Jeśli brać pod uwagę finansowe koszty utrzymania i funkcjonowania państwowych instytucji, jedną z najdroższych spośród powołanych przez tzw. demokratyczne władze w Polsce, jest Instytut Pamięci Narodowej. Nie mam nic przeciwko jego pionowi czy też pionom zajmującym się badaniem czasu minionego oraz publikowaniem wyników tych prac, z zastrzeżeniem jednak, by parający się tym historycy nie używali w swych analizach ideologicznych kryteriów, bez względu na ich barwę oraz konfigurację.
Jestem natomiast zdecydowanie przeciwny istnieniu w tym organie rozpamiętywania przeszłości, służby dochodzeniowo-śledczej w postaci Biura Lustracyjnego, to co czyni ono bowiem jest antytezą cywilizowanego pojmowania prawa i praworządności. Mam także pewne wątpliwości wobec przedmiotu zainteresowań Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, trzeba by bowiem sformułować dokładną definicję takiego przestępstwa. W przypadku istnienia skaz na jej precyzyjności w dzisiejszej postaci (a istnieją), uzasadniona jest obawa, że każdy, kto uzna się za ścigacza w tym przedmiocie, będzie posługiwał się własną interpretacją.
Wszelkie natomiast rekordy jurydycznego idiotyzmu bije pojęcie „zbrodni komunistycznej”, wprowadzone ustawą z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Jest to skrajny przejaw upolityczniania przepisów prawa karnego, polegający na nadaniu czynom w nich przewidzianym postaci kwalifikowanej ze względu na rzekomy związek z potępianą ideologią.
Szkoda natomiast słów i zachodu by omawiać kwestię trafności określania PRL mianem państwa "komunistycznego", bo przymiotnikiem tym, mającym charakteryzować ustrój gospodarczy i społeczno-polityczny, posługują się Polacy w bardzo szerokim zakresie - od ulicznego żula poczynając, na profesorze wyższej uczelni kończąc, nie próbując nawet skonfrontować definicji tym mianem określonego systemu z rzeczywistością. No, ale dzisiejsze państwo polskie nazywane jest demokratycznym, czyli rządzonym przez lud, co ma tyle samo wspólnego z prawdą, ile „komunistyczność” z PRL.
W felietonie z ostatniego numeru POLITYKI Daniel Passent przytacza fragment wywiadu zamieszczonego w RZECZPOSPOLITEJ z 3 sierpnia b.r., w którym historyczny detektyw z IPN (nazwiska z litości nie przytoczę) kompromituje się wspominając o jakichś strzępach agenturalnej przeszłości felietonisty tygodnika, które jednak, jako strzępy, nie uprawniają go do rzucania oskarżeń. Twierdzę z całym przekonaniem, że ten i podobne wygłupy śledczych amatorów z IPN w pełni usprawiedliwiają przypadki niszczenia akt tajnych współpracowników, czego mieli się dopuszczać funkcjonariusze SB. I pozostaje żałować, że były to tylko przypadki.
W trakcie 28 lat pracy w Służbie Bezpieczeństwa, gdy przez kilkanaście tych lat miałem w tzw. operacyjnym nadzorze różne środowiska polskich dziennikarzy, nie zdarzyło mi się pozyskać spośród nich żadnego tzw. tajnego współpracownika. Przyznam, że obowiązywało wówczas trochę bezsensowne kryterium oceny zdolności i aktywności funkcjonariusza eksponujące liczbę pozyskanych do współpracy osobowych źródeł informacji tej właśnie kategorii, lecz nie była to metoda uniwersalna i jedyna. Wykorzystując tytuł do nawiązania kontaktów z ludźmi tej profesji, jaki dawała legitymacja służbowa, zawierałem z wybranymi spośród nich, wytypowanymi na podstawie analizy potrzeb wynikających z tematyki mych służbowych zainteresowań, wstępne kontakty, a później nadawałem im charakter na poły prywatnych. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, nierzadko w kilkuosobowym gronie przy wódce i gadaliśmy o tym co się w kraju dzieje. Moją sprawą było rozmową pokierować tak, by uzyskać potrzebne mi informacje. Dziennikarze są (a przynajmniej w tamtym czasie byli) ludźmi o rozległej wiedzy, kontaktowymi, rozmowy z nimi były sympatyczne i potoczyste, po co mi więc było skłaniać niektórych spośród nich do przykrego na ogół, formalnego zobowiązywania się do współpracy z tajną służbą ? Czy któryś z ipeenowskich ścigaczy spróbuje dzisiaj ustalić listę mych nieformalnych, nieomal prywatnych kontaktów z ludźmi tej profesji ?
