk z "Gazety Wyborczej"oraz
    Janina Łagoda-ekonomistka z Warszawy,zajmująca się również historią
    współczesną,czy były szef oddziału Sztabu Generalnego WP pułkownik Czesław Bielejewski. Wielokrotnie w sposób krytyczny o IPN pisały tygodniki "Nie" i"Fakty i mity",a swoje negatywne stanowisko wobec tej
    instytucji zajęła też Federacja Stowarzyszeń Służb Mundurowych.
    Krzysztof Kaźmierczak,dziennikarz "Głosu Wielkopolskiego"zwrócił natomiast przyznaną mu przez IPN nagrodę w proteście przeciwko dofinansowaniu przez Instytut filmu dokumentalnego o zamordowanym
    podczas stanu wojennego chłopaku,którego produkcja zdaniem dziennikarza została zmanipulowana,przedstawiając"miejskie legendy"
    i "domniemania w miejsce rzeczywistych wydarzeń"(Krzysztof Lepczyński 2013-12-13,Gazeta.pl).Najbardziej krytycznie o tej instytucji
    wypowiada się chyba Prof.Andrzej Romanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego,pracownik Instytutu Historii PAN w Warszawie,który
    w rozmowie z Pawłem Dybiczem z tygodnika "Przegląd"w wydaniu nr
    22/2013 stwierdza,że(...)"ustawa o IPN jest nieludzka,faktycznie antypolska.Powinna być jak najszybciej zmieniona,a sam instytut zlikwidowany,ponieważ udowodnił,że nie interesuje go prawda historyczna,lecz propaganda".Zdaniem profesora,pion edukacyjny IPN
    manipuluje przeszłością i jest takim orwellowskim Ministerstwem
    Prawdy.Sądzi on,że w bliskiej przyszłosci nic się nie zmieni i ja się z tym zgadzam,gdyż aktualny układ i scena polityczna nie będzie sprzyjać
    żadnym zmianom w tej materii.Postawy takie stymuluje ustawa o IPN,
    która łączy dwa porządki:historyczny i prokuratorski,czym uszczęśliwili
    nas profesorowie prawa w osobach Witolda Michała Kuleszy i obecnego
    prezesa Trybunału Konstytucyjnego,prof.Andrzeja Rzeplińskiego,autorów
    ustawy.Profesor twierdzi,że on nie walczy z ludźmi,tylko z instytucją,a
    właściwie nawet nie z instytucją,lecz z ustawą.I dodaje-"Apeluję,gdzie
    się da;zlikwidujcie ten instytut.Jak długo będzie on utrzymywany w tym
    kształcie,tak długo będzie tam powstawała historia skłamana,
    podciągnięta pod interes prokuratora"."Dlatego ważne jest by o hańbie
    IPN mówiło społeczeństwo.Czyli nasze media-podobno wolne".Twarde
    i negatywne stanowisko profesora wobec tej instytucji spotkało się z
    zmasowanym atakiem na niego wszystkich prawicowych mediów,a nawet prywatnych osób.Musiał ugodzić celnie,gdyż wściekłość prawicy
    i skala ataku jest ogromna.Zastanawia ponadto łatwość dostępu do
    archiwów IPN,szczególnie dziennikarzy,oraz wyciek,a nawet zaginięcie
    niektórych dokumentów,przy jednoczesnym braku odpowiedzialności
    za zaistniałe zdarzenia konkretnych osób,co w następstwie ma związek
    z łamaniem karier zawodowych wielu ludziom.Najwyższy już czas,by
    dokonać rozliczenia dorobku IPN-u,a historię oddać pod osąd historykom akademickim i Polskiej Akademii Nauk. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń