JAK PiSariat ZASTĄPIŁ W POLSCE PROLETARIAT
Od kilku dni w ONECIE
wałkowany jest temat współpracy arcybiskupa, gen. dyw. Sławomira Leszka Głódzia
z wojskowymi służbami specjalnymi PRL. Dwóm dziennikarzom - autorom donosu o
tej osobliwej kolaboracji, który opublikowano w ONECIE, źródłowej informacji
udzielił Instytut Pamięci Narodowej.
Instytut ten powstał w styczniu 1999 roku, na podstawie
ustawy z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i miał być instytucją zajmującą się
ustalaniem oraz dokumentowaniem tych zbrodni. Tymczasem na skutek usilnych
starań rozmaitych, obłędnie zideologizowanych instytucji oraz skretyniałych
polskich antykomunistów, stał się organem służącym ogłupianiu szerokich rzesz
polskiego społeczeństwa.
Był
rok 1954 i upłynęło ledwie kilkanaście miesięcy od śmierci Stalina, gdy
wszedłem ze swym ojcem w dość ostry spór ideologiczny. Ojciec był działaczem
partyjnym (PZPR) i z racji skromnego wykształcenia (ledwie podstawówka, później
skończył zaoczne technikum) skłonnym sądzić, że panujący w Polsce ustrój, to
właśnie komunizm. Byłem wtedy uczniem przedostatniej klasy ogólniaka, dumnym ze
swego odkrycia, że ustroju w Polsce nie należy tak nazywać, jest to bowiem
sprzeczne z tym, o czym choćby w „Manifeście komunistycznym” pisali Marks i
Engels. Owszem, celem działania partii było zaprowadzenie w Polsce owego
systemu, lecz moja ówczesna wiedza kazała mi sądzić, że do realizacji tego
wyidealizowanego zamysłu było nieskończenie daleko. Pogląd ów umacniało i to,
że twórcy funkcjonującej wcześniej Polskiej Partii Robotniczej, w grudniu 1948
roku przekształconej w PZPR, nie podjęli nawet próby użycia w nazwie
przymiotnika „komunistyczna”, choć przed wojną istniała i działała Komunistyczna
Partia Polski. Był to, w moim ówczesnym przekonaniu, przejaw realizmu, komunizm
był bowiem ustrojem niezwykle wyidealizowanym i w warunkach potwornie
zniszczonej przez wojnę Polski, długo (a praktycznie nigdy) niemożliwym do
urzeczywistnienia.
Różni
ludzie z różnych powodów używali więc nazwy „komunizm” we wszelkich odmianach,
aż wreszcie głównym jej użytkownikiem stał się polski kretyn, który dzisiaj
nazywa tak z uporem (jak na kretyna przystało) całe czterdziestopięciolecie
PRL. Osobliwym fenomenem jest to, że prostacki i wręcz głupawy polski
antykomunizm oraz wręcz powszechne wycieranie sobie gęb nazwą „komuna”,
praktykowane są niezależnie od wykształcenia i społecznej pozycji czyniących
to.
Polska
tradycja sprawiła, że obecnie naszą główną narodową ideologią jest
chrześcijaństwo w katolickiej jego odmianie, a siłą przewodnią w jej uprawianiu
jest katolicki Kościół, z jego licznym i bardzo w dzisiejszej Polsce wpływowym
klerem. Kościół ten, zwłaszcza w czasach zarządzania państwem przez szeregowego
posła – wodza niewiele ponad trzydziestotysięcznej „wiodącej partii narodu”,
stał się jednym z instrumentów służących sprawowaniu przez nią władzy, co
pozwala czerpać z tego rozliczne
korzyści zarówno partii, jak i Kościołowi.
Z
tej okazji warto się zastanowić nad istotą ideologii. W powszechnym użyciu jest
ona systemem zapatrywań na wszelkie dziedziny życia społecznego, u podstaw
którego teoretycznie ma tkwić interes określonej grupy społecznej (klasy). W
czasach PRL grupę tę stanowić miała klasa robotnicza, a po odsunięciu jej od panowania
w wyniku rewolty teoretycznie kierowanej przez nabożnego robotnika, zwierzchnictwo
nad krajem przejąć miał naród, sprawując je za pomocą kolejnej jednostki.