A później, gdy awansowałem w służbowej hierarchii i zostałem przeniesiony do Olsztyna, choć nie musiałem, także nawiązywałem kontakty z ludźmi mediów i wielu innych dziedzin. Ot, potrzeba wynikła także z nawyku ! Zdarzało mi się niekiedy uzyskiwać od nich przydatne w pracy operacyjnej informacje, dokumentować je, lecz nie musiałem tej dokumentacji formalnie rejestrować w archiwach. Wypełniały one sporą część objętości pancernej szafy znajdującej się w mym gabinecie. I gdy podjęto decyzję o likwidacji Służby Bezpieczeństwa, wszystkie te dokumenty osobiście spaliłem w kotłowni Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie (tak pod koniec istnienia PRL zwała się Komenda Wojewódzka MO, w której skład wchodziła także Służba Bezpieczeństwa). Dlaczego paliłem ? Być może sprawiła to „iskra boża”, która pozwoliła przewidzieć powołanie w nowej Polsce tzw. pionu śledczego IPN, by ścigał i piętnował wszelkie kontakty z SB.
Czytam w WYSOKICH OBCASACH (dodatek do sobotniej GAZETY WYBORCZEJ) wywiad z jedną z poznańskich aktorek. W pewnym momencie pada pytanie, w którym zawarta jest ciekawa informacja: W ubiegłym roku przyszedł do pani dziennikarz z „Głosu Wielkopolskiego”, wyłożył papiery z IPN i powiedział: „Pani ojciec był w UB, wyciągnął z celi osadzonych po wojnie Niemców i zakatował wspólnie z kolegami (…). Jakim trzeba być skurwysynem, by córce przekazać taką informację o ojcu. Lecz jest to jedna strona zagadnienia. Bo druga daje się sformułować w podobnym duchu i tonie. lecz pod innym adresem: jak głupim trzeba być skurwysynem, by zezwolić na udostępnianie takich materiałów lada komu !
Politycy PO, PiS oraz większości innych politycznych ugrupowań z przeszłości oraz istniejących obecnie, czerpią spory fragment racji swego bytu z piętnowania PRL i jej organów. Daleki jestem od idealizowania Polski Ludowej, w której wzrastałem, kształtowałem się, a później służyłem jej z całym przekonaniem. Nie ma idealnych ustrojów społecznych i nikt nie przewidzi dzisiaj jakie nieprawidłowości, a wręcz świństwa, zostaną w przyszłości wyciągnięte z tajnych i poufnych kont dzisiejszej III RP oraz jej służb. Nigdy jednak nie powinny one służyć prywatnym rozrachunkom między zwolennikami oraz przeciwnikami politycznych systemów. Od orzekania o prawnych aspektach działań są niezawisłe sądy, bo jeśli uprawnienia w tym przedmiocie przyznane zostaną byle komu, wynikać z tego będą dramatyczne często skutki, z czym mamy nierzadko do czynienia dzisiaj, gdy moralne czyściochy ukąpane w przeczystej krynicy demokracji, ukazują brudy wybranych fragmentów przeszłości i żyjących wtedy ludzi.
sądzę, że określenie Oficer zobowiązywało wszystkich Funkcjonariuszy do czyszczenia teczek przed ich zarchiwizowaniem. Kto tego nie zrobił, naraził Ludzi, którzy obdarzyli zaufaniem Służby "złym dotykiem" ipn-owców. Wniosek: najgorzej palą się zdjęcia.
