piątek, 13 czerwca 2014

O DEPRESJI INACZEJ

Tym razem nie o polityce, choć inspiracji do napisania tego tekstu dostarczył mi tygodnik POLITYKA. W ostatnim  numerze ukazał się artykuł Agnieszki Sowy zatytułowany Syndrom Justyny poświęcony zjawisku, czy też chorobie, zwanej depresją. Poszukujące sensacji media nagłośniły ostatnio problem przesympatycznej polskiej narciarki Justyny Kowalczyk, która podobno poroniła płód, a coraz bardziej żałośni dziennikarze naszych mediów uczynili z tego problem wagi państwowej.


Nie mam pojęcia o przyczynach poronienia płodu pani Justyny i nie zamierzam uzupełniać braku wiedzy w tym przedmiocie, by nie dorównać wielu tzw. dziennikarzom, którzy gotowi są wypisywać epistoły nawet o przebiegu procesu wydalania w wykonaniu celebrytów, lecz autorka artykułu publikowanego w POLITYCE poruszyła problem, jak się okazuje, bardzo ważny i powszechniejący. Chodzi mianowicie o depresję.


Jest to ponoć dżuma XXI wieku, dotykająca – jak informuje red. Agnieszka Sowa – aż 15 % Europejczyków. Istotne znaczenie ma  też wiek człowieka. Za wiekowe grupy ryzyka przyjęto młodość (17-30 lat), ludzi którzy odnajdują swoje miejsce i próbują się poukładać w dorosłym życiu, co nigdy nie jest łatwe. Potem wiek po pięćdziesiątce, czyli czas, w którym robi się bilans życia, a ten często nie wypada zbyt dobrze. I wreszcie starość, 70 plus, czyli czas, w którym zbliżamy się do nieuchronnego końca życia i musimy z tą świadomością żyć i ją zaakceptować.


Jestem w trzeciej wiekowej grupie ludzi podatnych na depresję, mam bowiem na karku 70 plus 6 i wydarzył się w mym życiu przypadek, który ma wszelkie znamiona wielkiego powodu do cierpienia, wywołującego to powszechniejące schorzenie psychiczne.


Przed dziesięcioma laty, gdy mieszkałem jeszcze w Olsztynie, poznałem pewną damę, zakochałem się w niej i spędziłem z nią ok. 10 lat znajomości, miłości i wszelkich z tym związanych cierpień oraz radości. Jakże ja ją kochałem ! W 2007 roku dotknęło  mnie fizyczne schorzenie polegające na zaniku płynu stawowego w biodrach, przebyłem wówczas pierwszą operację, a później poleciało. Było do dzisiaj jeszcze pięć takich zabiegów, a ostatni sprawił, że usunięto mi lewy staw biodrowy, lewa noga stała się o kilka centymetrów krótsza od prawej i nie dość, że jestem starym zgredem, to jeszcze z trudnością poruszam się o kulach albo za pomocą inwalidzkiego wózka. Jestem więc ludzkim złomem i nie poraża  mnie świadomość zbliżania się do nieuchronnego końca życia, bo będzie on wybawieniem z przypadłości, która mnie spotkała.


Przed tygodniem czy może dwoma, odwiedziła mnie w Warszawie wspomniana miłość resztki mego życia. Jest pielęgniarką, a więc doskonale zorientowała się w zakresie mej kompletnej nieprzydatności do czegokolwiek, co może mieć znaczenie w stosunkach męsko-damskich. Po powrocie do Olsztyna, w telefonicznej rozmowie poinformowała mnie niedwuznacznie, bym się od niej odpieprzył.


Gdy tak niezwykle bolesne zdarzenie spotyka człowieka, może stać się przyczyną skrajnej depresji. Gdybym jednak dopuścił u siebie ten stan umysłu, oddałbym hołd pani, która okazała się być zwykłą dziwką. Kosztowało mnie rozstanie z nią wydatek na dwie czy trzy półlitrówki gorzałki, z jej pomocą wyleczyłem się z cierpienia i twierdzę, że depresja to tylko skutek nieumiejętności panowania nad emocjami. Nie mam więc pretensji do mej byłej znajomej, lecz do siebie za to, że nie poznałem się na czymś takim, jak ta moja miłość resztki życia. No, ale miłość ogłupia !

3 komentarze:

  1. Na milosc nigdy za pozno, niezależnie od wieku.życzę dużo zdrowia. Uwielbiam czytać P.wpisy i komentarze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Madzieńko, dziękuję. Podreperowała mi Pani marniejącego ducha.

    OdpowiedzUsuń
  3. bede tu powracać bo fajnie piszesz

    OdpowiedzUsuń