Najdowcipniejsze jest to, że niezależnie od tego czy władzę w Polsce sprawuje
jednostka czy też większa lub mniejsza grupa społeczna, obowiązuje pogląd, że
jest to demokracja, w czym pomaga spora liczba przymiotników mających uściślać
tę nazwę (np. parlamentarna, pośrednia, bezpośrednia, przedstawicielska,
konstytucyjna itd., itp).
No,
ale dość tych teoretycznych rozważań i wróćmy na nasze polskie podwórko, jest
to bowiem miejsce, mające służyć mieszkańcom polskiej kamienicy nie tylko do
zabaw i wygłupów. A jaka jest rzeczywistość ? Oto, na przykład, wkrótce po odzyskaniu
przez Polaków, jak głosiła radosna propaganda w nowym jej wydaniu, praw, swobód
i wolności, w tym do wszelkich wygłupów włącznie, biskupem polowym Wojska
Polskiego mianowany został Sławoj Leszek Głódź. Wojsko służy w istocie
zabijaniu człowieka przez człowieka, nie wypada zatem włączać do tych zajęć
chrześcijańskiej religii, czego jednak nie uczyni człowiek, by usprawiedliwić
najpodlejsze nawet swe skłonności ? By ułatwić to biskupowi władza świecka z
wojskowego szeregowca mianowała go 18 kwietnia 1991 r. generałem brygady, a
wkrótce, bo już 11 listopada 1993 r. dała mu stopień generała dywizji. Wygłup
totalny ! Czy jedyny ?
Nie
twierdzę, że w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, z którą wciąż czuję się związany,
panował idealny ustrój i system społeczny. Był taki, jaki był i działacze
polityczni dysponujący elementarną wiedzą z tej dziedziny zdawali sobie zapewne sprawę z tego, że nie
należało dokonywać zmian rewolucyjnych, lecz
ewolucyjnie przekształcać rzeczywistość. Nie miało, na przykład, sensu uznawanie za najważniejszy, materialny czynnik
ustrojowy własności prywatnej, lecz nie było też pożyteczne czynienie z niej,
jak poprzednio, najmniej znaczącej kategorii w tym zakresie. W wyniku
solidarnościowej rewolty zlikwidowano na przykład Państwowe Gospodarstwa Rolne,
a dzisiaj co rozsądniejsi ludzie zdają sobie sprawę z błędności tego kroku. Struktury
ekonomicznej państwa oraz życia społecznego w kraju nie należało traktować
prostacko, przywracając niegdysiejsze wyobrażenia, są to bowiem dziedziny wymagające
zmian, lecz zmian niezbędnych oraz inteligentnie programowanych. Niestety,
podejmująca się tego „Solidarność” pod jej ówczesnym kierownictwem, nie była w
stanie tego dokonać. Była „proletariackim” pozorem wiodącej w rzeczywistości
siły społecznej spod zupełnie innego znaku.
Jestem pesymistą w
przedmiocie możliwości wypracowania przez Polaków sensownego pomysłu na model
państwa i społecznego ustroju. Durnowato pojmowana tzw. demokracja pozwala
urzeczywistniać programy politycznych partyjek, cieszących się poparciem głupawych,
lecz wystarczająco licznych sił społecznych. Mieszkańcom Polski południowo-wschodniej
(nie tylko zresztą) wystarczyła obietnica „500+”, by zaakceptowali jako wiodącą
polityczną efemerydę w postaci „Prawa i Sprawiedliwości” - partyjki utworzonej jednoosobowo i kierowanej przez jednostkę dla zaspokojenia
jednostkowych w istocie ambicyjek. Nie ma realnej alternatywy dla
marksistowskiej teorii głoszącej, że siłą wiodącą w społeczeństwie jest klasa
społeczna, której cele i potrzeby jednoczą działania szerokich warstw
społecznych. Taką siłę stanowi proletariat, a w istocie wszelkie warstwy ludzi
pracujących. Dzięki ambicyjkom Jarosława Kaczyńskiego oraz wiedzionej przez niego partyjki, nie mają one w dzisiejszej Polsce decydującego
znaczenia. Nie jestem jednak skłonny wydziwiać nad głupotą jednostki, byłby to
bowiem wyraz ograniczenia jej praw i wolności . Lecz klasa społeczna i naród mają
oczywiste prawo wymagać od swych przywódców takich tylko działań, których
głównym celem są wszelkie korzyści owych zbiorowości.