OdpowiedzUsuńO ipn nie mogę w miarę kulturalnie pisać więc przejdę do tradycyjnego:
pozdrawiam serdecznie
Krytycznie na temat działalności IPN wypowiadało się wiele znanych osobistości.Wymienię tylko autorów,których teksty są mi znane,a należą
OdpowiedzUsuńdo nich profesorowie-Romanowski i Widacki z Krakowa,Bronisław Łagowski
czy Karol Modzelewski,który zapytany o IPN przez "Gazetę Wyborczą"
odpowiedział,że"O tej instytucji najchętniej bym pomilczał",a także dziennikarze:Krzysztof Wasilewski i Paweł Dybicz z tygodnika"Przegląd",
Piotr Pytlakowski,Jan Engelgard,A.Klich i J.Krzyk z "Gazety Wyborczej"oraz
Janina Łagoda-ekonomistka z Warszawy,zajmująca się również historią
współczesną,czy były szef oddziału Sztabu Generalnego WP pułkownik Czesław Bielejewski. Wielokrotnie w sposób krytyczny o IPN pisały tygodniki "Nie" i"Fakty i mity",a swoje negatywne stanowisko wobec tej
instytucji zajęła też Federacja Stowarzyszeń Służb Mundurowych.
Krzysztof Kaźmierczak,dziennikarz "Głosu Wielkopolskiego"zwrócił natomiast przyznaną mu przez IPN nagrodę w proteście przeciwko dofinansowaniu przez Instytut filmu dokumentalnego o zamordowanym
podczas stanu wojennego chłopaku,którego produkcja zdaniem dziennikarza została zmanipulowana,przedstawiając"miejskie legendy"
i "domniemania w miejsce rzeczywistych wydarzeń"(Krzysztof Lepczyński 2013-12-13,Gazeta.pl).Najbardziej krytycznie o tej instytucji
wypowiada się chyba Prof.Andrzej Romanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego,pracownik Instytutu Historii PAN w Warszawie,który
w rozmowie z Pawłem Dybiczem z tygodnika "Przegląd"w wydaniu nr
22/2013 stwierdza,że(...)"ustawa o IPN jest nieludzka,faktycznie antypolska.Powinna być jak najszybciej zmieniona,a sam instytut zlikwidowany,ponieważ udowodnił,że nie interesuje go prawda historyczna,lecz propaganda".Zdaniem profesora,pion edukacyjny IPN
manipuluje przeszłością i jest takim orwellowskim Ministerstwem
Prawdy.Sądzi on,że w bliskiej przyszłosci nic się nie zmieni i ja się z tym zgadzam,gdyż aktualny układ i scena polityczna nie będzie sprzyjać
żadnym zmianom w tej materii.Postawy takie stymuluje ustawa o IPN,
która łączy dwa porządki:historyczny i prokuratorski,czym uszczęśliwili
nas profesorowie prawa w osobach Witolda Michała Kuleszy i obecnego
prezesa Trybunału Konstytucyjnego,prof.Andrzeja Rzeplińskiego,autorów
ustawy.Profesor twierdzi,że on nie walczy z ludźmi,tylko z instytucją,a
właściwie nawet nie z instytucją,lecz z ustawą.I dodaje-"Apeluję,gdzie
się da;zlikwidujcie ten instytut.Jak długo będzie on utrzymywany w tym
kształcie,tak długo będzie tam powstawała historia skłamana,
podciągnięta pod interes prokuratora"."Dlatego ważne jest by o hańbie
IPN mówiło społeczeństwo.Czyli nasze media-podobno wolne".Twarde
i negatywne stanowisko profesora wobec tej instytucji spotkało się z
zmasowanym atakiem na niego wszystkich prawicowych mediów,a nawet prywatnych osób.Musiał ugodzić celnie,gdyż wściekłość prawicy
i skala ataku jest ogromna.Zastanawia ponadto łatwość dostępu do
archiwów IPN,szczególnie dziennikarzy,oraz wyciek,a nawet zaginięcie
niektórych dokumentów,przy jednoczesnym braku odpowiedzialności
za zaistniałe zdarzenia konkretnych osób,co w następstwie ma związek
z łamaniem karier zawodowych wielu ludziom.Najwyższy już czas,by
dokonać rozliczenia dorobku IPN-u,a historię oddać pod osąd historykom akademickim i Polskiej Akademii Nauk. Pozdrawiam.
masz talent literacki
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta
OdpowiedzUsuń